23
autor: george
Szliśmy już pół godziny morderczym tempem. Dobrze się idzie, gdzie okresowo sięgają fale, bo piasek jest w tym miejscu twardy. Najgorzej po miękkim piasku, a takich miejsc było sporo. Przyjemnie jest brodzić trochę po wodzie w zmieniającym się krajobrazie i zwyczajach plażowiczów. Właśnie te zwyczaje nas zaskoczyły, a właściwie Sławka, bo uważa, że na plaży ludzie nie powinni się obnażać. Tak, niechcąco weszliśmy na plażę naturystów , co spowodowało znacznie przyspieszenie marszu przez Sławka. Oddalił się od nas kawał drogi, bo zapewne chciał wydostać się jak najszybciej z miejsca grzechu. My też przyspieszyliśmy, lecz nie z powodu grzechu, a zerwania kontaktu wzrokowego ze Sławkiem. Szliśmy już długo z prędkością piechura, że aż po plecach nam ciekło. Plaża naturystów już dawno się skończyła, mijaliśmy hotele od lichych do najbardziej super. Mijaliśmy też różne formacje skalne wpadające do oceanu, bo plaża była czasami poprzecinana skałami, po których należało przeskakiwać, jak małpy.
W końcu odpadliśmy i straciliśmy Sławka z pola widzenia. W pewnym momencie widzę, jak na wysokiej skarpie w piwiarni macha ręką do nas Sławek i przywołuje. Mnie kamień z serca spadł, że nareszcie zrobimy odpoczynek, a najbardziej, że się czegoś napijemy.
Usiedliśmy za stolikiem w cieniu parasola i z niecierpliwością czekałem na zamówione duże piwo. Kobiety też, ale po małym, a Sławek zamówił lampkę wina. I to był błąd, bo należało uzupełnić płyny, a nie degustować wino. Kelnerka przyniosła picie i ja w mig wypiłem kufel zimnego piwa i poprosiłem o jeszcze. W końcu nie mogłem z pustym naczyniem siedzieć z pijącymi.
Z lekkim szmerem podziwiałem Atlantyk po horyzont. Wszyscy go podziwialiśmy z refleksjami o małości człowieka wobec oceanu. I odległości, którą mamy jeszcze pokonać. W końcu zwinęliśmy się z piwiarni, by ruszyć w dalszą drogę. Znów podziwialiśmy krajobraz, a najbardziej kitesurfing. Ci faceci z deską i spadochronem potrafią czynić cuda. Tam są idealne warunki do uprawiania tego sportu. To jest ich mekka.
Tak zapatrzeni na tych akrobatów nie spostrzegliśmy, że mamy wodę po obu stronach. Po prostu szliśmy groblą, bo plaża była zalana. Ona ciągnęła się już kawał drogi, a my w nadziei, że suchą stopą dojdziemy do stałego lądu, szliśmy dalej.
Nadzieja była płonna, bo grobla się skończyła. Były dwie możliwości: wrócić do miejsca, gdzie zaczynała się laguna i obejść ją, albo wpław pokonać jakieś pięćdziesiąt metrów zalewu i dotrzeć do odciętej plaży. Niewiadomą była głębokość laguny, a to istotne, bo mieliśmy plecaki. Zdecydowaliśmy, że pokonamy ją w bród, zwłaszcza że po drugiej stronie był znów bar z napojami.
cdn.