Nieprzeczytane posty

Mongolskie stepy | październik 2015

1
Przyjeżdżając do Mongolii naszym celem był wyjazd z Ułan Bator tak szybko jak się da i zobaczenie Mongolii tak, jak nam się zawsze kojarzyła – wielkie przestrzenie, ciągnące się po horyzont stepy, jurty i nomadzi na koniach.
Zwiedzanie takiej prawdziwej Mongolii na własną rękę było dla nas niemożliwe. Wiele dróg nie jest oznaczonych na mapach, ciężko o jakiś punkt odniesienia i łatwo byłoby nam się pogubić. Wiedzieliśmy, że musimy poszukać kogoś, kto organizuje takie wyprawy i najlepiej jeszcze jakichś turystów, którzy chcieliby pojechać w tym samym kierunku co my, żeby obniżyć koszty (podzielić kwotę np. benzyny, noclegu, jedzenia na kilka osób, a nie tylko naszą dwójkę).
Mieliśmy niesamowite szczęście poznać pewnego Niemca, który zagadał do nas w hostelu, w którym spaliśmy. Między innymi wspomnieliśmy mu, że chcemy wybrać się na kilkudniowy wypad do centralnej Mongolii, ale cena, którą podali nam w hostelu nie wchodzi w grę („jedyne” 95 $/os. za dzień). On na to, że zna dziewczynę z Mongolii, która z mężem organizuje takie wyjazdy, skontaktuje nas z nią i na pewno się dogadamy. No i się dogadaliśmy:) Dla zainteresowanych dopiszemy szczegóły związane z ceną w wątku z informacjami praktycznymi o Mongolii.

DZIEŃ 1
Wyjechaliśmy z Ułan Bator punktualnie o 10:00. Undral z mężem odebrali nas z pod naszego hostelu (Khongor Guesthouse). Jechaliśmy UAZ-em, więc spokojnie zmieściliśmy się tam we czwórkę z zapasami jedzenia, kuchenkami gazowymi i naszymi plecakami. Pierwszym przystankiem był Park Narodowy Chustajn Nuruu, w którym zobaczyliśmy jedyne dziko żyjące konie na świecie – konie Przewalskiego. Swoją drogą jest ich już bardzo niewiele, zostały uznane za wymarłe, ale w latach 90’ rozpoczęto ich reintrodukcję właśnie na terenach Mongolii. W PN Chustajn Nuruu jest ich około trzystu, z czego my widzieliśmy sześć, juhuuu! Poza tym na terenie Parku zobaczyliśmy po raz pierwszy sępy i orły latające nad naszymi głowami. Później zdarzało się to często, ale i tak za każdym razem robiło na nas wrażenie i zadzieraliśmy głowy do góry:)
Konie Przewalskiego
Konie Przewalskiego
Z Chustajn Nuruu postanowiliśmy wyjechać inną drogą niż przyjechaliśmy… Było to dosyć ciekawe, taka droga na Olchon tylko z jeszcze większymi wybojami, które ciągnęły się w nieskończoność, jazda w górę i w dół między wzgórzami i tak przez dobre 5 godzin. Ale widoki to rekompensowały;) Plus piknik po środku niczego, wśród wzgórz i stad koni. Dla nas, mieszczuchów, to było coś!
Nasz niezniszczalny UAZ
Nasz niezniszczalny UAZ
Przed zachodem słońca dotarliśmy do wydm piaskowych w Mongolii centralnej, które chcieliśmy zobaczyć. Akurat zaczęło się robić pomarańczowo, obok nas stary Mongoł zrobił sobie przechadzkę z wielbłądami (przypadek? nie sądzę:)), więc skorzystaliśmy z okazji. Jedni jeżdżą po raz pierwszy na wielbłądach w gorącym Egipcie, czy Tunezji, a my jesienią po Mongolii. Dla nas super!
mongolia4dni-32.jpg
Jak już słońce zaszło i zrobiło się zimno, zawróciliśmy do jurt, w których zostawaliśmy na dwie noce. Zatrzymaliśmy się u rodziny nomadów, znajomych Undral i Ganzora. Zostaliśmy na początku poczęstowani jakimś dziwacznym smakołykiem, nie wypada odmówić, więc wzięliśmy kawałek na współkę. Okazało się, że jest to wysuszony kozi ser, taaaak capiący, że każde z nas wzięło po mini gryzie i szybko schowaliśmy resztę do kieszeni, że niby było takie pyszne i pochłonęliśmy to raz-dwa. Lubimy ser kozi, ale bez przesady:)
mongolia4dni-14.jpg
W środku każdej jurty jest piec, który rozpaliliśmy, żeby trochę się ogrzać, a Undral ugotowała dla nas ciepłą kolację. Nocą w jurtach było zimno, my z Olkiem spaliśmy w bluzach z kapturem (kaptur się bardzo przydaje!), każdy wciśnięty w dwa śpiwory. Minusem są masakrycznie twarde łóżka… jakby spało się na desce. Ale chcieliśmy poczuć klimat prawdziwej Mongolii, więc co tam łóżka!

DZIEŃ 2
Drugi dzień na szczęście spędziliśmy w większości poza samochodem, dużo chodziliśmy i grzaliśmy się na mongolskim stepie. Wybraliśmy się na 5-godzinny spacer z Undral do świątyń Erdene Hamba, które zostały odbudowane przez mongolską rodzinę, po tym, gdy sowieci zrównali je z ziemią.
Agata i przewodniczka Undral
Agata i przewodniczka Undral
Położone są one na wzgórzach, więc wdrapaliśmy się do góry i podziwialiśmy starą, mongolską architekturę i widoki:)
mongolia4dni-26.jpg
mongolia4dni-25.jpg
DZIEŃ 3
Po śniadaniu pojechaliśmy do dawnej stolicy Mongolii – Karakorum i mieszczącego się w niej klasztoru lamajskiego Erdenezuu chijd. Chociaż z wyglądu miejsce nie robiło na nas wielkiego wrażenia, dzięki historiom Undral mogliśmy więcej zrozumieć m.in. co oznaczają różne malunki w świątyniach, jak żyją mnisi i posłuchać trochę o Dalajlamie. Uczestniczyliśmy nawet w modlitwach mnichów, którzy zbierają się w Karakorum bardzo głośno wyśpiewując modlitwy ze starych książek zapisanych w języku tybetańskim. Zastanawialiśmy się jak to jest z tymi młodymi mnichami, czy „działają” oni na równi z tymi znacznie starszymi? I jak oni się w ogóle tam znaleźli? Okazuje się, że często ci chłopcy są sierotami, żyją na ulicy albo byli małymi „bandytami” i z własnej woli przychodzą do starszych mnichów prosząc o nauki. Nawet do takiego młodego mnicha mogą przychodzić ludzie z prośbą o modlitwę, jest on na równi ze starszyzną. W każdym momencie mnich może powrócić do życia „cywila”, ponieważ uważa się, że każdy powinien robić to, co czyni go szczęśliwym – jeśli mnich chce założyć rodzinę, droga wolna, woli zostać biznesmenem w UB, proszę bardzo.
mongolia4dni-39.jpg
Po mega ciekawej dla nas wycieczce po Karakorum, pojechaliśmy nad rzekę Orchon zrobić sobie przerwę na lunch. Po raz pierwszy widzieliśmy na stepach jakieś źródło wody i to nie byle strumyczek!
Agata&Olo
Agata&Olo
Jeszcze tego samego dnia jechaliśmy do drugiej rodziny nomadów, która mieszkała nad jeziorem Oogi. Z nimi udało nam się bardziej zakumplować i często wpadaliśmy podpatrywać co robią do jedzenia. Gdy po raz pierwszy weszliśmy do ich jurty, unosił się w niej dziwny zapach. Okazało się, że opalają kopyta krów, z których później będą robić galaretę na coś w rodzaju mortadeli. WHAAAAAT?! Życie nomadów było dla nas naprawdę fascynujące!
mongolia4dni-51.jpg
Później pani Mongołka zaczęła gotować jakąś potrawkę, dorzucając do piecyka raz po raz suchą kupę krów i koni, która nieźle się pali. Zwłaszcza na zimę Mongołowie zbierają całe mini-ciężarówki odchodów (bobki kóz też dają radę;)). Spróbowaliśmy też kilku mongolskich specjałów, m.in. ajrak, czyli sfermentowane mleko kobyły, które podawane jest na zimno, a latem jest czymś w rodzaju piwa dla Mongołów – piją je sobie jak my zimnego Leszka w upalne dni. Nie było złe, ale nie powiem, żebyśmy zakochali się w tym smaku. Zdecydowanie bardziej smakowały nam kawałki maślanego ciasta. W Mongolii wiele rzeczy jest robionych z mleka, które najczęściej brane jest od krów, koni, kóz i rzadziej od owiec. Nie powinno więc nas zdziwić, kiedy pani Mongołka zaczęła robić wódkę na bazie… krowiego mleka. W specjalnym naczyniu, skleconym z kilku kawałków blach dzieje się magia (zwana destylacją;)). Do wielkiego woka na dole wlewa się sfermentowane mleko, do misy na górze – zimną wodę. Gdy bulgoczące na ogniu, gorące mleko spotyka się z zimną wodą, skraplająca się para spływa rurką do dzbanka. Następnego dnia przekonaliśmy się jak smakuje archi, czyli mleczna wódka.
mongolia4dni-54.jpg
DZIEŃ 4
Ten dzień w całości spędziliśmy podpatrując życie „naszych” nomadów. Jeszcze przed śniadaniem, po porannej przechadzce do łazienki (czyli dziury w ziemi z trzech stron otoczonej kawałkami blachy:)) zaszliśmy do jurty Mongołki. Oczywiście od razu zaczęła nam nalewać różne napoje do miseczek – herbatę z mlekiem i solą, ajrak i oczywiście świeżo przyrządzoną archi. Jak my, Polacy, moglibyśmy odmówić? Undral powiedziała nam, że Mongołowie pijąc tę wódkę w zasadzie nie czują, że się upili, gorzej, gdy zamierzają po niej wstać. Podobno nie są w stanie zrobić wielu kroków albo od razu padają na glebę. He he, no ale my wypiliśmy tylko kilka misek. To znaczy Olo wypił, a mi wciśnięto ajrak i chlipałam sfermentowane mleko konia – nie mogłam przecież siedzieć bez michy w łapie. Wracając do archi – jest bardzo delikatna, w ogóle nie pali w gardło i stwierdziłam, że taką to ja mogłabym sobie czasem wypić. Przynajmniej człowiek się nie krzywi i nie szuka w pośpiechu jakiejś popity.
Nasz kierowca - Ganzor
Nasz kierowca - Ganzor
Po porannej wódce, „piwie” i w końcu śniadaniu, poszliśmy nad jezioro.
mongolia4dni-58.jpg
Później podpatrywaliśmy jak pani Mongołka doi krowy i konie.
mongolia4dni-60.jpg
A jeszcze później zapytano nas, czy chcemy pojechać z panem Mongołem do owiec i kóz. Jako, że owce to dla mnie prześmieszne i urocze zwierzęta to od razu krzyknęłam, że JACHAAA! Okazało się, że pojedziemy do nich motorem, więc miejsce było tylko jedno, a Olas widząc moją podjarę powiedział, że on sobie zostanie w jurcie. No to wskoczyłam na motor i pojechaliśmy. Nie do końca rozumiałam w sumie co będzie oznaczało „pojechanie do owiec i kóz”. Jechaliśmy i jechaliśmy, co jakiś czas przystając, żeby pan Mongoł wyciągnął mini lunetę patrząc na wzgórza. W końcu dostrzegł swoje stado owiec i pojechaliśmy w ich stronę. Okazało się, że będziemy je zapędzać w stronę jurt. Było najfajniej na świecie! Nomad wydawał specjalne okrzyki i walił w klakson, a owce na początku go olewały, bo przeszkadzał im w czillu na stepie. Kiedy skumały się, że to nie przelewki tylko serio muszą podnieść tyłeczki i zmykać to taaaaak śmiesznie beczały i biegły machając kuperkami. Zajęło to dobrych 40 minut, ale w końcu udało się je przepędzić dwa wzgórza bliżej – mission accomplished.
Podróże po Azji i praca w Nowej Zelandii
www.stohistorii.pl
kontakt@stohistorii.pl

Re: Mongolskie stepy | październik 2015

2
mongolia4dni-65.jpg
mongolia4dni-67.jpg
Tego dnia spełniło się też moje marzenie – wsiadłam na mongolskiego wpół-dzikiego konia i pojechałam na step. Co prawda jeszcze będąc w domu, w Gdyni, moje marzenie wyglądało trochę inaczej – miałam być ja galopująca na koniu, przemierzająca bezkresne stepy, a tymczasem byłam ja podrygująca w ni to stępie ni to kłusie, a przede mną pan Mongoł trzymający na sznurku mojego konika. No nieco rozbiegło się marzenie z rzeczywistością, ale jak Undral uświadomiła mnie, że konie w Mongolii nie są zbyt łagodne, a w zasadzie bardziej dzikie to stwierdziłam, że whatever, wolę być asekurowana. Przy okazji jazdy konnej zagoniliśmy z panem Mongołem ponownie owce i kozy, jeszcze bliżej jurt. Nie powiem, przeżycie jedyne w swoim rodzaju!
mongolia4dni-73.jpg
Na koniec pobytu w gerach „naszej” rodzinki postanowiliśmy z Olasem poczęstować ich żołądkową gorzką, którą przywieźliśmy z Polski. Wparowaliśmy więc do nich wieczorem, wódkę rozpracowali w bardzo szybkim tempie, pijąc ją jak zwykle z misek. Przyznali jednak, że mocna:) Później zaśmiewali się z naszych długich nosów, pytali co robimy, odpowiadali, że sami w życiu nie puściliby dzieci na taką wyprawę (rodzice – dziękujemy!), no i chichrali się. Tak też spędziliśmy ostatni, mongolski wieczór.
mongolia4dni-77.jpg
Poza tym co noc wpatrywaliśmy się w niebo, które było najpiękniejszym jakie w życiu widzieliśmy – droga mleczna i tyyyyysiące gwiazd, cudo.
mongolia4dni-2.jpg
Następnego dnia wracaliśmy już na przedmieścia UB, gdzie Undral i Ganzor nas przenocowali, a nazajutrz odwieźli na pociąg do Chin. Mamy jeszcze sporo historii o tym jak właściwie żyją nomadzi, jak urządzają swoje gery i kiedy przenoszą się w inne miejsce - zapraszamy na bloga:)

Pozdrawiamy!
Agata&Olo
Podróże po Azji i praca w Nowej Zelandii
www.stohistorii.pl
kontakt@stohistorii.pl
ODPOWIEDZ

Wróć do „Mongolia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości

cron