Re: Relacja z wysp Kanaryjskich
: 12 sty 2021 00:36
Obraziłem się na rower i następną wycieczkę zrobiliśmy wspólną, to znaczy trzy kobiety i ja wykupiliśmy wycieczkę do Masca i wulkan Teide. Na taką wyprawę nie trzeba deptać rowerem, ani z plecakiem wspinać się do upadłego, tylko spokojnie siedzieć w autokarowym fotelu i czasami zamykać oczy. Oczywiście nie z niewyspania, lecz ze strachu.
Zapakowali nas do takiego mini autokaru wyprodukowanego specjalnie do jazdy w trudno dostępne miejsca, którym kierowca rzeczywiście wyprawiał ekwilibrystykę drogową. Droga z Los Gigantes była kręta i dość stroma i mogły nią jechać normalne autokary, ale w miejscowości Santiago del Teide na krzyżówce skręciliśmy na Masca.
Krajobraz z monotonnego z zaokrąglonymi górami nagle zmienił się na górski z szpiczastym skałami, podobne jak byśmy znaleźli się w Tatrach i spoglądali na przykład ze szlaku Orlej Perci.
Na karkołomnej drodze do Masca są punkty widokowe, gdzie autokar zatrzymuje się parę chwil i można podziwiać przepiękne góry oraz napstrykać fotek. Chociaż to pstrykanaie nie jest takie proste, bo ręce drżą od silnego wiatru, ale chyba bardziej od emocji i nie tylko tych widokowych, lecz ze strachu. Ostatnie kilometry do Maska są na prawdę ciężkie, bo droga co prawda asfaltowa, ale wąska i usiana ostrymi zakrętami. Jest tam kilka zakrętów, które autobusik musiał robić na trzy, albo cztery razy, czyli zakręcając musiał zatrzymać się, bo za krawędzią drogi była przepaść na setki metrów. Następnie trochę się cofnął, że tyłem prawie dotknął skały i dopiero po trzecim razie mu się udawało. Ktoś niewprawiony nie miał żadnych szans tą drogą jechać. Przewodnik opowiadał, jak turyści się tam zapuszczają osobowymi autami i często zablokują cały ruch, bo nie mogą sobie poradzić. Wówczas kierowca autobusu go wyręcza i przestawia auto w wyznaczone miejsce na mijankę.
cdn.
Zapakowali nas do takiego mini autokaru wyprodukowanego specjalnie do jazdy w trudno dostępne miejsca, którym kierowca rzeczywiście wyprawiał ekwilibrystykę drogową. Droga z Los Gigantes była kręta i dość stroma i mogły nią jechać normalne autokary, ale w miejscowości Santiago del Teide na krzyżówce skręciliśmy na Masca.
Krajobraz z monotonnego z zaokrąglonymi górami nagle zmienił się na górski z szpiczastym skałami, podobne jak byśmy znaleźli się w Tatrach i spoglądali na przykład ze szlaku Orlej Perci.
Na karkołomnej drodze do Masca są punkty widokowe, gdzie autokar zatrzymuje się parę chwil i można podziwiać przepiękne góry oraz napstrykać fotek. Chociaż to pstrykanaie nie jest takie proste, bo ręce drżą od silnego wiatru, ale chyba bardziej od emocji i nie tylko tych widokowych, lecz ze strachu. Ostatnie kilometry do Maska są na prawdę ciężkie, bo droga co prawda asfaltowa, ale wąska i usiana ostrymi zakrętami. Jest tam kilka zakrętów, które autobusik musiał robić na trzy, albo cztery razy, czyli zakręcając musiał zatrzymać się, bo za krawędzią drogi była przepaść na setki metrów. Następnie trochę się cofnął, że tyłem prawie dotknął skały i dopiero po trzecim razie mu się udawało. Ktoś niewprawiony nie miał żadnych szans tą drogą jechać. Przewodnik opowiadał, jak turyści się tam zapuszczają osobowymi autami i często zablokują cały ruch, bo nie mogą sobie poradzić. Wówczas kierowca autobusu go wyręcza i przestawia auto w wyznaczone miejsce na mijankę.
cdn.