79
autor: george
cd.
Perełkę zostawiliśmy na koniec wczasów, a był tym wyjazd do Wenecji. Kawał drogi, bo prawie 300 km, dlatego wstaliśmy rychłym ranem, a dla mnie to głęboka noc. Nie należę do skowronków, więc jak ten pijak, łapałem się ścian i czegokolwiek, by jakoś zafunkcjonować z rana. Gdyby nie jazda samochodem, na taką okoliczność zastosowałbym rozrusznik w postaci lampki szampana, albo czegoś mocniejszego. Uwierzcie mi, to działa, choć na krótką metę.
A nasza meta była daleko, jednak nie tak długo, bo drogi są tam dobre i na jazdę w dwie strony przeznaczyliśmy 8 godzin, a więc na zwiedzanie Wenecji został podobny czas i jeśli ma się plan, to można wiele zobaczyć. Ten plan został precyzyjnie zrobiony, by nie skończyć, jak poprzednim razem, kiedy plac Św. Marka oglądaliśmy poprzez Grand Canal.
To się działo wiele lat temu, kiedy Polska pod względem infrastruktury drogowej odstawała od Włoch oraz innych rozwiniętych krajów. Ilekroć jechałem poza granice naszego państwa, towarzyszyły mi obawy, czy będę umiał właściwie zachować się na drodze, bo przecież oprócz zaawansowanej techniki, są też inne zwyczaje, odmienne od naszych. Dróg również to dotyczy, bo to kraj południowy, ludzie krewcy i życie towarzyskie toczy się gromadnie na ulicy.
Innym razem będąc w Bolzano nie mogłem się nadziwić, jak kierowcy sobie radzą z parkowaniem samochodów na zatłoczonych ulicach. Tam zaparkowane samochody zostawia się na luzie i parkuje jeden za drugim, co uniemożliwia wyjazd. A że można je przepychać, to ten zablokowany rozpycha się przodem i tyłem, aż zrobi sobie wyjazd. Pewnie z tego względu samochody są tam poobijane, ale nie tylko, bo jeżdżą tam po wariacku.
Włosi to naród na luzie, dla których nie ma większych problemów i jeśli coś nie działa, to zawsze znajdą rozwiązanie, chociażby naprędce. Tak było w WC, sam błysk i technika, co samo się wszystko robiło, jakieś bramki, ekrany, aż strach było cokolwiek dotknąć, żeby nie wyjść na prymitywa. I rzeczywiście prymitywem zostałem, bo napierając na barierki, one ani drgnęły. Z opresji wyratowała mnie pani klozetowa, która skasowała monetę i swoim kluczykiem otworzyła barykadę, wpuściła mnie i mogłem korzystać ze wszystkiego do woli. Poczułem się jak prymityw w Wersalu, tylko że prymitywami byli wszyscy korzystający z wucetu, bo pani klozetowa wszystkich tak wpuszczała. Po prostu wysiadł system komputerowy i się dziwię, po co robi się takie wyszukane systemy dla tak niewyszukanych spaw.
Podobnie było na parkingu w Wenecji, gdzie droga skierowała nas na parking wieżowy. Pierwszy raz byłem na takim i to na ostatnim piętrze. Już mi się w głowie zakręciło od tej jazdy w kółko, aż tu nagle światełko kazało mi zjechać z tej karuzeli. Wszystko skomputeryzowane, ekrany z planem parkingu i co tam jeszcze, aż tu nagle podszedł do mnie pracownik parkingowy i mówi, żebym kluczyki położył na siedzeniu samochodu. Mi włosy dęba stanęły, bo mój samochód, to jakby część mnie i mam go zostawić na pastwę losu. Okazało się, że to ze względów pożarowych są takie zasady, a ja ich nie znałem.
cdn.