Nieprzeczytane posty

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

31
Słońce chyliło się ku zachodowi i to był dla nas znak, by wyruszyć na dziką plażę. Wzięliśmy trochę ciepłej odzieży, bo noce są już chłodne. Spakowałem plecak, Sławek swój, a nasze damy wolne od bagażu szły z nami skocznym krokiem ku nieznanemu. Plaża była niewielka, lecz bardzo malownicza. Od reszty lądu dzieli ją wysoka skarpa, klif, z którego zeszliśmy wąską ścieżką. Na oswajanie oceanu wybraliśmy miejsce pod skarpą. Osłonięci od wiatru rozsiedliśmy się na kilku kamieniach, przy których salony w Wersalu bledną. Na nasz stół wybraliśmy największy kamień, na którym lampki z czerwonym winem stały pewnie. Sławek, jako gospodarz dzisiejszej uroczystości podniósł toast i życzył wszystkim upojnych wrażeń podczas oswajania oceanu. Wypiłem mały łyczek, a kobiety jeszcze mniej. Sławek na to, że w takim tempie picia to ocean nas zignoruje.

Sławek jest podróżnikiem i zwiedził pół świata, a nawet był u Papuasów. Ostatnio w Meksyku i zapuszczał się w niedostępne rejony dla zwykłego turysty. Opowiedział nam historię mrożącą krew w żyłach, która go tam spotkała. Właściwie, to ledwo uszedł z życiem, lecz miło ją wspomina. Ale do rzeczy.

Słońce już było za horyzontem i nasza plaża tonęła w półmroku. Spożyliśmy już trzy butelki wybornego wina i nadal ocean nie został oswojony, za to wzmogły się fale. One były coraz większe, grzywy się tworzyły i z hukiem wpadały na naszą dziką plażę. Kiedy wpatrywałem się w morską toń po horyzont poczułem się nieswojo. Ten bezkres oceanu, jak otchłań, działały na moją wyobraźnię, niczym środki halucynogenne. Nawet ujrzałem nieistniejące rzeczy, jakby projekcję, której się przyglądałem. Nie widziałem granicy między wodą a powietrzem i wszystko zlewało się w jedną całość. Jakbym się znalazł w głębinach morskich. Tylko mi brakuje Neptuna - pomyślałem.

Po chwili się uspokoiłem, bo przecież jestem na plaży, a tam jego moc nie sięga. Nawet go prowokowałam wymawiając słowa: Hej, Trójzębny, bo ci ząbek wypadnie!
Nasze kobiety i Sławek też swoje dodali, że powinien się przemianować w Posejdona, bo porządniejszy. Ania dodała, że na bal może nas zaprosić, a Neptun tylko dźgnąć trójzębem. Albo tylko jednym zębem, bo pewnie pozostałe dwa mu już wypadły ze starości.

Nastała zupełna ciemność i gdyby nie gwiazdy i szum morza, nie wiedziałbym, że jestem na plaży. Nie wiem, co bardziej szumiało - morze, czy nam w głowach. Jestem pewien, że bardziej morze, ponieważ te cztery flaszki wina to nic takiego. Fakt, że kobiety wypiły mniej, więc zmieniam z nic takiego na prawie nic takiego. Jednak dalej to nic takiego, ale ze względu, że wszystko zostało wypite, ciemno i późno, postanowiliśmy wracać do hotelu.

Na drugi dzień podczas śniadania podsłuchaliśmy rozmowę przy sąsiednim stoliku, jak ktoś opowiadał o dzikiej plaży niedaleko hotelu.
Mówił o czterech turystach pijących wino na kamieniach: - Możliwe, że to mogli być też jacyś bezdomni ludzie, których nie stać na picie w normalnych warunkach. A jeden to jakiś egzaltowany gostek - stwierdził - bo tak dużo gadał.
-Uśmialiśmy się z tego, bo ci nieszczęśnicy nie wiedzieli, jakie bogactwo myśli, wrażeń i uczuć może towarzyszyć spożywaniu wina na plaży. W żadnym pięciogwiazdkowcu tego nie uświadczysz, co dać ci może dzika plaża.
cdn.

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

32
Nie każdy dzień był ciekawy, bo zdarzało się nam wylegiwać na leżaku w cieniu palm, szumem oceanu. Hotel jest położony tuż przy brzegu, lecz na wysokiej skarpie. Kiedy się dobrze splunie, ono spadnie wprost do wody. W ogóle, to nie lubię spędzać wczasów poziomo, więc ciągnie mnie, gdzie wzrok sięga i nie sięga. Moich współtowarzyszy również ciągnęło i na ten dzień zaplanowaliśmy rajd rowerowy. Wcześniej zamówiliśmy 4 górale do jazdy przełajowej i walki w trudnym terenem. A trudny był rzeczywiście, bo nawet krew się polała. Celem podróży było przejechanie wyspy w poprzek i wykąpanie się tam w oceanie. Fuerteventura ma przewężenie o szerokości pięciu km, taka talia i w tym miejscu krajobrazie piaszczysto kamienistym. Jest tam wiele wydeptanych ścieżek, którymi można jechać rowerem, lecz miejscami należało go pchać pod górę, często grzęznąc w piachu. Ale od początku i o tej krwi.

Otóż zaraz po śniadaniu poszliśmy do recepcji, a tam już tam stały nasze rowery. Były to prawdziwe górale w sam raz do charakteru naszej podróży. Miały szerokie opony z grubym bieżnikiem, bo takie najlepiej radzą sobie w piachu. Wyposażone w hamulce tarczowe, którymi niestety można łatwo zablokować koło. Trochę mi się to nie podobało i ostrzegłem, by delikatnie hamować przednim kołem. Wiem co to znaczy, bo na rowerze przejechałem większość życia i zaliczyłem niejedną wywrotkę. Rowery miały jeszcze jedną wadę, a był nim biały kolor. Nie cierpię białego roweru, może być każdy, byle nie biały, lecz nie dla naszych dam, bo im ten kolor się podobał. Ania gnana ciekawością i przygodą, wzięła rumaka między nogi, nadepnęła ostro i zaśpiewała swoim radosnym głosem: -"Wio koniku, a jak się postarasz..."
I nie postarał się konik, bo po chwili wychlasnęła się na asfalt, tłukąc się niemiłosiernie. Ela jadąc zaraz za nią wywaliła się też i obie wyglądały, jak by walec po nich przejechał. Szybko zeskoczyłem z roweru, by ratować laski i nie wiem dlaczego, najpierw zacząłem zbierać z drogi Anię. Może dlatego bo się nie ruszała, natomiast Ela próbowała wstać o własnych siłach. W takiej sytuacji byłem gotów na natychmiastowe ratowanie życia jakimkolwiek sposobem.

Sławek był już daleko i nie zdawał sobie sprawy z kłopotów. Wystartował rowerem pierwszy, a że tuż za hotelem droga prowadzi ostro w dół, więc rozpędzenie się do dużej prędkości nie wymagało większego wysiłku. Ciągnęło samo, a problem sprowadzał się do umiejętnego hamowania. I tego zabrakło naszym damom - za dużo miały hamulców! Przednich hamulców, bo jak wiadomo, gdy się je za bardzo naciśnie, można fiknąć koziołka. One nie fikały, lecz straciły równowagę, kiedy tylne koło oderwało się od drogi i poupadały na bok. Ania leżąc na drodze w końcu zaczęła się poruszać i cała akcja ratownicza z mojej strony ograniczyła się do pomocy w wydostaniu się spod roweru i oględzin ciała. Nie miała na sobie śladów zadrapań, stłuczeń, natomiast Ela broczyła krwią z niewielkiej rany. Pomyślałem, że to już koniec rajdu i będziemy wracać do hotelu i szukać pomocy medycznej. W oddali widziałem, jak Sławek się zatrzymał i przyglądał całej sytuacji. Przywoływałem go, w końcu lekarz, a on ani myśli wracać, tylko zachęcał do dalszej jazdy. Spojrzałem jeszcze raz na Elę i Anię i zapytałem czy będą zdolne wrócić do hotelu. One, że tak, ale po ukończeniu rajdu na drugą stronę wyspy.
cdn.

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

33
Na wakacjach to i '' nieciekawy dzien'' byla czasami interesujacy. Przeciez przyjezdzamy na wakacje takze aby odpoczywac. Chociaz widac ze przygód Wam nie brakowalo. Tak to jest z tymi przygodami, niekiedy bywaja polesne, szkoda tylko kobiet, na szczescie wszystko sie dobrze skonczylo.

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

34
Rzeczywiscie przygód mieliscie sporo. Ja zapamietalem z Kanarów najbardziej Hermigua, La Gomera. Miejsce to jest wspaniałym obszarem do eksploracji. Pomyślcie o przepięknych zielonych wąwozach, małych wioskach i imponujących bliźniaczych skałach Roques de San Pedro - wspaniałym miejscu naturalnym, które warto zobaczyć. Po dniu spędzonym na łonie natury, polecam udac się na plażę Hermigua, aby wiosłować w chłodnym morzu. Uważajcie tylko, bo tu przypływy mogą być silne. Zawsze słuchajcie lokalnych rad i pływajcie tylko wtedy, gdy jest to bezpieczne.

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

35
Klasik pisze: 05 gru 2020 13:35 Na wakacjach to i '' nieciekawy dzien'' byla czasami interesujacy. Przeciez przyjezdzamy na wakacje takze aby odpoczywac. Chociaz widac ze przygód Wam nie brakowalo. Tak to jest z tymi przygodami, niekiedy bywaja polesne, szkoda tylko kobiet, na szczescie wszystko sie dobrze skonczylo.
Bez przesady, tych dni nieciekawych mieliśmy więcej, bo na kanarach byłem wiele razy i te dni też mają swoje zalety na przykład odpoczywając po wycieczce. Wbrew pozorom, kobiety są twarde, ale wolały by być noszone na rękach.

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

36
max pisze: 05 gru 2020 13:48 Rzeczywiscie przygód mieliscie sporo. Ja zapamietalem z Kanarów najbardziej Hermigua, La Gomera. Miejsce to jest wspaniałym obszarem do eksploracji. Pomyślcie o przepięknych zielonych wąwozach, małych wioskach i imponujących bliźniaczych skałach Roques de San Pedro - wspaniałym miejscu naturalnym, które warto zobaczyć. Po dniu spędzonym na łonie natury, polecam udac się na plażę Hermigua, aby wiosłować w chłodnym morzu. Uważajcie tylko, bo tu przypływy mogą być silne. Zawsze słuchajcie lokalnych rad i pływajcie tylko wtedy, gdy jest to bezpieczne.
Na La Gomerze byłem i zwiedziłem główne atrakcje. Niedługo skończę o Fuerteventurze i napiszę coś o Teneryfie, Gomerze, Lanzarote i Gran Canarii. Wszędzie tam byłem i mam miłe wspomnienia.
Dziękuję za przestrogę o przypływach, by uchronić się przed kłopotami. Byłem tam i zapamiętałem tylko duże fale.

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

39
Poddałem się ich woli i ruszyliśmy wolno w dół, przypominając im, by nie używały przedniego hamulca. One mnie nie słuchały i mogłem gardło zedrzeć bez skutku. Po drodze w sklepie kupiliśmy opatrunek na ranę. Gdyby nas zwąchał jakiś drapieżnik, to po śladach krwi trafiłby na...mnie. No bo kobiety wystawiłyby mnie na pożarcie, gdyż taki jest los faceta. A dlaczego nie Sławka miałby zeżreć? Bo go już nie było, a jego plecy ledwo widzieliśmy. Żaden drapieżnik nie zadałby sobie trudu, by go dopaść, mając mnie apetycznego w zasięgu kłów.
Sławek zniknął nam zupełnie, a my, w trójkę jechaliśmy zaplanowaną trasą. Wyjechaliśmy poza obręb miasteczka Costa Calma i przed nami roztaczał się pustynny krajobraz z górami na horyzoncie. One wyglądały okazale i zwątpiłem w nasze kobiety po przejściach. One tym widokiem się nie przejęły zwłaszcza, że w oddali ujrzały ciężko pracującego Sławka. Nam wszystkim napłynęła energia i zaczęliśmy za nim pogoń. Dystans się skracał i dzieliła nas odległość kilkuset metrów. Laski są lekkie, więc szły po piachu niczym strzały. Ja za nimi dopingowałem do większego wysiłku wpływając na moralkę.
Góry w oddali okazały się niewielkie i przedzielone przełęczami, którymi można było przeprowadzić rowery. I w takiej przełęczy dopadliśmy Sławka zrozpaczonego z powodu flaka. Nic innego mu nie pozostało, jak prowadząc rower wrócić do hotelu i walnąć się na leżak. Tudzież wypić łyk wina, albo coś mocniejszego. My, w trójkę, realizowaliśmy plan, który miał zaprowadzić na drugą stronę wyspy i wykąpać się tam.

Ania na przełęczy dopadając Sławka z dumą w głosie powiedziała: -Kochanie, co się stało? Może ci pomóc? On poczuł się pokonany i bezbronny, jednak nadal silny i dziarsko odrzekł: -Ostatni będą pierwszymi. Ania roześmiała się na głos i stwierdziła: -Ale nie w tej wycieczce!
Sławek zawrócił, a my pojechaliśmy dalej. Z tego miejsca wszyscy mieliśmy z górki, jednak grzęźliśmy w piachu. To był półmetek, lecz nie pod względem trudów. Wszystko było przed nami i to, że musieliśmy pokonać następne wzniesienia, które wcześniej nie były widoczne.

Na Fuerteventura zawsze wieją wiatry, jak na wszystkich Kanaryjskich, lecz na tej wyspie najbardziej. Jeśli wiatry uderzają w formacje skalne, powstawać może nawet muzyka. Czegoś takiego nie usłyszeliśmy, lecz jakieś szumy i dudnienie tak. Zbliżając się do brzegu słychać było coraz większy hałas, a nawet ryk. Czułem się, jakby miało nas stratować stado rozwścieczonych byków. Nie zagrażały nam, bo ich tam nie było, lecz znacznie coś gorszego. Bykami okazał się rozwścieczony ocean.

Kiedy pokonaliśmy ostatnie wzniesienia ukazał nam się wzburzony ocean z falami, jak tsunami. One z wściekłością uderzały o skalny klif wystający nad poziom wody jakieś sto metrów. Gdyby ktoś spadł z tej wysokości, nic by z niego nie pozostało. Idealne miejsce dla samobójców i odważnych, by spoglądać w dół. Żeby tego dokonać, należy zbliżyć się do krawędzi klifu, ale tak, by nie ześlizgnąć się z pochyłości skalnej. Jednak musiałem tam się zbliżyć i kuknąć w dół. Ela z Anią trzymały mnie za rękę, bo nigdy nic nie wiadomo. Ale warto było się wychylić dla tych widoków i emocji. To takie igranie ze śmiercią. Wszyscy czuliśmy się, jak zdobywcy świata, a Mt. Everest to pryszcz. Oczywiście nie spoglądanie w dół, lecz zejście tam. Nie wiem, czy znalazłby się śmiałek gotowy tam pójść. Może ze sprzętem wysokogórskim spuściłby się na linie i zdobył to przeklęte miejsce.

Nagle Ania pokazała na człowieka siedzącego na występie skalnym tuż nad rozbryzgującymi się falami. Powiedziała, że to jakiś śmiałek, albo wariat. Raczej to drugie, bo normalny człowiek by tak nie ryzykował.
Mój wyczyn zdobywcy świata zblednął przy nim i ostentacyjnie zagrałem mu na nosie. Kobiety się śmiały i z mojej małości przy tym śmiałku.
Już mieliśmy wracać, bo droga powrotna trudna, a my już trochę głodni. Jeszcze raz rzuciłem okiem w przepaść i zobaczyłem, że przy śmiałku jest rower. Chciałem przemilczeć ten fakt, lecz Ania też to zauważyła. Stwierdziła, że to nie żaden sportowiec, tylko normalny facet z lekkim brzuszkiem, na rowerze. Nawet podobny do Sławka. Po krótkim namyśle stwierdziła, że to on i szybko wzięła komórkę dzwoniąc do niego. Jakże się uradowała, że podziwiany śmiałek okazał się jej mężem. No i że cały i zdrowy. Ja też się uradowałem pomimo, że zepchnął mnie w cień wyczynów wyspowych.
cdn.

Re: Relacja z wysp Kanaryjskich

40
Droga powrotna była znacznie łatwiejsza, bo Sławek wskazał nam ścieżkę wzdłuż brzegu, która prowadziła do pobliskiego miasteczka La Pared, a stamtąd drogą asfaltową do Costa Calma i hotelu. Wyjaśnił nam po drodze, że panę w rowerze naprawili mu w miejscowym sklepie rowerowym i drogą asfaltową, która biegła niedaleko naszej ścieżki dostał się nad morze. Tam pod klifem są ścieżki i rowerem bez trudu można je pokonywać.
Kiedy wróciliśmy, po kąpieli udaliśmy się na kolację, aby uczcić nasze dokonania. Kobiety miały wielkie, bo po wywrotce na rowerach, pokiereszowane, bez szemrania zdobyły wyspę. Sławek z flakiem zdobył ją pierwszy, a ja bez sukcesu. Musiałem to odreagować i na szybko wypiłem dwie lampki wina.

Wczasy dobiegały końca i postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Znudziły się już nam piesze wędrówki, rowerowe, byczenie się na plaży, więc wypożyczyliśmy auto, by objechać wyspę. Suzuki Jimny był najlepszym autem. Świetnie dawał sobie radę w terenie i po kamienistych i stromych drogach. Trochę małe auto, jednak to zaleta na, wydawałoby się, drogi i podjazdy nie do przebycia. Zaletą jego jest również kameralność wnętrza. Wszyscy orzekli, że ja powinienem prowadzić auto, bo na co dzień jeżdżę terenowym, więc mam najlepszą wprawę. Mi się spodobało i przyznam się, że lubię prowadzić, zwłaszcza w trudnym terenie.

Ania i Sławek usiedli na tylnej kanapie, Ja za kierownicą, Ela obok. To znaczy próbowałem usiąść, lecz ze względu na ciasnotę nie dało się. Musiałbym przesunąć fotel maksymalnie do tyłu, lecz przeszkadzały w tym nogi Ani. Jestem duży chłop i wciśnięcie się za kierownice było niemożliwe, więc powiedziałem do Ani, żeby rozchyliła kolana. Dopiero po chwili zrozumiałem, jak niestosownie zabrzmiały moje słowa zwłaszcza, że obok siedział jej mąż. Zacząłem główkować, jak wybrnąć z sytuacji i usłyszałem nagle, jak Ania powiedziała: - Z przyjemnością.
- Rozchyliła swe zgrabne uda, a ja wjechałem między nie...fotelem.

cdn.

Wróć do „Hiszpania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 120 gości