Nieprzeczytane posty

Re: Różne drogi do Wenecji.

121
cd.

Po kilku próbach uruchomienia Oli w końcu się udało i zamiast zejść, weszła wyżej po drabinie.Problem się zaczął, bo kierunek powrotu był w przeciwną stronę i za wszelką cenę należało zawrócić odważną sarenkę ze złej drogi i musieliśmy coś wymyślić, jakiś chwyt, fotel, skoro argumenty nie skutkowały. W ogóle to było dziwne zachowanie Oli ponieważ nie takie trudności pokonywała na przykład Żleb Kulczyńskiego w Tatrach, gdzie również należało się wspinać i to z ubezpieczeniem nie drabiną, lecz łańcuchem. Podobnych drabin pokonywaliśmy wiele i o ile pamiętam, zawsze nimi wchodziliśmy, a schodziliśmy w innych łatwiejszych miejscach bez drabin. Z tego wniosek, że mieliśmy marne szanse na powrót tym samym szlakiem i jedyna możliwość to pójść szlakiem okrężnym i wracać o zmroku. Chyba że stałby się cud i Ola odważyłaby się zejść tą drabiną i...stał się cud.

Kiedy cofnęliśmy się na płaskowyż żeby zmienić nasz plan powrotu, kombinowałem nad innym sposobem zmotywowania Oli, by jednak zeszła. Pomyślałem, że gdyby chciała schodzić ze stromizny drabiny głową w dół, jak tygrysica, to problem sam by się rozwiązał, lecz człowiek to nie tygrys, pomimo że do tygrysicy jej niedaleko.

Już dłuższą chwilę dywagowaliśmy nad nową trasą powrotu do hotelu i już wszystko jedno jak, ale żeby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu, bo na niebie zaczęły pojawiać się groźne chmury. Wiadomo że załamanie pogody w górach to nic dobrego i lepiej schodzić co sił w nogach, bo zaraz może lunąć. Nie lunęło, lecz w oddali grzmotnęło i zaczęliśmy rozglądać się za jakimś schronieniem przed nadciągającą burzą. Wypatrzyłem zagłębienie w skale w sam raz dla nas czwórki, ale była tylko trójka, bo Ola przepadła bez śladu.

Na myśl, że mógł zdarzyć się jakiś wypadek, pobiegłem do nieszczęsnej drabiny i ze zdziwienia stanęły mi dęba włosy na głowie, bo ona była na dole i głośno zachęcała byśmy wreszcie ruszyli tyłki i zeszli do niej.
Jakże się ucieszyliśmy i chwała burzy, że nas wyratowała z opresji, bo inaczej byśmy zaiwaniali dodokoła i po ciemku.

cdn.

Re: Różne drogi do Wenecji.

122
cd.

Po kilku próbach uruchomienia Oli w końcu się udało i zamiast zejść, weszła wyżej po drabinie.Problem się zaczął, bo kierunek powrotu był w przeciwną stronę i za wszelką cenę należało zawrócić odważną sarenkę ze złej drogi i musieliśmy coś wymyślić, jakiś chwyt, fotel, skoro argumenty nie skutkowały. W ogóle to było dziwne zachowanie Oli ponieważ nie takie trudności pokonywała na przykład Żleb Kulczyńskiego w Tatrach, gdzie również należało się wspinać i to z ubezpieczeniem nie drabiną, lecz łańcuchem. Podobnych drabin pokonywaliśmy wiele i o ile pamiętam, zawsze nimi wchodziliśmy, a schodziliśmy w innych łatwiejszych miejscach bez drabin. Z tego wniosek, że mieliśmy marne szanse na powrót tym samym szlakiem i jedyna możliwość to pójść szlakiem okrężnym i wracać o zmroku. Chyba że stałby się cud i Ola odważyłaby się zejść tą drabiną i...stał się cud.

Kiedy cofnęliśmy się na płaskowyż żeby zmienić nasz plan powrotu, kombinowałem nad innym sposobem zmotywowania Oli, by jednak zeszła. Pomyślałem, że gdyby chciała schodzić ze stromizny drabiny głową w dół, jak tygrysica, to problem sam by się rozwiązał, lecz człowiek to nie tygrys, pomimo że do tygrysicy jej niedaleko.

Już dłuższą chwilę dywagowaliśmy nad nową trasą powrotu do hotelu i już wszystko jedno jak, ale żeby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu, bo na niebie zaczęły pojawiać się groźne chmury. Wiadomo że załamanie pogody w górach to nic dobrego i lepiej schodzić co sił w nogach, bo zaraz może lunąć. Nie lunęło, lecz w oddali grzmotnęło i zaczęliśmy rozglądać się za jakimś schronieniem przed nadciągającą burzą. Wypatrzyłem zagłębienie w skale w sam raz dla nas czwórki, ale była tylko trójka, bo Ola przepadła bez śladu.

Na myśl, że mógł zdarzyć się jakiś wypadek, pobiegłem do nieszczęsnej drabiny i ze zdziwienia stanęły mi dęba włosy na głowie, bo ona była na dole i głośno zachęcała byśmy wreszcie ruszyli tyłki i zeszli do niej.
Jakże się ucieszyliśmy i chwała burzy, że nas wyratowała z opresji, bo inaczej byśmy zaiwaniali dodokoła i po ciemku.

cdn.

Re: Różne drogi do Wenecji.

123
cd.
Po tych wszystkich perypetiach znaleźliśmy się w naszym hotelu i dosyć szczęśliwie, bo niewiele oberwaliśmy od deszczu. Natomiast właściwa burza rozgorzała później, gdy już po kąpieli i posiłku przyglądałem się nawałnicy z balkonu. Tylko ja, bo reszta towarzystwa wolała nie ryzykować i kusić losu, więc wino nalewali mi przez uchylone drzwi. Niech żałują, bo takich efektów audio i wideo nie uświadczą w żadnym kinie.

Wczasy dobiegły końca, lecz w tylko dla Oli i Stasia, bo kończył im się urlop i musieli wracać. Natomiast nam nie i przenieśliśmy się w nowe miejsce dołączając do innego towarzystwa wczasującego w miejscowości Semonzo, również we Włoszech, ale z drugiej strony Dolomitów.
Semonzo to mała mieścina leżąca u podnóża góry Monte Grappa. Ta góra jest idealna do uprawiania paralotniarstwa ze względu na położenie geograficzne. Jej nagrzane stoki od strony południowej powodują silne prądy wznoszące, w których glajciarze potrafią godzinami utrzymywać się w powietrzu, jak ptaki, wzbudzając podziw wśród patrzących z dołu.
Prądy wznoszące potęgowane są bliskością Adriatyku, który ochładza powietrze, bo duża różnica temperatur wzmaga te prądy i paralotniarze potrafią wzbić się dużo wyżej ponad górę.
Pobliski Adriatyk robi dobrze nie tylko latającym, ale i turystom, którzy niekoniecznie latają, ale także lubią Wenecję. Do niej to ok. 70 km. I znów tam skończyliśmy na cały dzień. Zanim opiszę kolejne przygody w Wenecji, najpierw będzie o paralotniarstwie, bo to ciekawa i ładna rzecz.

cdn.

Re: Różne drogi do Wenecji.

124
Z drabinami nie ma żartów, zwłaszcza jak ktoś ma lęk wysokości. Podczas marszu przez szczyty Madery mieliśmy wystarczająco siły na cały szlak, ok16 km ale kiedy doszło schodzenia po pionowych drabinach jedna z uczestniczek wyprawy straciła tyle nerwów i siły że w połowie drogi byliśmy bardzo bliscy wezwania pomocy. Ciężko jest zrozumieć co to jest lęk wysokości jeśli się go nie ma. Trzeba w takim przypadku wyobrazić sobie coś, czego my boimy się najbardziej, wtedy zrozumiemy w jak trudnej sytuacji dana osoba się znalazła.

Re: Różne drogi do Wenecji.

125
Madera - nie byłem i muszę tam kiedyś skoczyć!
Lęk wysokości jest naturalną emocją, bo natura nas w go wyposażyła dla przetrwania gatunku. Za to nie mamy lęku szybkości, a to jest znacznie niebezpieczniejsze, kiedy pędzimy na przykład setką...albo dwusetką!

Re: Różne drogi do Wenecji.

126
cd.
Latanie paralotnią jest proste i w miarę bezpieczne, jeśli tylko przestrzega się podstawowych zasad. Zapewne tu, na forum, jest wielu paralotniarzy, ale może nie wszyscy się z tym spotkali i spróbuję podzielić się moimi doświadczeniami w tym zakresie. Nie jestem żadnym profesjonalistą w lataniu i bliżej mi do profana, jednak wykonałem kilka lotów, ale za to napatrzyłem się na tą dzielną młodzież w podniebnych akrobacjach, co to strach jest im obcy.

Mój pierwszy lot zaliczyłem na Górze Szybowcowej koło Jeżowa Sudeckiego i polegało na zepchnięciu mnie przez syna z wysokiej góry, a nad głową miałem kawałek szmacianej płachty, która to miała mnie ponieść wysoko nad ziemią, a następnie miękko wylądować. I, o dziwo, udało się, bo żyję i miło wspominam tamten czas, Ale po kolei, bo to bardziej złożone i...straszne, gdy spogląda się ze szczytu.

Otóż startowanie to jedno z trudniejszych elementów i trzeba czasem długo wyczekiwać na właściwy wiatr w przeciwieństwie do spadochroniarstwa, gdzie wiatr może utrudniać, a na pewno nie jest warunkiem lotu. Paralotnia zawsze startuje z ziemi i niekoniecznie z wysokiej góry, bo może być na płaskim terenie, ale za pomocą wyciągarki, takiej jak w szybownictwie, lecz mniejszej.


cdn.

Re: Różne drogi do Wenecji.

127
cd.

Ten pierwszy raz pamiętam, jakby to było dziś, pomimo że już wiele lat minęło. Byłem kompletnie zielony w lataniu paralotnią i w zasadzie nie interesowałem się wyczynami syna, ale zawsze zwracałem mu uwagę na bezpieczeństwo, podkreślając, że wszystko co lata musi w końcu spaść i oby to było miękkie lądowanie. Takie złote rady młodzież ma gdzieś i nawet gdy jednym uchem wpuszcza, a drugim wypuszcza, to coś tam zawsze zostanie, choćby w ilościach śladowych, a to może zaważyć o życiu.

Na Górze Szybowcowej syn zapiął mnie w uprzęży, sprawdził wszystkie linki i taśmy nośne, żeby nie były z sobą splątane i w takim stanie czekaliśmy na silniejszy podmuch wiatru. On wiał cały czas, lecz nieużytkowy, bo musi być dość silny i stabilny. Jeśli wiatr osiągnie pewną prędkość, to skrzydło unosi się z ziemi i wędruje nad głowę paralotniarza. W tym czasie należy zdecydować o locie na podstawie siły, z jaką skrzydło pociąga za uprząż. Ten wiatr był za słaby, żeby skutecznie wystartować i z mojego latania nic by nie wyszło, chyba że zastosowalibyśmy wariant “b”.
Polegał na tym, że mając skrzydło nad głową, musiałem wykonać bieg w dół po zboczu góry i nie przewrócić się na nierównościach terenu. To był krótki sprint i nawet nie spostrzegłem, kiedy paralotnia poniosła mnie w przód i nabierając wysokości poczułem się jak ptak. To jest odwieczne marzenie ludzi, żeby latać niczym ptaki i wiemy, że protoplastom latania nie zawsze się to udawało
i do głowy mi nie przyszło, że mogę skończyć jak Ikar.

cdn.

Re: Różne drogi do Wenecji.

128
cd.

Góra Szybowcowa to mała górka w porównaniu z Monte Grappa, również w kategoriach historycznych. Skupię się na aspekcie paralotniarskim, bo Grappa jest mekką tego sportu, ale także tradycyjnych lotni.
Syn ze swoim towarzystwem glajciarskim od kilku dni już tam był i postarał się dla nas o pokój w niewielkim hoteliku u Tillisa. Ten hotelik to bardziej pensjonat z warunkami spartańskimi, bo odwiedzają go głównie miłośnicy sportów lotniarskich, a im zupełnie o co innego chodzi, niż wygody hotelowe. Należy dodać, że u Tillisa mieszkają krezusy, bo ci oszczędni koczują w namiotach na pobliskim campingu. Nawiasem mówiąc, to parę dni też tam koczowałem, bo jedna dziewczyna z towarzystwa syna rozchorowała się i żona przygarnęła ją do swojego pokoju, wysyłając mnie do namiotu. Trochę burzyłem się na tą decyzję, bo jak już chciała być taka dobra, to mogła oddać swoje łóżko, a ja dziewczynę też umiałbym otoczyć opieką. Tylko przez chwilę taka myśl mi przeleciała przez głowę i później przyznałem rację żonie, kiedy podmarzałem nocą w tym namiocie, bo temperatura spadała w okolice zera.

Towarzystwo glajciarzy jest młode, hermetyczne, które dzieli ludzi na elitę latającą i zwykłych, chodzących po ziemi. Zapewne tak dzieje się tylko na wyjazdach lotniarskich, bo oni wszyscy są w amoku, żeby jak najwięcej się nalatać, bo albo czas, albo kasa szybko się kończą. Syn im powiedział, że ojciec tu przyjeżdża na tydzień, żeby pochodzić po górach, ale nie jest glajciarzem, nie takim, żeby latać w tym wymagającym miejscu i o dziwo, na ich twarzach nie pojawiły się pogardliwe uśmiechy, lecz zadowolenie. To grono paralotniarzy było tam nieraz i znało wszelkie realia oraz trudy, a syn po raz pierwszy.
Pomyślał, że ta życzliwość wynika z troski o wapniaka, żeby mu się nic nie stało, albo żeby im kłopotu nie narobił, do czasu aż jeden z uczestników powiedział, że masz wspaniałego ojca, idealnego i musimy go z szacunkiem powitać. Syn nie rozumiał o co im chodzi, bo nielot jest dla nich drugiej kategorii człowiekiem, a tu takie ochy i achy!

cdn.

Re: Różne drogi do Wenecji.

129
cd.
Na górze Monte Grappa ta młodzież korzystała z dwóch startowisk - Costalunga oraz Col di Serrai, a lądowali na małym lądowisku w Semonzo. Przewyższenia między nimi to odpowiednio 550 i 750 m. lecz drogą to już ok 10 km i zważywszy na plecak niczym bagaż szerpa, to wysiłek był nie lada. W tym plecaku mieści się poskładana paralotnia, spadochron zapasowy, kask, kombinezon, sprzęt nawigacyjny i wiele innych drobiazgów niezbędnych do bezpiecznego lotu. Jeśli paralotniarz szedł pieszo z bagażem, to niewiele sił mu pozostawało na właściwą frajdę sportową, a szczyt sprawności musi pozostawić na lot. W tym czasie jego uwaga musi być skupiona na maxa, bo niewielki błąd może skończyć się źle, włącznie ze śmiercią.

Jest zwyczaj zabierania przez jadące samochody paralotniarzy, za co sią im wdzięczni i w końcu zrozumiałem gloryfikowanie mojej osoby, że jednak było uzasadnione.
Opiszę więc typowy dzień naszych wczasów grappowych. Otóż młodzież zazwyczaj zaczynała swoją aktywność lotną popołudniu, bo wówczas były najlepsze warunki lotne. Natomiast ja z żoną wychodziliśmy w góry zaraz po śniadaniu. Nasze aktywności idealnie wpasowały się logistycznie i organizacyjnie, że nawet T. Kotarbiński nie mógłby lepiej tego zorganizować.

Grappa ma kilka ciekawych wejść na szlaki i za każdym razem można wybrać inny, ale są oddalone do hotelu i należałoby pociągać z buta dość daleko drogą, a po co, kiedy można jechać. I do szlaków podwoził nas syn samochodem, którym później jechali całą ferajną do startowiska. Mój samochód był 7 osobowym vanem i nie mam pojęcia jak ci wszyscy zapaleńcy się tam pomieścili z bagażem, ale wyglądali jak 11 studentów pobijających rekord liczby osób w maluchu. Jedenastu ich było, samochód większy, ale przez te bagaże należałoby pomnożyć przez 2 i może van złapałby się na Guinnessa?

W drodze powrotnej, szliśmy wyczerpani, a samochód pozostawiony na startowisku spadł nam jak z nieba i mogliśmy zjechać nim do miasteczka, jak turysta, który nie lubi chodzić. A więc wszystko się wyjaśniło i wdzięczność był obopólna, gdyż stała się symbiozą interesów. Wiadomo, że wspólnota interesów łączy ludzi, ale nie tylko, bo zainteresowania sportowe również i przy wspólnej kolacji każdy mógł coś ciekawego powiedzieć.

cdn.

Re: Różne drogi do Wenecji.

130
cd.
Czekałem z żoną na ten dzień, kiedy pogoda się zepsuła i młodzież zrezygnowała z lotów. Pogoda nie była beznadziejna, lecz wiał porywisty wiatr i tylko ryzykanci zaplanowali loty. Natomiast na wypad do Wenecji warunki były idealne i z całą paczką zaplanowaliśmy zwiedzanie. Jedni się cieszyli z zaistniałej sytuacji, inni nie, jedni chcieli latać, a inni zwiedzać i w tym galimatiasie powstała jedność przeciwieństw, która zaowocowała nową jakością, czym było zwiedzanie Wenecji.

Na jeden samochód było nas za dużo, więc wybraliśmy pociąg. Należało tylko dojechać do Bassano del Grappa, a stamtąd w linii prostej 50 km do Wenecji. To był pełen komfort i niższa cena w porównaniu z samochodem oraz brak problemów korkowo parkingowych. Należało tylko pilnować godziny powrotu, żeby nam pociąg nie uciekł. Gdyby jednak uciekł, to ja bym aż tak nie żałował, bo przespałbym się na jakimś moście, ale ci zapaleńcy nie zdążyliby na loty w następnym dniu, a to było dla nich najważniejsze.

Po wyjściu z pociągu ruszyliśmy pewnym krokiem znów w stronę Placu Św. Marka, jako gwóźdź programu zwiedzania, ale z realizacją tego planu było krucho, bo każdy miał inne priorytety. Trudno o jednomyślność w towarzystwie różno pokoleniowym z różnymi zainteresowaniami i najlepiej się rozdzielić tematycznie i fizycznie. Z żoną wsiedliśmy do taksówki wodnej i skoczyliśmy do Accademii na oglądanie malarstwa weneckiego, a młodzież inną taksówką popłynęli na pl. św. Marka. Później mieliśmy się spotkać na placu Marka i coś wymyślić, bo czasu było sporo.

W Accademi szybkościowe zwiedzanie zajęło nam dwie godziny i w stresie że młodzież się niecierpliwi, dotarliśmy w końcu do placu, a młodzieży ani słychu, ani widu. Dzwonię i nikt nie odbiera komórki, rozglądamy się, szukamy w kolejce do Bazyliki, do Pałacu Dożów, na wieżę i nigdzie ich nie ma. Wyparowali czy co, aż w końcu żona dodzwoniła się do syna i okazało się, że są na Placu św. Marka, ale nie w Bazylice, lecz w wielu świątyniach...sklepowych. Oczywiście po sforsowaniu długiej kolejki znów weszliśmy do Bazyliki, bo to przecież główny cel wszelkiego zwiedzania i nie tylko zwiedzania.

Później przyszła mi refleksja, że pewne wartości się zdewaluowały, że światopogląd młodego pokolenia różni się od światopoglądu ich rodziców, i jak to ocenić? Z jakiego punktu widzenia? Już w “Odzie do młodości” o tym pisał Mickiewicz i mnie to przekonuje.
Myślę, że światopogląd naukowy jest tym, który będzie wyznaczał drogi następnym pokoleniom.

To był ostatni odcinek o Wenecji i właściwie wyczerpały mi się wspomnienia, o których warto było napisać. Może napiszę o następnych przygodach wczasowych, bo przecież kiedyś znów wyjadę.
Natomiast nie wyczerpały mi się pomysły na pisanie w ogóle i zapraszam na bloga, gdzie piszę na inne tematy, które zahaczają również o turystykę szeroko rozumianą.

Mój blog https://georgaspot.blogspot.com/

Wróć do „Włochy”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości