Nieprzeczytane posty

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

21
Napiszę o moim raftingu, na który się jednak wybrałem z Zoranem. W Omiszu są organizowane takie wyprawy po Cetinie i wcześniej się zapisaliśmy. Żadnego sprzętu nie musieliśmy zabierać, a dokumenty, zegarek i aparat fotograficzny zapakowaliśmy w specjalne hermetyczne worki, żeby nic nie zamokło. Zabraliśmy się z całą grupą 6 osobową z miasta i pojechaliśmy kilka kilometrów drogą w górę rzeki. Miejscami droga zbliżała się Cetiny i z góry widziałem, jak jest pokręcona z przeszkodami i spadającą wodą z urwisk. Aż mi ciarki chodziły po plecach, że tam mam popłynąć. Pocieszałem się, że przecież mogę zrezygnować i wrócić autem. Niech sobie inni robią adrenalinę. Ja se dam luz. Dobrze mi się jechało tym busem, ale wszystko musi mieć swój koniec i nas wysadzili w spokojnej zatoce rzeki. Kiedy przyjrzałem się, to od razu uspokoiłem, bo to był pryszcz płynąć w czymś takim. Jednak mój spokój został zakłócony hukiem od przewalającej się w oddali przez skały i kamienie, rwącej rzeki.


Było nas 7 osób na dużym pontonie, a w tym sternik. On siedział w tyle pontonu i wydawał komendy, jak mamy wiosłować, żeby się nie wpakować w spadającą z wysokości wodę i wystających kamieni i głazów skalnych. Zrobił nam krótkie szkolenie, żebyśmy wiedzieli, jak się zachowywać, by dopłynąć szczęśliwie do celu. Wsiedliśmy do pontonu, każdy dostał wiosło, a stopy musieliśmy wsunąć w specjalne pasy/uchwyty na dnie pontonu, żeby w trakcie wyskoków w górę, nie wypaść z niego. Oprócz tego każdy dostał kamizelkę ratunkową, bo wypadnięcie z pontonu, to normalka.

Większość czasu to nic strasznego się nie działo, tylko musieliśmy dobrze współpracować zgodnie z komendami sternika. Czasem się komuś pomyliło i wiosłował w przeciwną stronę. W takich sytuacjach ponton od razu zboczył z kursu i zostawał spychany na skały, albo płycizny. Innym razem nas poniosło pod spadającą wodę ze skał o temperaturze, bagatela, 6 stopni. Było to istne hartowanie stali. Ten spokojny spływ przerywały momenty na prawdę niebezpieczne i na przykład musieliśmy zatrzymać ponton, wyjść z niego i pieszo przejść pewien odcinek drogi, ale w ciemnej jaskini. Jaskinia to ciekawe miejsce, ale nie wypełniona do połowy wodą o tej samej temperaturze, czyli 6 stopni. Ja i Zoran mieliśmy na sobie dżaket do nurkowania. On trochę uchronił nas id zimnej wody, ale tylko do połowy ciała. Inni go nie mieli, ale to byli twardzi ludzie.


Jaskinia nie była zbyt długa, a odcinek zalany wodą miał ok.10 m. i musieliśmy go przepłynąć. Sprawnie nam to poszło, wszyscy wyszli z jaskini, a na dole już czekał na nas ponton. Odcinek, który pokonywaliśmy pieszo, sternik popłynął pontonem. Kiedy zobaczyłem ten odcinek, to nie mogłem uwierzyć, że można go czymkolwiek przepłynąć. Ale ten Chorwat miał ze 100 kg i zbudowany był z samych mięśni. Ale najważniejsza to odwaga.
Takich miejsc z kaskadami, bystrzami i wystającymi skałami, gdzie mogliśmy wypaść z pontonu, było mnóstwo i nie będę tego opisywać. Za to chcę napisać o jeszcze jednym niebezpiecznym miejscu, gdzie można by mocno oberwać. Otóż górska rzeka zwęziła się bardzo, zwiększyło pochylenie nurtu i znaczne przyspieszyła. Nie wiem jak szybko pędziliśmy, ale co najmniej prędkością sprintera. Taka prędkość nie jest niebezpieczna, ale my płynęliśmy wprost na skały i gęstą roślinność.

Okazało się, że rzeka wpada w tunel, a nad głowami mieliśmy sklepienie. Ono było bardzo nisko tuż nad pontonem. To znaczy, wszystko, co wystawało trochę z pontonu zostało strzaskane. Obojętnie, czy to było wiosło, ręka, czy głowa. Wcześniej poćwiczyliśmy kładzenie się w pontonie. Dlatego musieliśmy wszyscy leżeć w jakikolwiek sposób, by nie utrącić sobie niczego. Nawet nie miałem erotycznych myśli, kiedy padła na mnie ładna laska.
To był ostatni odcinek rzeki i zaraz za tym karkołomnym miejscem ukazało mi się znane miejsce z restauracją. Po tych 3 godzinach ciężkiej pracy, aż odetchnąłem z ulgą, że to już koniec. Potem droga do domu, wino i opowiadanie o przygodzie rodzinie.
To były rzeczywiste wydarzenia i jeśli kogoś interesują takie wrażenia, to polecam. Można samemu sprawdzić i porównać z moją relacją. I tu, na forum napisać.

cdn.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

22
admin pisze:Ponad 800 odsłon na jeden post- nie sądze że to mizerny ruch. Pamiętaj że ludzie preferują czytanie niż pisanie tak to już jest.
A szkoda, bo fajnie jest dzielić się doświadczeniami i opiniami. Kiedyś na forach ruch był większy, nie wiem w sumie z czego to wynika. Teraz ludzie dyskutują raczej na facebookach. Nie wiem skąd to się bierze, biorąc pod uwagę ulotność myśli, które są tam wrzucane. Po kilku minutach, to co napisaliśmy już nie jest widoczne, a odgrzebanie czegoś w archiwach postów facebookowych graniczy z cudem. Tu wszystko można łatwo znaleźć, ale coraz mnie jest treści.
głosowy przewodnik turystyczny: http://www.touristnavi.com

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

23
Ile się można kąpać w morzu i opalać. Znudziło się to wszystkim i zapadła decyzja, żebyśmy pojechali do Makarskiej. Od naszej miejscowości to jest ok 30 km, więc dość szybko wrócimy i zrobię późną obiadokolacje. Teraz była kolej na Rose i była dumna z roli kuchmistrzyni. Wcześniej zrobiła zakupy owoców morza , a są tam niedrogie. Oczywiście te, przyrządzane własnoręcznie, bo w restauracjach przeciwnie, drogie.
Zaraz po śniadaniu całą ekipą pojechaliśmy rozpoznać okolicę, bo Riwiera Makarska uznawana jest za najciekawszy region Chorwacji. Tam góry wpadają w morze i w tej scenerii jedzie się wijącą drogą, gdzie z jednej strony są skały, a z drugiej morze. Zwykle z przepastnymi urwiskami i niezapomnianymi widokami. Makarska to niewielkie miasto i należy do Riwiery Makarskiej. To jest stolica regionu i przyciąga wielu turystów. Ma czym przyciągać, ponieważ leży w przepięknym miejscu u podnóża wysokich gór.

Tego dnia wybraliśmy się do Makarskiej, żeby zapisać się na statek, którym popłyniemy na pełne morze ze zwiedzaniem dwóch wysp. Wybraliśmy jeden z wielu i po krótkich rozmowach dobiliśmy targu. Wypłynięcie miało nastąpić za dwa dni. Zostało nam dużo czasu i należało go w jakiś sposób zagospodarować. Zdecydowaliśmy, że do knajpek nie będziemy wchodzić, tylko uprawiać aktywny wypoczynek. No i na plażę padło, a to dosłownie parę kroków od portu. Plaża kamienista, ale jest on drobny i miły. Jednak mieliśmy już jej dość, więc rozważaliśmy nad innymi atrakcjami. Stojąc na plaży, roztaczał się przepiękny widok na masyw górski Biokovo. Ochoczym głosem zaproponowałem i wskazując palcem na góry, że tam wejdziemy. Jedna zona z drugą żoną parsknęły śmiechem, że niby tam mielibyśmy wejść. Ja na to, że góry niezbyt duże, i największa ma niecałe 1800 m. Zoran z przerażeniem w głosie dodał, że od poziomu morza. A nad morzem byliśmy.

Takie przewyższenie to nic takiego i robiłem większe, ale w tym składzie było to niemożliwe.
A więc pozostały tylko samochody. Na mapie prześledziłem drogę i to samo wyczytałem w przewodniku, że można wjechać na sam szczyt Św. Jury. Jest to najwyższa góra w Chorwacji i grzechem by było jej nie zdobyć, chociaż samochodem. Od Makarskiej to jest parę kilometrów, gdzie zaczyna się rezerwat przyrody Biokovo. Pojechaliśmy więc - Zoran pierwszym, ja drugim autem. Nagle wąską drogę przegrodził nam szlaban i należało zapłacić ileś tam kun. Cena nie była mała, bo na auto było porównywalne z obiadem w restauracji. Ale cóż - co zaplanowane musi byś wykonane. Zoran, pomimo ze Chorwat i z górami obeznany, czuł przed nimi respekt. Nie zdawałem sobie sprawy, co może spowodować respekt przed górami.

I stało się - Zoran zablokował samochodem całą drogę, a za nim ja. Ruch tam jest niewielki, bo tylko wytrawni kierowcy się tam zapuszczają. A mają się czego bać, ale nie z powodu nawierzchni, bo jest w większości asfaltowa, a tylko miejscami szutrowa. Powodem strachu jest co innego, a mianowicie szerokość drogi i nachylenie, a najgorsze jest w samej głowie - strach przed spadnięciem w przepaść. Chyba każdy zna drogi górskie o szerokości na jedno auto. Żeby się wyminęły są specjalne zagłębienia w skale. Przed zakrętami należy używać klaksonu, by jadącego z naprzeciwka ostrzec. Oczywiście pierwszeństwo ma ten jadący pod górę.
Ale Zoran nie mijał się z żadnym samochodem, nie musiał się chować w zagłębienie w skale, tylko spokojnie sobie jechać jedynką pod górę. Nagle stanął i pomyślałem, że ma jakąś awarię i szybko podjechałem do jego zderzaka, by uniemożliwić ewentualne cofanie się samochodu. Zaciągnąłem hamulec, pod koło podłożyłem kamień, bo nigdy nic nie wiadomo. Podszedłem do jego wozu i z przerażeniem zobaczyłem jego bladą twarz. Oczy miał rozbiegane, ale mówił, że nic takiego się nie stało, tylko zakręciło mu się w głowie i musiał stanąć.

Prawdę mówiąc, mi też się kręciło w głowie, bo widok z tej dróżki jest niesamowity. Wyobraźcie sobie prawie pionową ścianę skalną i na wysokości pół kilometra wąska dróżka. Mało tego - nachylenie 20 procent. Auto z kiepskim silnikiem ma wielki problem, żeby tam wjechać i to ocenia facet przy szlabanie, ale umiejętności kierowcy nie jest w stanie ocenić.
Największej grozy dodawało brak jakichkolwiek zabezpieczeń przed spadnięciem z drogi w przepaść. To pewnie było powodem zatrzymania się Zorana.

Staliśmy tak parę chwil i nie miałem pojęcia, co zrobić, żeby kontynuować podróż. Jeśli usiadłbym za kierownicą, odprowadził samochód do jakieś wnęki i wrócił pieszo po drugie auto, to byłby niezły pomysł. Jednak taka operacja trwałaby długo, bo te wnęki często się nie zdarzają. A co będzie, jeśli pojedzie jakieś auto? Długo się nie zastanawiając, krzyknąłem do Zorana: - Ku..a jedź!
Jego twarz poczerwieniała i było oznaką rozładowania napięcia. W powietrzu pomachał rękami na znak zbagatelizowania całej sprawy. Drżącymi rękoma zapuścił silnik i wolniutko ruszył. Mnie spadł kamień z serca, wsiadłem do auta i pojechałem za nim.
Na półmetku drogi jest karczma. Stanęliśmy przy niej, żeby złapać tchu i odpocząć od tych wrażeń. Zgłodnieliśmy więc chcieliśmy coś zjeść. Po przeczytaniu karteczki, którą było menu, okazało się, że do jedzenia jest tylko pieczona kózka. Do picia czysta woda, wino i rakija.

Ja nie gardzę kózką i zamówiłem kawał udźca. Zoran też, a nasze żony i dzieci nie. Powiedziały, że żadnej kozy nie będą jeść. No to musieli głodować, albo zjeść ciasteczka z bagażnika i popijać wodą. W końcu dzieci wodę, a żony winem. My, faceci, wypiliśmy po szklaneczce rakiji i dużo wody. Ta kózka potrzebowała picia.
W Chorwacji prowadzenie pod wpływem alkoholu jest normą pomimo, że prawo tego zabrania. Pijany jest ten, kto w takim stanie spowoduje wypadek, albo spadnie w przepaść. Turysta jest świętą krową, ale do czasu wypadku. Później jest ofiarą nawet, gdy nie jest winien.

A więc łyknęliśmy z Zoranem, ale bez przesady. Chlapnęliśmy tylko po 50-ce rakiji. Po dobrym jedzeniu to niewiele. I bardzo dobrze, że wypiliśmy tą wódkę, bo Zoran dostał ducha. Po obiedzie powiedział: - George, jedziemy w górę.
- Właściwie to miałem zamiar wracać po ostatnich występach Zorana. Kiedy spojrzałem na szczyt góry i wijącą się dróżkę, obleciał mnie strach, lecz nie jego. Ale nie mogłem dać po sobie poznać, że się boję i...pojechaliśmy na sam szczyt. Nie będę opisywać dalszej drogi, ale powiem, że wszyscy żyjemy, jesteśmy zdrowi z wspomnieniami mrożącymi krew w żyłach.

Szczyt Św Jury jest na wysokości 1762 m i w dobrej pogodzie widać zarys Italii. Na samym szczycie jest stacja radiowo telewizyjna i mała kapliczka katolicka. Do niej może wejść najwyżej kilka osób i jest to miejsce pielgrzymek miejscowej lubości. I nie tylko miejscowej.
Po zwiedzeniu i sfotografowaniu okolicy należało wrócić. A w jaki sposób, to zgadnijcie. Powiem tylko, że zaparkowaliśmy samochody na ostatnim odcinku wąziuteńkiej drogi pod ogromnym nachyleniem. Drogę zagradzała brama od wspomnianej stacji, a po bokach drogi przepaści. Cofanie nie wchodziło w rachubę, bo by można łatwo stracić kontrolę nad pojazdem.
cdn.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

24
Zaplanowaliśmy, że wejdziemy na górę Imber. To jest mała górka, bo ma tylko 860 m. Poszedłem z Olą i jej córką, bo resztę towarzystwa wystraszył upał. Jesteśmy zaprawieni w chodzeniu po górach i Imber wydawał się nam niczym wielkim. Założyłem górskie buty, wziąłem kijki i wypchany plecak 12 litrami wody. Jakieś jeszcze batoniki, kurtki i półraki, bo nigdy nie wiadomo, co nas może spotkać. W sumie targałem na plecach ponad 15 kg.
Ciężki plecak to nic takiego, ale w upale 40 stopniowym to jest już sporo. Zaparkowałem samochód w Omiszu i od poziomu morza pociągnęliśmy z buta wąską dróżką, a później szlakiem górskim.
Po drodze zwiedziliśmy ruiny zamku pirackiego, który góruje nad miastem. Z niego roztacza się piękny widok na miasto, morze i okoliczne góry. Także przełęcz Cetiny, którą wcześniej płynąłem raftingiem.
Minęła niecała godzina, a mi diabelnie chciało się pić i wysuszyłem już jedną butelkę wody. Ola też była spragniona i mi w tym pomagała. Nic dziwnego, bo temperatura skoczyła i było jak w saunie. Pewnie z 50 stopni, albo więcej. Najgorsze, kiedy szliśmy przez las, który osłaniał nas od wiatru. Wówczas czułem się, jak w saunie parowej.
Teren jest tak ukształtowany, że masyw skalny tworzy jakby ścianę od strony południowej i nagrzewa się od Słońca. Temperatury dochodzą do tego stopnia, że czasami palą się zarośla i lasy. Raz widziałem akcję gaśniczą takiego miejsca. Prowadzi się nią ze specjalnych samolotów, które zniżają się nad morzem i w locie czerpią z niego wodę. Następnie nadlatują nad miejsce pożaru i zrzucają ją.
Podczas naszej wspinaczki nic się nie paliło, prócz...nas. Pokonaliśmy około 2/3 drogi w górę i wypiliśmy większość wody. Bez niej na pewno padlibyśmy trupem. I takie myśli mnie nachodziły, bo do szczytu daleko, a trzeba jeszcze wrócić. Na szczęście wyszliśmy z lasu i wydostaliśmy się na otwartą przestrzeń, gdzie wiał silny wiatr i przyjemnie nas chłodził. To nas uratowało od odwodnienia, albo zawrócenia z drogi. Ostatni odcinek wspinaczki pokonaliśmy, jak na skrzydłach, bo pchało nas piękno. Widoki stamtąd były bardzo piękne. Ostatni odcinek szlaku jest dość trudny i przeciskając się między skałami należało często używać rąk. Tam szlaki są słabo oznaczone i łatwo jest z niego zboczyć. Tak nam się też przydarzyło 2 razy i musieliśmy iść na przełaj uważając, żeby gdzieś nie spaść. Są tam kolczaste rośliny, którymi można się nieźle podrapać. Na samym szczycie radość była niesamowita ze zdobycia tej niewielkiej góry, ale jakże trudnych warunkach. Dla zdobywców była pieczątka z nazwą góry, żeby sobie przypieczętowali, gdzie tylko fantazja nakaże. Obcykałem okoliczne szczyty, morze i w oddali miasta.
Po powrocie dopadłem do samochodu i jednym duszkiem wypiłem całą butelkę wody. Nawet dobry żul tyle na raz by nie wypił. Dziewczyny też, lecz po małej butelce.
cdn.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

25
Dubrownik to zabytkowe miasto na miarę Wenecji i będąc w Chorwacji należy je koniecznie zwiedzić. W ostatniej wojnie ucierpiał od ostrzału bośniackiego. To było istne barbarzyństwo we współczesnych czasach.
W Dubrowniku byłem dwukrotnie. Pierwszy raz wybraliśmy się samochodem z Omisza, a jest to około 200 km. Niby nie daleko, ale po tych krętych drogach, to jest co robić. Mało, że na drogę należy uważać, to również na krajobraz, bo jest rzeczywiście piękny. Góry i morze robią niesamowite wrażenie.
Do Dubrownika przejeżdża się 10 km przez Bośnię i Hercegowinę, gdzie jest kontrola graniczna. Utrudnienie jednak opłaca się, bo są tam sklepy ze znacznie tańszymi towarami. Oczywiście ruszyliśmy wszyscy na zakupy i wydaliśmy połowę kasy mniej, niż kawałek dalej za te same towary. Warto też tam pójść do restauracji na owoce morza, bo też są o wiele tańsze. Ja oczywiście wziąłem scampi na żaru 3 sztuki w sosie. To były olbrzymie pieczone krewetki, które należy jeść palcami.
Usiedliśmy w kącie małej restauracji i zamówiłem Krewetki w sosie, a pozostali dania, które je się widelcem i nożem. Ja lubię się czuć swobodnie, ale i poprawnie, bo je właśnie jada się je palcami. No i jadłem bardzo smaczne , ale z małym rozbryzgiem. Po prostu obiera się je palcami i rozłupuje pancerz, by wydobyć jadalny środek. Podczas tych zabiegów trochę sos pryska w sensie, że gdzie "drwa rąbią, tam wióry lecą". Przy drugiej krewetce zorientowałem się, że moje towarzystwo przeniosło się do innego stolika i sądziłem, że z powodu pryskania sosem. Kiedy skończyłem trzecią krewetkę, byłem już syty. Wytarłem dłonie w serwetkę, beknąłem sobie 2 razy, a kelner przyniósł mi miseczkę z wodą, żebym umył ręce. W dobrych restauracjach tak się robi i byłem mile zaskoczony, że i tu znają się na rzeczy.
Po zapłaceniu i opuszczeniu restauracji zapytałem, dlaczego przenieśliście sie do drugiego stolika i czy to przez ten sos. Żona powiedziała: - Wcale nie z tego powodu, a dlatego, że żarłeś, jak świnia i tak samo wyglądasz. Zobacz, jesteś upaprany tymi krewetkami, od stóp do głów!
- Odparłem - jesteśmy na wczasach, a nie w Wersalu. Po kilku docinkach i śmiechu pojechaliśmy dalej w kierunku Dubrownika.
On jest zabytkiem pierwszej klasy i żeby go dobrze zwiedzić, potrzeba co najmniej 2 dni. Innym razem też odwiedziłem to miejsce, żeby dokończyć, co umknęło za pierwszym razem. Nie będę opisywać, bo to można wyczytać w przewodnikach i zapewne wielu z Was tam było.
cdn.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

26
W Chorwacji byłem na kilku wyspach i napiszę o dwóch: Chvar i Brać. Wybraliśmy się tam w czwórkę małym stylowym stateczkiem wypływając z Makarskiej. Wcześniej, kiedy wjeżdżaliśmy na św. Jurę, kupiliśmy bilety. Kupowanie to nie taka prosta sprawa, bo można i trzeba się targować z kapitanem. To należy do dobrego tonu i jest wyrazem szacunku. A więc utargowałem niewiele, bo 20 % ceny. Już nie pamiętam kwot, ale te procenty tak. I nie tylko te, bo alkoholowe najbardziej. A było po czym, ponieważ już na samym początku rejsu poczęstowano nas trawaricą. Ci, co nie chcieli mocnych trunków, pili cienkie wino. Chorwaci pędzą wódką, z czego się tylko da i trawarica jest pędzona z dodatkiem trawy. W smaku trawę mało przypomina, a bardziej kominówę. Jednak to jest szlachetny trunek i dopuszczony do spożywania pomimo swoich 60% alkoholu.
Nikt się nie spił, ale humory wszyscy mieli dobre tzn. cały statek. Ja nie opuściłem żadnej kolejki, a nawet zachęcałem obsługę do nalewania w ich małe kieliszki. Tak, kieliszki, a nie żadne plastikowe kubeczki. Tam się kulturalnie pije.
Na łajbie trudno było ustać, bo Jadran bujał nieźle. W tym dniu fale były spore. Nawet usłyszałem rozmowę załogi, że rozważali odwołanie rejsu. Jednak kasa była ważniejsza, a raczej zdecydowały fale, bo trochę osłabły.
Po jakiejś godzince płynięcia ukazała się nam malownicza wyspa Brać. Cała zielona, porośnięta roślinnością, winogronami, figami. Statek dobił do portu i wysadzono nas na ląd. Ja chwiejnym krokiem, lecz o własnych siłach[żart], zszedłem z trapu. Tam mielimy ponad 2 godziny czasu na zwiedzanie wyspy, ale co można w tak krótkim czasie zobaczyć. Na górę bym nie wszedł, przynajmniej nie w takim stanie. A może tak, bo ma tylko 700 m. Jednak nikomu się nie chciało włazić i poszliśmy, jak barany, deptakiem, za wszystkimi w kierunku Bolu. Nie miejscowości, lecz zatoki z półwyspem na wybrzeżu Adriatyku. To jest kurort z luksusowymi hotelami i przyrodniczą ciekawostką. Wspomniany półwysep/cypel zmienia swoje położenie w zależności od prądów morskich i wiatrów. W jeden dzień może być skierowany bardziej w prawo, a na drugi w lewo. Cypel jest dość duży, że może pomieścić setki osób i zbudowany z miałkiego i miłego piachu. Kąpiel tam jest niezapomnianą przyjemnością.
Po wyznaczonym czasie znaleźliśmy się na pokładzie statku, który obrał kurs na wyspę Hvar. Ona leży niedaleko Brać, więc podróż trwała ok. pół godziny i znów wysadzono nas na ląd w Jelsie.
Tam też dostaliśmy trochę wolnego czasu, żeby pochodzić po tym małym wyspiarskim miasteczku. Można było przyjrzeć się miejscowym ludziom i ich trudnym życiu. Widziałem, jak pewna babina wypasał swoje gąski i zaganiała przez ulicę do zagrody. Ta bezzębna babina wyglądała na 80 lat, lecz po zagadaniu jej, okazało się, że ma 55 lat. Niesamowite, że ci ludzie są tak sterani.
W maleńkiej restauracyjce skonsumowaliśmy lody i piwo, po czym zaokrętowaliśmy się ponownie. W drodze powrotnej dostaliśmy drugi posiłek, jakim było do wyboru ryba, albo pieczeń ze świni. Ryby miałem dość, bo już ją jadłem w tamtą stronę, więc wybrałem świninę. Okazało się, ze nie mam biletu konsumpcyjnego, bo go zgubiłem na Bolu. Trudno nie zgubić po trawaricy! Kucharz powiedział, że w tym przypadku może mi dać najwyżej rybę. Zdenerwowałem się niesamowicie i rzuciłem plastikowy talerz ze sztućcami na ladę i podziękowałem za rybę. Widząc moją desperację w końcu dał mi upragniony kawałek świniny i do tego pełną szklaneczkę trawaricy. Chorwaci lubią okazywać emocje i moje wzburzenie pewnie mu się spodobało.
Ta świnia i alkohol zapewne uratowały mnie od rzygania, bo ci mało pijący i cieniarze od wina, karmili ryby. Mieli po czym, bo na prawdę bujało. Widać, że Jadran lubi, kiedy się go traktuje poważnie i...pije, bawi i go podziwia. Tych oszczędza.
Kiedy dopływaliśmy do Makarskiej, ujrzałem urok tego miejsca. Miasto położone u podnóża gór robi ogromne wrażenie. To jak rajski ogród otoczony górami.
cdn.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

27
Napisałem już prawie o wszystkich moich przygodach w Chorwacji. O tych istotnych, bo mniej ciekawych jest więcej, lecz nie będę nimi zanudzać. Napiszę jeszcze jeden ostatni post, kiedy wybrałem się do słynnego cudownego miejsca Medziugorie. Było to w czasie pierwszej mojej bytności w dawnej Jugosławii. Dzisiaj M. leży w Bośni i Hercegowinie. Musieliśmy przejechać autem połowę Jugosławii, żeby tam dotrzeć. Wyruszyliśmy z rodzinnego miasteczka Zorana, leżącego na północy kraju i kierowaliśmy się najkrótszą drogą do świętego miejsca. Chyba wszyscy znają te wydarzenia, gdzie dziewczynkom ukazała się Matka Boska. Do dziś nie jest rozstrzygnięte, czy to były prawdziwe wydarzenia, czy urojenia świadków. W każdym razie biznes na tym zrobiono i nadal jest coraz więcej pielgrzymek.
Chcę opisać moje wrażenia oglądając miejsce objawienia. Wcześniej rozmawiałem z Chorwatami, którzy tam byli i opowiadali o dziwnych zjawiskach pogodowych i astronomicznych. Jedna kobieta mówiła, że będąc tam, widziała, ze w miejscu objawień na przemian następowało zamglenie i rozjaśnienie okolicy. Raz widoczność była doskonała, a raz spowita jak by mgłą, która uniemożliwiała widzenie i poruszanie się wśród skał. Ktoś inny opowiadał, że Słońce na niebie wykonywało dziwne ewolucje zmieniając swoje położenie. Ktoś inny, że były dwa Słońca.
Naładowany ta wiedzą i z przekonaniem, że to jest rzeczywiście niecodzienne miejsce, dodawało mi większej motywacji, by tam się udać i na własne oczy zobaczyć te dziwy.
Nasza podróż trwała ju ponad 8 godzin, ale w strasznym upale. Wówczas klimatyzacja w aucie była rzadkością i ja jej nie miałem. Za to wziąłem wodę i sam wypiłem chyba całe wiadro. W końcu dojechaliśmy do Medżiugorie i ze względu na brak miejsc na parkingu, musiałem oddalić się i dojść pieszo do miasteczka. Jednak nie miasteczko i kościół były naszym celem, lecz miejsce objawień. Aby tam się dostać, trzeba przejść szlakiem górskim i pokonać spore przewyższenie. W tym upale i brakiem wody, był nie lada wyczyn. Sytuację pogarszało to, że miałem bolącą i spuchniętą nogę w kolanie. W przeddzień wykręciłem sobie ją biegając po górkach.
Po dwóch godzinach znalazłem się u celu, czyli w miejscu objawienia się Matki Boskiej szóstce dzieci...i mnie także! Tak, miałem widzenie, ale nie świętej osoby, a zjawisk atmosferycznych. Otóż widziałem na przemian zamglenie i powracaniu obrazu do normalności. Wydawało mi się, ze też widzę jakąś postać i nie zdziwiłbym się, gdyby to była Matka Boska.
W drodze powrotnej, kiedy doszedłem do siebie, zacząłem racjonalnie rozmyślać nad tym niecodziennym fenomenem. Jestem osobą niewierzącą we wszelkie cuda i objawienia, więc jedynym wytłumaczeniem było przemęczenie z upału i odwodnienia organizmu. W takim stanie to nawet ufoludki można ujrzeć. Tylko, że na tym nie można zrobić kasy.

Re: Chorwacja - moje pierwsze zagraniczne wczasy.

29
MarlenkaKęska pisze:jechać tam na wakcje to moje marzenie :) oglądam wieczorami te piekne widoki w internecie :) mega!!! jakim srodkiem transportu sie wybrac? wlasnym autem, autokarem, czy samolotem? W ktora czesc najlepiej jechac? Pomoze mi ktos przy dokonaniu wyboru ?:)))
Można pojechać autem na jeden raz, ale to jest kamikadze. Natomiast jeśli jazdę zaliczyć do wczasów, to nawet z dwoma noclegami - jeden w Czechach, a drugi po drodze i przy okazji zwiedzić na przykład Plitwickie Jeziora, albo Postojną Jamę.
Można też samolotem, bo są połączenia aż do Dubrownika.
Jeśli mogę radzic, najładniejszy region to Dalmacja z naciskiem na Riwierę Makarską. Tam umieściłem moje opisy.

Wróć do „Chorwacja”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości