168
autor: george
cd. Lanzarote
Promenada biegnąca od Arreciife do Puerto del Carmen ma ok 17 km i moim zdaniem, jest idealna. Idealna, bo niezatłoczona ludźmi, kramami i restauracjami z właściwymi sobie zapachami. Po wyjechaniu z miasta, ona dalej biegnie, nawet na pustkowiu, jak by zachęcała wczasowiczów do obcowania w cichości z oceanem i otaczającą przyrodą. Ale chyba nie to było celem budowniczych promenady, lecz żeby przyciągać inwestorów, by powiększali infrastrukturę turystyczną na wyspie.
Promenady mają swoje cechy i o tej na Los Cristianos już pisałem, do której porównuję inne. Jeszcze bardziej "nadęta" jest na Gran Canarii w Maspalomas, czyli zatłoczona jak na Cristianos, ale położona wysoko nad poziomem oceanu i ma się wrażenie, że jesteśmy w górach z widokiem na morze. Ona ciągnie się też kilometrami, ale przedzieranie się przez nią podobne jest do przedzierania przez dżunglę z maczetą. Gdyby wymyślono jakiś sposób podobny do funkcji maczety, to mógłbym szybciej jechać rowerem bez ryzyka zderzenia się z kimś. Co prawda, jest taki sposób, ale piesi zwykle go ignorują, a chodzi o wyznaczone ścieżki dla rowerzystów.
Jeszcze bardziej szkaradna promenada jest również na Gran Canarii, ale z drugiej strony piaszczystych wydm w miejscu Meloneras, gdzie promenada biegnie między oceanem, a granicą luksusowych hoteli. Tam jest dość ciasno i idzie się tuż przy skąpym ogrodzeniu, za którym widoczne jest życie strudzonych mieszkańców. Ale chyba bardziej znudzonych, bo albo leżeli na leżakach, albo legowiskach z baldachimem, a niektórzy pluskali się w mini basenach, do których mogli wskakiwać wprost ze swoich pokojów.
Te hotele na prawdę są bardzo luksusowe, i pięć gwiazdek chyba się do nich nie stosuje, albo istnieje jakaś inna klasyfikacja, o której nie wiem. A cen wolałem nie poznawać.
Tak się zastanawiam, czym kierowali się architekci hoteli wystawiając na publiczny widok prywatność i luksusy swoich gości, bo ja na ich miejscu czuł bym się niekomfortowo. Pewnie chodziło im o bliski związek optyczny, albo mentalny, z resztą towarzystwa na deptaku, a moim zdaniem wyszło raczej odwrotnie. Nie każdego stać na taki hotel i ci za płotem, z tego powodu, mogą czuć się dyskryminowani.
Przynajmniej ja poczułem się gorszy, bo niechcący wjechałem rowerem na chodnik prowadzący wzdłuż bram do luksusowych hoteli, gdzie mieściły się super sklepy z kapiące złotem witrynami. To była publiczna droga, lecz nie zauważyłem znaku, że w tym, miejscu można przemieszczać się tylko pieszo. Podszedł do nie strażnik hotelowy w liberii i grzecznie zwrócił mi uwagę. Oczywiście uznałem to i zjechałem na drogę dla samochodów. Właściwie to nic takiego, ale poczułem się jak Murzyn w Stanach, gdy dawniej zakazywano im wchodzić do niektórych dzielnic miast.
Się rozpędziłem, a miałem napisać o potworze. To następnym razem.
cdn.