Nieprzeczytane posty

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

32
W Chorwacji byłem pierwszy raz w życiu, w tym roku, w czasie świąt wielkanocnych. Nie wiem jak to się stało, że nie trafiłem tutaj wcześniej, zawsze Włochy, Hiszpania, Portugalia, nawet Norwegia... A Chorwacja wydawała mi się jakoś mało atrakcyjna. Myliłem się bardzo. Mili ludzie, doskonałe jedzenie, świetne wina, bardzo dobre drogi i mocno rozbudowana infrastruktura kempingowa. Każdy kto lubi podróżować z namiotem, przyczepą kempingową lub kamperem będzie zachwycony.
Ja z pewnością będę tam wracał.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

33
Po kilku latach znów wybrałem się do Chorwacji. Nie, jak zwykle, samochodem, lecz samolotem - w czwórkę, dwa małżeństwa. Połowa września jest idealna, bo już nie gorąco, ale na tyle ciepło i morze jeszcze przyjemne, że miło można spędzić czas. Wybraliśmy wczasy z biura turystycznego, by nie trudzić się podróżą, walczyć o każdy kilometr, wieczorem szukać miejsca na nocleg. Są tego też dobre strony- poznawcze, podziwiać krajobraz. Ale już mi się nie chce i zaoszczędzony czas lepiej przeznaczyć na następne wczasy. Jednak mam mieszane uczucia, czy właściwie postąpiłem z takim podróżowaniem, bo były momenty, że aż strach.

Chorwacka wyspa Korczula ma swój urok i historię. Osadnictwo na niej sięga 12 wieku pne. ale ślady obecności człowieka są znacznie starsze. Stacjonowaliśmy w małej miejscowości Vela Luka w hotelu niezbyt luksusowym, ale za to ciekawie położonym w malowniczym krajobrazie. To nam zrekompensowało wszystkie niedostatki żywieniowo - mieszkaniowe.

Te mieszkaniowe polegały na tym, że w trakcie korzystania z umywalki, zawartość kanalizy wylewała się na stopy. Zgłoszenie u rezydenta nic nie dało, więc wszystkie zabiegi myciowe, łącznie z zębami, musieliśmy robić pod natryskiem. Całe szczęście, że kibelek działał, bo opcja natryskowa w tym przypadku byłaby niemożliwa. To wszystko pryszcz w porównaniu z wyżywieniem. Ale bez przesady, nie ucierpieliśmy my, lecz turnus wcześniejszy, gdzie 20 osób doznało zatrucia pokarmowego, a niektórzy musieli być hospitalizowani. Jakże się cieszę, że nas to nie spotkało i z tego powodu czuję się jak wybraniec losu. Jednak wybraniec losu może być na wozie, lub pod wozem i całe szczęście, bo na wozie jest nuda i nic więcej. Żeby tymi wozami nie jeździć, chodziliśmy, pływaliśmy, wieczorami drinkowaliśmy, ale z umiarem.

Miałem okazję przyjrzeć się wczasowiczom z Polski w ich naturalnym wczasowym zachowaniu. Po wielkim żarciu lichych dań, ludziska przenosili się do bar-klubu na tarasie przepięknie położonym z widokiem na morze. W tym barze był dystrybutor trunków niczym paliwo na stacji paliw. I tak zachowywali się turyści, jak auta z pustymi bakami. Za bardzo im się nie dziwę, bo wybór był niezły, a najlepsza to Trawarica, podobnie robiona, jak nasza Żubrówka. Ale chyba słabsza, bo na prawdę pili dużo, a chodzili równo. Słyszałem, ze dla hoteli produkuje się słabsze alkohole w oryginalnych butelkach.

Sam piłem i polecam bardzo, bo trunki mają dobre i w dużym wyborze. One działają inaczej, niż nasze trunki, a to z powodu położenia hotelu. On jest zbudowany na zboczu góry, która wpada do zatoki prowadzącej do miasta. Byłem wówczas po kilku tych słabych drinkach, aż tu nagle przed moimi oczami ukazał się płynący wielki statek. Poczułem się, jak rozbitek z Titanika, a przede mną ten ogrom, który za chwilę pogrąży się toni morskiej. Ale nic z tego - jak się pojawił, tak zniknął, bo to był jego normalny kurs do portu. Prom kursował kilka razy dziennie, ale wieczorem robił niesamowite wrażenie, które wzmacniała wspomniana trawarica.

Wylegiwanie na plaży już mnie nie satysfakcjonuje, a te kamyki dają się we znaki. Tam nie było ładnego żółtego piasku, jak nad Bałtykiem, lecz skały, kamienie i te cholerne jeżowce pod wodą. Na szczęście nie nadepnąłem na żadnego, bo to rzadkość, ale jak się trafi, to może zaboleć. Najlepiej zakładać specjalne kapcie plażowe i też z tego względu, bo dno jest kamieniste i kłuje. Padł wówczas pomysł, by wybrać się na występy miss Vela Spila.
W miasteczku Vela luka Jest jaskinia geologiczna, w której rzekomo mają się odbyć wybory, czy występy ślicznych dziewczyn, a właściwie dwóch - 18 i 36 latki. Ta trzydziestkaszóstka wydawała mi się trochę stara, ale bywają występy matki i córki, więc pomyślałem, że tak właśnie będzie tu. Nie miałem pełnej wiedzy o tym wydarzeniu, bo język znam słabo i wszelkie niuanse mi umykają, jednak to wystarczyło, żeby się tam wybrać. Lubię takie wydarzenia w plenerze, jak koncerty w jaskiniach, górach i innych w naturalnej scenerii. Zaraz po śniadaniu, naładowani optymizmem, ruszyliśmy na podbój jaskini, a właściwie medalistek wyborów miss Vela Spila. Spila, to po chorwacku jaskinia i żadne wątpliwości nas nie nachodziły. W końcu jestem w egzotycznym kraju, którego zwyczaje różnią się od naszych i te zwyczaje chcieliśmy poznać.
Jaskinia znajduje się na wysokości 130 m i z miasteczka to jest chwila. Jednak z hotelu do tego miasteczka trzeba iść niecałą godzinę przez przełącz zataczając spory łuk. Natomiast z mapy wynikało, że jaskinia jest znacznie bliżej, tylko należy pokonać małą górę. Ale co to dla nas, wędrowców górskich, gdzie Alpy i Tatry to pryszcz. I ten pryszcz okazał się wrzodem na naszej ambicji, ponieważ za górą była dolina i następna góra i następna dolina - jak w tej bajce - za siedmioma górami i lasami. A nawet gorzej, bo te góry są pocięte tarasami rolnymi, na których kiedyś prowadzono uprawy. Te tarasy są podobne do wysokich schodów, które chcą pokonać krasnale. Ta czwórka krasnali pokonała wszystkie góry, tarasy i lasy, aż w końcu dotarła na miejsce - wymarzonej jaskini, w której śliczne dziewczyny mają dać pokaz.
cdn.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

35
Na wczasy do Chorwacji wybraliśmy się autokarem, na wycieczkę zorganizowaną przez biuro. Zdecydowaliśmy się na taki transport, ponieważ lot samolotem był za drogi,a samochodem we dwójkę nie opłacało się. Dlatego uznaliśmy, że autokar będzie najlepszą opcją i przy okazji mieliśmy zorganizowany nocleg oraz plan podróży. Jeśli chodzi o Chorwację to jest to piękny kraj i polecam każdemu, aby tam pojechał. My z pewnością się jeszcze się tam wybierzemy.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

37
Jaskinia położona jest na zboczu góry z której roztacza się przepiękny widok na zatokę z pływającymi łodziami i promami oraz na całe miasteczko. Zbliżając się do jaskini górską drogą widziałem kilka aut, niektóre oznaczone jakimiś napisami i nasuwała się jedyna myśl, że to tu odbywa się wielkie show. Dość skromne, pomyślałem, bo to tylko dziura w skale, ale ogromna, głęboka, przestronna, w której panował półmrok, jednak wszystko doskonale widoczne. Weszliśmy do jaskini i należało uważać, by się nie potknąć o nierówności, bo wzrok mój krążył dookoła wypatrując ślicznych dziewczyn. Zamiast tego ujrzałem dzieła artystyczne - malarstwo naskalne przedstawiające duże zwierzęta i sceny walki z nimi. Nie były to współczesne murale, lecz dzieła na miarę najlepszych malarzy, wykonane przez człowieka paleolitycznego datowane na 20 do 30 tyś lat. Będąc w jaskini ulegałem jej klimatowi i próbowałem zrozumieć ówczesnych mieszkańców, ich walkę o byt, troski i radości. Pomyślałem, że my dzisiejsi, podobnie się zachowujemy, a zmieniły się jedynie sposoby tych walk i narzędzia, a pozostałe rzeczy są takie same. Moje refleksje zostały brutalnie przerwane odgłosami wydobywającymi się spod ziemi, jak by otwarł się grób i wychodziły z niego żywe trupy. Nagle ukazała się moim oczom piękna dziewczyna o kasztanowych włosach starannie związanymi z tyłu w kitkę. Oczywiście uznałem to za występ miss zapowiadanych w reklamowych folderach. Czekałem na drugą gwiazdę, bo miała być matka i córka. Zamiast tego, pierwsza miss wynosiła z dziury szczątki drugiej i układała je na specjalnym stole, na którym kompletowano cały szkielet. Z niego nic pięknego nie wynikało, bo cóż w kościotrupie mogło zadziwiać. Dla mnie piękna była, jak się okazało - archeolog i jej przystojni współbadacze.
To była grupa archeologów badająca jaskinię praludzką, w której niedawno znaleziono szczątki dwóch kobiet w wieku 20 tyś lat. A więc na miss się nie nadawały, jedynie nekro miss.
Ale spoko, w chwili śmierci jedna była zupełnie młoda, a druga jeszcze zupełniej młodsza i gdybym był młodszy o 20 tyś. lat mógłbym z nimi zaszaleć. To znaczy upolować jakąś zwierzynę i przy ogniu urządzić extra spela party. Ciekawe ile szczątków wykopaliby archeolodzy jaskini?
No i całe występy okazały się pomyłką wynikającą ze słabej znajomości języka. Ale czy żałowaliśmy? Ja na pewno nie, bo była to jednak uczta duchowa, pomimo ze zgotowana na praludzkich kościach. A przepiękną archeolog śmiało mogła konkurować z paleolitycznymi gwiazdami.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

38
Wczasy na Korczuli dobiegały końca i należało się ewakuować z tej pięknej okolicy. Powrót odbył się sam środek nocy z rozgwieżdżonym niebem i ciepłymi podmuchami wiatru. W sam raz dla nocnych marków, jednak ja wolałbym wracać w dzień, bo nie lubię zarywać nocy. Żeby to było tylko zwykłe zarywanie, lecz połączone z ryzykowaniem. Mam żal do znanego biura turystycznego, które naraziło turystów na ryzyko wypadku, a nawet utraty życia i zaraz to opiszę. Chodzi o transport promem z wyspy Korczula do miasteczka Orebić. W trakcie przyjazdu wszystko odbyło się sprawnie, bo zaokrętowaliśmy się na niezły, choć mały prom. Poczułem się jak bogaty turysta na największym wycieczkowcu. Czar prysł, kiedy dym z rury wydechowej otulił nas szczelnie i trzęsąc się niemiłosiernie ruszył z miejsca. Z tego wszystkiego poszliśmy na jednego głębszego i wróciła iluzja, że jesteśmy na pokładzie Queen Mary.
Droga powrotna była zupełnie inna i nie było żadnego wycieczkowca, tylko kuter rybacki. Autobusem przywieziono nas do portu na wyspie i stamtąd miały zabrać nas dwie łodzie na drugi brzeg. Łodziami okazały się jedna łódeczka plastikowa na kilka osób i wspomniany kuter na maksimum kilkanaście osób. Do tych łódek miał się zmieścić cały autobus, około 50 ludzi. Rezydentki przy nas nie było, bo pewnie spodziewała się uzasadnionych pretensji wczasowiczów. Jej opieka ograniczyła się do zapakowania nas do autobusu i wykonania gestów pożegnalnych - iście ofiarne zachowanie!
Staliśmy sobie dłuższą chwilę w porcie, aż tu nagle przypłynęła łódeczka, niby jachcik z kabiną i pomyślałem, że dobija do brzegu jakiś wodniak z rodziną, a okazało się, że to po nas. Ktoś parsknął śmiechem, ktoś inny krzyknął z przerażenia, a najbardziej przerażony był kapitan łodzi, że tyle osób ma zabrać na pokład. Wykonał jakiś telefon i po dłuższej chwili przypłynął wspomniany kuter, na który zaczęliśmy na nie wchodzić.
Jakimś cudem upchaliśmy się na pokładach i nawet było trochę miejsca, żeby się obrócić, zmienić nogę, bo siedzieć mogli tylko pierwsi szczęściarze.
Pierwsza plastikowa łódka obładowana ludźmi z walizami na dachu w końcu wypłynęła i miałem wrażenie, że zaraz nabierze wody, bo jej poziom sięgał górnej krawędzi burty. Ale uspokajałem się, bo kapitan wie co robi i zapewne z niejednej łodzi wodę wylewał. Druga łódź byłą bardziej solidna, jednak też przeładowana, a walizki na dachu podnosiły środek ciężkości, co narażało ją na wywrotkę przy dużych falach. Na szczęście fale były takie sobie i takie sobie mieliśmy humory, że płyniemy i niedługo dobijemy do drugiego brzegu. Jednak nie wszyscy mieli dobry humor, bo pewna wczasowiczka krzyczała, że jej walizka spadła z dachu i kołysze się na falach. Nikt nie próbował jej łowić, bo mieliśmy poważniejsze problemy i należało jakoś rozładować napięcie. Odezwałem się, że to żadna strata, bo tam są tylko same brudy. Ktoś się zaśmiał, ale nie właścicielka walizki. Podobnie było ze Zbyszkiem, kiedy z kieszeni jego walizki wypadł sandał i również pływał wśród fal, jak wydeptany laczek Beduina.
W połowie drogi kuter zawrócił i zaczęła się akcja ratownicza pierwszej łodzi z resztą towarzystwa wczasowego. Ich łódź się zepsuła i dryfowała na pobliskie skały. Nasz kapitan wziął na hol zepsutą łódź, a pasażerów wcisnął na nasz kuter. Tu zawodzi wszelka wyobraźnia, jak to można zrobić, lecz rzeczywistość często zaskakuje. Pewnie wyglądaliśmy gorzej od uchodźców na Śródziemnym i całe szczęście, że nie zostaliśmy za takich uznani. Gdyby to się działo w dzień, to dzisiaj zapewne deportowali by nas z powrotem, ale dokąd? Twierdzę, że do najbliższego brzegu, ale ten sandał Zbysia mógłby przesądzić sprawę i trafilibyśmy gdzieś na afrykański brzeg. Zbysiu twierdzi, że na brzeg hiszpański i tam pociągnęlibyśmy następny turnus za pieniądze unijne.

Wróć do „Chorwacja”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości