Nieprzeczytane posty

naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemcy :)

1
Już od momentu powrotu z wakacji w Chorwacji mieliśmy przekonanie, iż kolejne wakacje będą związane z Chorwacją, jej urokami i tym, czego nie udało nam się odkryć, poznać i dotknąć w czasie naszego pierwszego pobytu w tym kraju w roku 2011. Wydarzenia od końca wakacji w roku 2011 potoczyły się tak, iż coraz bardziej realne stawały się plany i zamysły spędzenia kolejnych wakacji we wspomnianym nadjardańskim kraju. Z czasem pytanie „czy jechać?” zaczęło się zmieniać w pytanie, „dokąd tym razem jechać i jaki region Chorwacji wybrać?”.

Po zeszłorocznym pobycie w Breli oraz czynionych wycieczkach po okolicy na kontynencie, a także po przejechaniu wysp Brać i wąskich, krętych uliczek wyspy Hvar pojawił się zamysł by wrócić w okolice Splitu, w którym rok temu spędziliśmy zaledwie kilka godzin przypłynąwszy do tegoż właśnie miasta promem z Hvaru. Dlatego też zaczęliśmy się rozglądać i zastanawiać, jakie miasteczko wybrać w tym roku za cel naszego wyjazdu. Wybór – choć nie łatwy – padł na Trogir.
Zaintrygowało nas nie tylko bliskie położenie od Splitu, w którym wiedzieliśmy, że bywać będziemy często, ale także określenie Trogiru mianem „małej Wenecji”. Chcieliśmy na własnej skórze przekonać się jak tam jest i czy w naszych oczach miasto to zasługuje na to określenie.

Wraz z wyborem miejsca docelowego zaczęło się planowanie trasy, a także zbieranie informacji o tym, co oprócz samego Trogiru oraz Splitu jest szczególnie warte zobaczenia, dotknięcia, skosztowania  Nie należąc do osób, które wyjazd wakacyjny, a konkretnie trasę do ustalonego miejsca traktują jak wyścig mający za cel jak najszybsze dotarcie do mety z językiem na brodzie, a potem odsypianie tego przez dzień lub dwa tylko po to by na forach móc się pochwalić, w jakim to najkrótszym czasie udało się przejechać określoną trasę – podobnie jak rok temu – postanowiliśmy rozłożyć trasę do Chorwacji na etapy i tak ją zaplanować by nie dojechać tam jak najszybciej, ale by po drodze zobaczyć i zwiedzić jak najwięcej, a przede wszystkim by nie tylko pobyt na miejscu, ale sam początek urlopu, czyli wyjazd i droga do celu była w możliwie jak największym stopniu odpoczynkiem i relaksem.

Rok temu trasa do Breli zajęła nam w sumie trzy dni. Wyjechaliśmy jednego dnia dojechaliśmy w okolice Plitvic, tam mieliśmy dwa noclegi, a następnie dojechaliśmy spokojnie do celu w Breli.
W tym roku chcieliśmy postąpić podobnie tym bardziej, że czas nas nie naglił, a pragnienie zobaczenia po drodze czegoś nowego i przejechania trasy do Trogiru w sposób raczej rzadko spotykany było duże.

Na mapie, na której wbite szpilki wskazywały miejsca, które chcielibyśmy zobaczyć próbowaliśmy nakreślić trasę optymalną zawierającą jak najwięcej z nich, a jednoczenie trasę w miarę racjonalną, choć jak się później okazało nasze pojęcie „w miarę racjonalnej trasy” znacznie odbiegało od wąskiego i ograniczonego pojęcia osób (przyjaciół, a także osób na forach), którym to ta trasa była przez nas przedstawiana i opisywana. Po wielu przemyśleniach i korektach powstał plan trasy do Trogiru prowadzący ze Śląska przez Wrocław, Zgorzelec, Drezno, Norymbergę do Fuessen w Bawarii. Tam planowany był nocleg. Następnie z tego miasteczka wiodący przez pobliskie Neuschwanstein (zobaczenie znajdującego się tam disnejowskiego zameczku było od lat marzeniem i pragnieniem mojej ukochanej, a kto choć raz oglądał od początku do końca bajkę Disneya ten z pewnością kojarzy ten rysunek białego zameczku pokazywany zazwyczaj na końcu bajki lub filmu stworzonego przez ekipę Disneya), Garmisch Partenkirchen (wspaniałe, ogromne, gigantyczne skocznie narciarskie), alpejską Grossglocknerstrasse (jak sądzę opisu miejsce to nie wymaga), austriacki Innsbruck w stronę Zell am See. Według planu w Zell am See spędzić mieliśmy dwa dni by następnie przez alpejskie tunele dojechać słoweńskimi autostradami do celu w Trogirze. Wraz z ramowym zaplanowaniem tej trasy przedstawiliśmy ją na forach internetowych, chcąc zaintrygować nią inne osoby i być może poznać kogoś, kto tą trasę wraz z możliwymi jej modyfikacjami chciałby wraz z nami pokonać.

Po otrzymanych odpowiedziach doszliśmy do wniosku iż na forach przesiadują albo następcy Kubicy mający za cel jak najszybsze dotarcie do celu – choćby ze wspomnianym językiem na brodzie, albo osoby, którym w głowie się nie mieści by rozkładać trasę do Trogiru na kilka dni tylko po to by zobaczyć co więcej niż najbliższe okolice możliwie najkrótszej drogi do celu prowadzącej. Faktem jest że pojawiły się dwa lub trzy głosy które po zapoznaniu się z naszymi planami wypowiedziały się pozytywnie i dodawały otuchy, jednak one były w mniejszości… To nas jednak nie załamało gdyż wszystko dało się wytłumaczyć specyficzna mentalnością ludu zamieszkującego tereny miedzy Tatrami, a Bałtykiem oraz między Bugiem, a Odrą. O dziwo po przedstawieniu tego planu na jednym z niemieckich forów reakcja była KOPLETNIE inna i o WIELE BARDZIEJ pozytywna.
Wspomnę iż rok temu przedstawiając plan dojazdu do Breli rozłożonego na więcej niż jeden dzień reakcja była DOKŁADNIE taka sama. Cóż.. polnische Mentalität 

Zaplanowana trasa wyglądała mniej więcej tak:
http://goo.gl/maps/67AY

Jako że rezerwacje apartmanu w Trogirze mielimy od 15 lipca wyjazd zaplanowany został na 12 lipca w godzinach porannych, tak by w godzinach popołudniowych dotrzeć na spokojnie do Fuessen leżącego u stóp disnejowskiego zamku Neuschwanstein.
Wyjechaliśmy ze Śląska z okolic Katowic 12 lipca skoro świt i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami
Obrazek

W Zgorzelcu tradycyjne tankowanie pod korek i dalej w drogę
Przez Bautzen
Obrazek


W stronę Bawarii, Monachium Fuessen, tak jak to zaplanowaliśmy już pare tygodni temu.
Obrazek

Obrazek

Jadąc przez Bawarię dookoła autostrady rozlegały się pola uświadamiające nam skad się wzięło święto piwa czyli Oktoberfest
Obrazek

Po zjeździe autostrady w stronę Fussen mijaliśmy piękne mniejsze i większe miasteczka
Obrazek


Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

[imghttp://i1.fmix.pl/fmi2944/9889f533002402bc501edb13[/img]

Z rezerwacjami noclegów w Fuessen oraz w Zell am See nie było większych problemów nawet mając na uwadze, iż w grę wchodziły krótkie pobyty, o które jak wiadomo w miejscowościach turystycznych jest raczej ciężko. Trasa do Fuessen mijała spokojnie, bezproblemowo na granicy w Zgorzelcu tradycyjne tankowanie pod korek i dalej przez Niemcy. Do celu w Fuessen dotarliśmy w godzinach popołudniowych, tak że był jeszcze czas na zwiedzenie miasteczka i ochłonięcie po tym widoku..
Obrazek

Obrazek

Obrazek

A jako ze to małe miasteczko to i takie widoki nie były rzadkością.
Obrazek

Poniżej pare fotek z naszej kwaterki  Kwaterkę w której nocowaliśmy prowadziło bardzo miłe małżeństwo, dla których działalność polegająca na wynajmie pokoi była dodatkiem oprócz pracy zawodowej oraz pracy w rolnictwie. Gospodarze przyjęli nas bardzo gościnnie, wieczorem zaprosili do jadalni na kolację dla wszystkich gości, a rano czekało na nas śniadanko w formie szwedzkiego stołu. Warunki w kwaterce były bardzo dobre, wygląd pokoju, wszystko w drewnie zadbane, czyste, okolica piękna mimo iż dość nisko nad głowami zwisały chmury zwiastujące niezbyt ciekawą, jak się okazało finał tej pogody miał dopiero nadjeść 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po przespanej nocy dającej potrzebny odpoczynek i pożywieniu się wspomnianym śniadankiem ruszyliśmy w kierunku naszego kolejnego celu czyli disnejowskiego zamku Neuschwanstein oraz sąsiadującego z nim innego zameczku, na którego komnat zwiedzanie jednak się nie zdecydowaliśmy.
Widząc Neuschwanstein z okien naszego pokoiku
Obrazek

i mając go za cel nie było problemów z dotarciem do niego, tym bardziej że wszelkie trasy do niego prowadzące są bardzo dobrze opisane i oznakowane symbolami, które nawet Amerykanie są w stanie przy odrobinie wysiłku pojąć i zrozumieć.
Obrazek

U stóp zamku znajdują się parkingi z bardzo dużą liczbą miejsc, wiec większych problemów z zaparkowaniem auta nie było tym bardziej ze dotarliśmy tam dość wcześnie. W pobliżu parkingu znajduje się kilka sklepików z pamiątkami wszelakiej maści i wszelakiego rodzaju związanymi nie tylko z samym zamkiem Neuschwanstein ale i z pobliska okolicą, a także z landem Bawarii. W pobliżu parkingu znajduje się tez kasa w której to należy kupić bilety na zamek. Istnieje opcja kupienia wejściówek tylko na sam zamek Neuschwanstein lub też opcja zakupu wejściówki zarówno na Neuschwanstein jak i na ten żółtawy zamek sąsiadujący z samym celem naszej wyprawy. Ważna kwestią jest tutaj fakt iż bilety nabywa się na konkretna godzinę. Oznacza to iż przy zakupie biletu należy zadeklarować o której godzinie mamy zamiar rozpocząć zwiedzanie zamku z przewodnikiem. Na początku wydało nam się to trochę dziwne, ale w rezultacie okazało się wspaniałym rozwiązaniem sprawiającym, iż w trakcie zwiedzania nie miało się do czynienia z hordami turystów, którzy jak to pamiętam ze szkolnych czasów i klasowych wycieczek choćby na krakowski Wawel w ścisku i tłoku próbowali udawać, iż zwiedzanie Wawelu czy tez innego zabytku na ziemiach polskich w takich warunkach jest dla nich przyjemne i miłe 
Po kupieniu wejściówek poszliśmy w górę w kierunku białego zamku. Dotarliśmy do miejsca, z którego za drobną opłatą odjeżdżały autobusy pod sam zamek. Według planu autobusy miały odjeżdżać co 20 minut. W praktyce było tak, że jak jeden odjechał chwile potem przyjeżdżał kolejny. Powód był prosty.. nawet o tak wczesnej porze turystów było tak wielu, iż nie było innej możliwości na to by osoby te w miarę płynnie dostawały się na górny parking przy zamku. W kolejce do autobusu mieliśmy przekrój przez niemal wszystkie narodowości ze szczególnym uwzględnieniem Chińczyków i coolturalnych yntelygentow z USA. Mając na uwadze, iż ku zamkowi droga wiodła długa zdecydowaliśmy się dojechać tam wspomnianym autobusem – była to słuszna decyzja. Jak się okazało droga od owego przystanku do zamku była nie tyle długa ile dość stroma, więc i pokonanie jej na pewno nie pozwoliło by nam dotrzeć na ustalona i wydrukowaną na bilecie godzinę. Po wyjściu z autobusu na górnym przystanku mieliśmy na tyle czasu do ustalonej godziny iż postanowiliśmy udać się na pobliski Marienbruecke. Jak się okazało była to kolejna słuszna decyzja…. Z jednej strony mostu widok może nie był nazbyt zachwycający…..
Obrazek

Obrazek


Za to widok z drugiej strony mostu….. myślę, że nie wymaga komentarza…..
Obrazek

Doszliśmy za znakami na dziedziniec zamkowy, który oprócz swego uroku okazał się być wielka „poczekalnią” dla ludzi, którzy oczekiwali chwili, aż na tablicy wyświetli się wydrukowany na bilecie numer by wraz z przewodnikiem oprowadzającym w języku określonym przy zakupie biletu można było zwiedzić piękne komnaty zamku Neuschwanstein.
Obrazek

Obrazek

Obrazek


Z racji tej, iż na zamku nie można było robić zdjęć poniżej kilka takich poczynionych w wielkiej konspiracji 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

My wybraliśmy przewodnika w języku angielskim z racji fachu mojej ukochanej, a mi było to w sumie obojętne w jakim języku oprowadza przewodnik. Trasa z przewodnikiem jest niedługa, za to bardzo ciekawa. Wiele można się dowiedzieć – jeżeli kogoś akurat interesują losy i żywot szalonego Ludwika. U wyjścia z zamku znajduje się kilka sklepików. Zwróciwszy uwagę na kilka cen doszliśmy do wniosku ze na zamku jest TANIEJ niż koło parkingu położonego u stóp wzgórza na którym posadowiono Neuschwanstein. Myślę że jest to ciekawa kwestia porównawszy ją z analogiczną sytuacją choćby na Wawelu. U wyjścia z zamku można już było zrobić zdjęcia w zamkowej kuchni oraz udało się zrobić kilka ujęć z okien zamkowych na wspomniany wcześniej Marienbruecke.
Obrazek

Obrazek

Tuż przy samym zamku znajduje się także kilak straganów z pamiątkami oraz platforma widokowa.
Obrazek

Obrazek



Jako że mieliśmy przed sobą jeszcze wiele dziesiątek kilometrów drogi do kolejnego celu ruszyliśmy kierując się na Innsbruck w stronę austriackiego Zell am See po drodze zatrzymując się by zrobić kilka ujęć niemieckim i austriackim Alpom w tym najwyższemu niemieckiemu szczytowi - Zugspitze utulonemu w gęstych chmurach.
Obrazek

Obrazek


Radio wskazywało w jakim regionie się znajdujemy  no i jakiego radyjka właśnie słuchamy 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wielce pozytywne wrażenie zrobiły na nas austriackie miasta i miasteczka. Zadbane, czyste… porównując je z wieloma polskimi gospodarstwami mieliśmy wrażenie, że jesteśmy na innej planecie… a przecież wystarczy tak niewiele by zadbać o swoje otoczenie, by nie śmiecić i by nie robić ze swojej okolicy mitycznej stajni Augiasza. Jak się jednak okazuje mieszkając tu w PL nie trzeba robić dalekich spacerów by się przekonać, że wielu z mieszkańców kraju miedzy Tatrami, a Bałtykiem oraz Odrą, a Bugiem właśnie w takiej stajence woli mieszkać i chyba wielu z tych osób bezmyślne śmiecenie sprawia swego rodzaju prymitywną, dziką przyjemność. Jeżeli tak nie jest, to jak inaczej wytłumaczyć śmieci przy polskich drogach, szlakach turystycznych czy też traktach kolejowych… Nie.. tym razem chce wierzyć, że to nie jest wina wspomnianej wcześniej polnische Mentalität.
Do celu było już blisko.. z każdą chwilą coraz bliżej…
Obrazek

Obrazek


A co najważniejsze pogoda była coraz bardziej pozytywna.. Jak się okazało dwa dni później były to tylko pozory 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do Zell am See dotarliśmy w godzinach wczesno wieczornych. Nie mieliśmy już jednak sił na podbój miasta i jego zwiedzanie. Wybraliśmy się tylko na krótki spacer w stronę jeziorka
Obrazek

Obrazek

i „grzecznie” (no prawie) poszliśmy spać  gdyż kolejny dzień zapowiadał się bardzo ciekawie. Następnego dnia w Zell am See organizowany był Stadtfest, na którym nie mogło nas zabraknąć 
Ranek w Zell am See przywitał nas ciepły i bardzo słoneczny. Po śniadaniu zebraliśmy się i ruszyliśmy wzdłuż brzegu jeziora w stronę centrum miasta, gdzie to miał się odbyć wspomniany festyn. Godzina jeszcze była młoda i nic szczególnego w centrum się nie działo oprócz popisów na Drahenboot’ach, dlatego też postanowiliśmy pozwiedzać miasteczko i zobaczyć, co ma do zaoferowania turystom.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dla mojej ukochanej sama obecność w alpejskim miasteczku była wielkim przeżyciem wiec całe godziny spędzaliśmy w sklepach z regionalnymi wyrobami i pamiątkami na przebieraniu wybieraniu takich, które w możliwie najpełniejszy sposób oddadzą i przypomną klimat tego miasteczka, klimat „alpejskiej wioski”.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po festynie wróciliśmy do naszej kwaterki. Następnego dnia czekała nas długo droga do Trogiru i jej najciekawszy odcinek – Großglockner Hochalpenstraße 



Ciąg dalszy nastąpi.. .

Re: naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

2
Zell am See jest pięknym miasteczkiem przesiąkniętym alpejskim klimatem, a mieszkańcy tego miasteczka są bardzo otwarci wobec turystów odwiedzających to miasteczko. Uliczki tego leżącego u stóp Alp miasteczka przypominały nieco Wenecję… wąskie, z licznymi sklepikami po obu stronach. Jako że nie lubimy chodzić po utartych szlakach zdecydowaliśmy się zobaczyć nieco więcej niż samo centrum tego miasteczka. W godzinach popołudniowych udało nam się załapać na swego rodzaju przemarsz mieszkańców Zell am See, a i pewnie okolicznych miejscowości i miasteczek w tradycyjnych i regionalnych strojach. Ludzie ci maszerowali z centrum miasteczka nad jeziorko, gdzie to miały miejsce główne obchody święta, w którym główną atrakcją były Drahenboote, czyli łódki z smoczymi głowami z przodu, jak i z tyłu łodzi.
Festyn zakończył się przed północą wspaniałym, długim pokazem sztucznych ogni. Przeżycie niesamowite  Po zakończeniu imprezy wróciliśmy do kwaterki i położyliśmy się grzecznie do łóżeczka, gdyż następnego dnia czekała nas bardzo długa, a jednoczenie bardzo ciekawa trasa.

…………….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….………

Noc minęła bardzo szybko.. Sam nie wiem, dlaczego.. Czy faktycznie była tak krótka, czy też aż tak bardzo byliśmy zmęczeni, a może to napięcie i oczekiwanie tego, co nas spotka kolejnego dnia sprawiło, że niedługo po tym jak się położyliśmy, już trzeba było wstawać pakować się i ruszać w drogę. Zarówno w Niemczech jak i w austriackim Zell am See mielimy kwaterkę ze śniadankiem. Jako że z Zell am See chcieliśmy wyjechać skoro świt, dla gospodarza nie było problemu by śniadanko było przygotowane dla nas w oddzielnym pomieszczeniu, tak by on nie musiał wstawać zbyt wcześnie, a jednoczenie tak byśmy my nie przeszkadzali innym lokatorom tej kwaterki.
Po spakowaniu się ruszyliśmy dalej ze świadomością ze przed nami najciekawszy odcinek drogi prowadzącej do celu naszego urlopu – Trogiru. Jako kolejny przystanek i dłuższy postój była zaplanowana kolejna alpejska miejscowość Heiligenblut– a to oznacza, że droga do tej miejscowości miła prowadzić przez Grossglocknerstrasse.
Obrazek


Pogoda tego poranka była zupełnie odmienna niż ta z poprzedniego. Nad górami wisiały ciężkie szare chmury zwiastujące ze lada chwila może lunąć deszcz. Cóż – góry – a jak wiadomo w górach pogoda jest bardziej zmienna niż kobieta :P Im bliżej byliśmy wjazdu na płatny odcinek drogi Grossglockner tym pogoda była bardziej pochmurna a chmury coraz gęstsze. Nieco naiwnie tłumaczyliśmy ten fakt wczesną porą licząc na to, że z czasem chmury zaczną się podnosić, a słońce coraz śmielej zacznie przedzierać się przez chmury… Fakt, było to bardzo naiwne myślenie gdyż pogoda ani przez chwile nie dawała szans na to ze stanie się tak jak to było w naszych myślach, i wewnętrznych pragnieniach.
Mimo iż pogoda się nie poprawiała jakaś wewnętrzna siła pchała nas przed siebie by mimo wszystko przejechać trasę, która sobie wcześniej zaplanowaliśmy. Nie byliśmy jedynymi, którzy o tak wcześniej porze podążali, aby zmierzyć się z wyjazdem na i ze zjazdem z Grossglockner 
Po niedługim czasie do wyjazdu z Zell am See dotarliśmy do bramki wjazdowej na Grossglockner Hochalpenstraße. Opłata za przejazd tą trasą to 32 Euro.
Obrazek


Co ciekawe na bilecie, który otrzymaliśmy była informacja mówiąc o tym, iż jeżeli nie uda nam się tego dnia ze względu na pogodę poznać wszystkich uroków trasy wiodącej przez Grossglockner, wówczas w ciągu pół roku od nabycia tego biletu przejechać tą trasę ponownie nabywając kolejny bilet, ale już tylko za 9 euro. Tekst ten okazał się w pewnym sensie proroczy…..
Obrazek

Obrazek


Jadąc pod górę mieliśmy jeszcze nadzieje ze wyjedziemy ponad poziom tych gęstych chmur otulających okoliczne wzniesienia i dolinki. Nawet udało się pstryknąć kilka zdjęć, które w tym przekonaniu nas utwierdzały.
Obrazek


Jednakże od wysokości około 2000 metrów nad poziomem morza pojawiało się coraz większe zwątpienie i nadzieje na lepsza pogodę coraz bardziej zamieniały się najpierw zdziwienie, a następnie lekki lęk i obawę przed tym, co widzimy i przed tym, co jeszcze może nas spotkać. Na szybie samochodu zaczęły się pojawiać coraz to częstsze i coraz to większe krople deszczu
Obrazek

Obrazek

później deszcz ten zaczął się przeradzać w deszcz ze śniegiem, aż w końcu na wysokości około 2300 metrów nad poziomem morza na szybie zaczęły pojawiać się duże i mokre płatki śniegu..

Widząc po prawej stronie samochodu niemałą przepaść, przed sobą mając coraz większe kłopoty z dostrzeżeniem środkowego pasa jezdni i koncentrując się jedynie na czerwonych światłach autka jadącego przed nami, żołądek mój zaczął się coraz wyżej podnosić.. Na termometrze samochodowym temperatura spadała z siłą i prędkością wody spadającej z wodospadu Niagara. Pełnię sytuacji uzupełniała myśl ze na felgach założone są letnie opony a temperatura jezdni już dawno spadła poniżej 4 stopni Celsjusza.
Po drodze mijaliśmy wielu rowerzystów, który tak jak my wspinali się siłą własnych mięśni na szczyt Grossglocknerstrasse. Ciekawe jak oni się czuli i co myśleli widząc to, co i my widzieliśmy.
W pewnym momencie przy skrzyżowaniu z drogą wiodącą ku Edelweissspitze a także do schroniska przy Edelweiss kolumna aut, czyli jedno autko przed nami, nasze autko i kilka aut za nami została zatrzymana przez jakieś służby.
Obrazek


Zaczęliśmy się zastanawiać, po co.. Czy będziemy tak stać i czekać aż przestanie sypać i śnieg stopnieje? Czy też…. Po rozmowie z tymi panami dowiedziałem się, że z drugiej strony góry jedzie ku nam pług, który pociągnie za sobą tą całą kolumnę na drugą stronę góry odśnieżając z jezdni coraz grubszą warstwę białego puchu. Czekaliśmy i czekaliśmy w aucie z niemałą obawą spoglądając okolicę, która z pięknej letniej zielonej krainy zamieniała się w białą śniegową pustynię…
Obrazek


Rowerzyści, których mijaliśmy po drodze powoli docierali do miejsca, w którym czekaliśmy na pług. W tym samym miejscu czekały też na nich samochody, które po złożeniu rowerów zabierały „na pokład” tych rowerzystów i ustawiały się w kolumnie, w której staliśmy i my. Jestem przekonany, że osoby będące na bramce wjazdowej na Grossglockner zostały już poinformowane o warunkach na górze i o tym by zamknąć wjazd na Grossglockner oraz nie wpuszczać już nikogo na trasę. Zacząłem się zastanawiać jak by to wyglądało w Polsce, gdzie wiele takich atrakcji działa w myśl hasła „money talks” i gdzie w wielu miejscach ważniejsza jest zarobiona kasa niż rozsądek i odpowiedzialność.

Czekaliśmy tak w samochodzie dobrych paręnaście czy tez parędziesiąt minut, z niemałym przerażeniem patrząc na samochodowy termometr, który zatrzymał się na wskazaniu 0,5 stopnia Celsjusza powyżej zera.
Obrazek

Dobrze ze przed wyjazdem pomyśleliśmy o tym by zabrać cieplejsze ubrania. Założyliśmy polarki i dłuższe spodnie przed wyjazdem z Zell am See, nie przypuszczając nawet, że mogą się one aż tak bardzo przydać w oczekiwaniu na pług, który z drugiej strony góry ślamazarnie toczył się w naszym kierunku.

W końcu pług dotarł. Panowie ze sobą pogadali pług nawrócił, stanął na przedzie tej niekrótkiej kolumny i ruszył powoli w kierunku szczytu i schroniska na Grossglockner „ciągnąc” za sobą wspomnianą kolumnę.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Prędkość kolumny nie przekraczała 20 – 30 km na godzinę, nie było możliwości by jechać szybciej, z reszta nie prędkość tu była najważniejsza, ale to by bezpiecznie dotrzeć do miejsca gdzie koła odzyskają pełną przyczepność i gdzie przestaniemy się czuć jak w środku śnieżnej zimy a przypomnimy sobie, że jest lato… wszak była to połowa lipca 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Minęliśmy schronisko na Grossglockner i zaczęliśmy zjeżdżać w dół, w dalszym ciągu prowadzeni przez wspomniany wcześniej pług.. Na samym szczycie góry śnieg padał tak gesty ze wycieraczki musiały pracować na maksimum obrotów by w porę przywrócić widoczność przedniej szyby. Zjeżdżając w dół padający śnieg zaczął zamieniać się w śnieg z deszczem i deszcz… Przy jednym z rozwidleń pług skręcił w jedną z bocznych dróg, przepuszczając obok siebie całą kolumnę jadących za nim do tej pory samochodów, która jadąc jak dotychczas na pierwszym lub drugim biegu (by nie spalić hamulców) potoczyła się w dół.
Obrazek


Zaczęło się przejaśniać, a nawigacja wskazywała ze do ustalonego wcześniej miejsca postoju w miejscowości Heiligenblut jest coraz bliżej.. Droga była spadzista i kręta, hamowanie silnikiem czasami okazywało się mało wystarczające. Bywały odcinki, gdzie mocniej trzeba było docisnąć hamulec.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Zjeżdżając ze szczytu mogliśmy przynajmniej nacieszyć nasze oczy widokami gór otulonych chmurami, które z czasem i były coraz rzadsze a to nawało nas kolejną nadzieja na coraz piękniejszą pogodę w samej miejscowości Heiligenblut czy tez w dalszej części podróży przez alpejską Austrię.
Obrazek

Obrazek


Po pewnym czasie z daleka coraz wyraźniejsza i coraz bardziej dostrzegalna stawała się charakterystyczna wieża kościółka w Heiligenblut. Najwyższa pora.. Przejechanie ostatnich paru dziesięciu kilometrów kosztowało nas więcej sił i nerwów niż cała trasa ze Śląska do Zell am See.
Obrazek

Obrazek



Po wjechaniu do Heiligenblut zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu tuż przy wspomnianym kościele.. Wiedzieliśmy ze musimy trochę odpocząć przed dalszą drogą, a przy okazji chcieliśmy zwiedzić tą miejscowość, o której tak wiele czytaliśmy przed wyjazdem. Spędziliśmy w mieścinie tej parędziesiąt minut zwiedzając wspomniany kościółek i zahaczając o kolejne święto miasta obywające się w tak jakby dolnej części miasteczka, nad niewielką rzeczką.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


A tu wnętrze kościoła w Heiligenblut
Obrazek


Mając przed sobą długa drogę kupiliśmy kilka souvenirów i ruszyliśmy dalej mijając po drodze mniejsze lub większe miejscowości. Nieustannym towarzyszem naszej drogi przez Austrię ku granicy ze Słowenią były chmury, które gęstym szalem otaczały okoliczne wzniesienia.
Obrazek

Obrazek


Pogoda jednak coraz bardziej się poprawiała, słońce coraz śmielej przedzierało się przez kłębiaste szare chmury. Jechaliśmy przez Karyntię w kierunku miasta będącego siedzibą największego powiatu w tym landzie, czyli w stronę Spittal an der Drau,
Obrazek


następnie w stronę Villach mając za cel kolejna atrakcję naszej wycieczki do Chorwacji, czyli tunel Karawankentunnel łączący od ponad 20 lat autostrady austriackie ze słoweńskimi.
Obrazek

Obrazek

Obrazek


Przed wjazdem do tunelu na ostatniej stacji benzynowej kupiliśmy winietkę na słoweńskie drogie autostrady i ruszyliśmy dalej.
Obrazek

Obrazek


Liczący ponad 7800 metrów długości tunel okazał się najdłuższym, jakim do tej pory jechaliśmy.
Obrazek

Obrazek


O ile przed wjazdem do tunelu słuchaliśmy w radio zrozumiałego języka niemieckiego o tyle po wyjeździe z tunelu na wyświetlaczu pojawiła się widziana już przed rokiem nazwa rozgłośni radiowej,
Obrazek

a słyszany język stał się nieco mniej zrozumiały 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zastanawiałem się w jakiś sposób na Słowenii kontrolowane jest czy dane autko ma winietkę czy tez nie oraz czy winietka jest aktualna… Okazało się ze jadąc przez Słowenię natrafialiśmy na swego rodzaju bramki – prawdopodobnie stały one na początku lub końcu jakiegoś tam odcinka autostrady. Przejazd przez taka bramkę był filmowany kamerą ustawioną miedzy innymi na przednią szybkę autka przejeżdżającego przez takową bramkę. Oprócz tychże kamer dwa lub trzy razy na autostradzie miała nas słoweńska policja, która pewnie tez sprawdzała czy auta zapłaciły haracz za słoweńskie autostrady czy tez nie.
Mimo iż proporcja długości słoweńskich autostrad do wysokości opłat za przyjemność przejechania nimi jest dla wielu nieco odstraszająca, to jednak jest to najszybszy sposób na przejechanie tego kraju. Tym bardziej, że jadąc bocznymi drogami trzeba się liczyć z faktem, iż Słoweńcy w przeciwieństwie choćby do Polaków jeżdżą bardzo przepisowo i w obszarze zabudowanym marzeniem jest ujrzenie auta ze słoweńskimi tablicami rejestracyjnymi, które jechałoby więcej niż 50 lub maksymalnie 55 km na godzinę. Oprócz wyższej kultury jazdy, przepisowe poruszanie się samochodów słoweńskich jest spowodowane wysokimi karami za przekroczenie prędkości oraz często spotykanymi kontrolami prędkości, o czym mielimy „wątpliwą” przyjemność przekonać się rok wcześniej jadąc drogami omijającymi drogie słoweńskie autostrady.
Kilka spostrzeżeń z ubiegłorocznego spotkania ze słoweńska policjantką – ona była sama, u nas w Polsce w radiowozie policjantów zazwyczaj jeździ dwóch.. (pewnie znacie dowcip, dlaczego w naszym kraju policjanci zazwyczaj jeżdżą lub chodzą po mieście parami, ten dowcip o umiejętności czytania i pisania), owa policjantka po zatrzymaniu nas podeszła do nas i zapytała, w jakim języku możemy się z nią porozumieć – mieliśmy do wyboru: angielski, niemiecki lub włoski i prawdę mówiąc ciężko się było zdecydować  Już nie mówiąc o tym, że aż „miło” było być zatrzymanym przez policjantkę, z którą była możliwość swobodnie pogadać i to nie tylko o samym wykroczeniu, bez tych formalizmów i bez nomenklatury, którą posługuje się polska policja typu „panie kierowco”, „ustawowy termin na zapłacenie…” itp 
O specyficznej urodzie tejże policjantki już nie wspomnę 
A jak jest w Polsce – czasami oglądam na TVN Turbo program „Uwaga pirat”, szczególnie uważnie oglądam przypadki, gdy polska policja decyduje się zatrzymać jakieś autko na przykład na niemieckich „blachach”. Po obejrzeniu tychże domyślam się, dlaczego program ten nie pokazuje niemal w ogóle zatrzymań przez polską policję aut na węgierskich lub rumuńskich „blachach”. Wszak trzeba dbać o dobre imię polskiej policji i nie można pokazywać jej słabych stron.
Nawiązując do dowcipu… ile osób powinien liczyć patrol policji, który zajmować by się miał zatrzymywaniem obcokrajowców?
…………….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….……….………

Droga przez Słowenię miała bardzo szybko, wszak i kraj ten nie jest zbyt duży, a długość autostrady jest niewiele większa niż tej, która wiedzie z Katowic do Krakowa. Świadomie zamiast zjechać w stronę Karlovac kierowaliśmy się w stronę Zagrzebia i dalej ku granicy z gorącą Chorwacją.. Tak gorącą… gdyż z każdym kilometrem samochodowy termometr wskazywał coraz wyższą temperaturę.
Obrazek

Obrazek


Na granicy słoweńsko-chorwackiej tradycyjny korek, jednak o wiele mniejszy niż był rok temu, choć zarówno rok temu jak i teraz termin naszego urlopu wypadł w tym samym czasie tj. w drugiej połowie lipca.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po minięciu granicy zaczęliśmy się kierować na Zagrzeb i na Karlovac, słońce wyszło spoza chmur a termometr w końcu zaczął nas przekonywać ze jest lato 
Obrazek


Ciąg dalszy nastąpi 

Re: naturystyczna Chorwacja - alpejska Austria... no i Niemc

3
Wjeżdżając do Chorwacji zostawiliśmy za sobą wrażenia z przekraczania granicy niemiecko-austriackiej, gdzie nie było ani budek, ani celników, ani ichniejszej straży granicznej ani innych służb kontrolujących przybyszy.
Obrazek


No cóż UNIA – pełną gębą 
Za sobą zostawiliśmy wspaniałe widoki na Alpy rozciągające się na pograniczu niemiecko-austriackim w okolicy Fuessen oraz znanego wszystkim miłośnikom skoków narciarskich Garmisch-Partenkirchen

Obrazek


Obrazek


Za nami zostały piękne proste austriackie drogi prowadzące ku granicy ze Słowenią,

Obrazek


z których to rozciągał się wspaniały widok na Alpy.

Obrazek


Gdzieś tam w środku pojawiała się jednak coraz większa radość, której powodem był nie tylko fakt, iż coraz bliżej nam było do gorących plaż Chorwacji i jej pięknych zabytków, ale myślę ze jednym z powodów było także to, iż założony przez nas plan wyprawy do Chorwacji przez Niemcy i Austrię udawało nam się zrealizować. Nie przeszkodziła w tym ani długa droga, z którą się liczyliśmy planując tą trasę, ani jak by nie było kiepska pogoda, w tym śnieg i przygoda z byciem eskortowanym przez pług śnieżny przy podjeździe na szczyt Grossglockner Hochalpenstrasse. W zaplanowaniu i realizacji trasy nie przeszkodziły też malkontenckie opinie osób, którym tą trasę przedstawialiśmy, jako plan dojazdu do Chorwacji. Teraz już zdanie takie jak „ze Śląska do Chorwacji przez Niemcy? Po co nadrabiać tyle kilometrów??” także zostały za nami.
Austrię także zostawialiśmy za sobą,

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek



Będąc jednak tak bardzo zauroczonymi austriackim klimatem, w głębi ducha byliśmy przekonani, że kraj ten będzie nam się nie tyle miło kojarzył, ale też nasze przyszłe wycieczki będziemy tak planować, by w miarę jak najlepiej poznać mentalność, kulturę i krajobrazy Austrii.

Planując tegoroczny urlop w Chorwacji, także chcemy spędzić kilka dni w Austrii. Tym razem za główny cel i punkt w drodze do Chorwacji wybraliśmy miasto rodzinne Wolfganga Amadeusza Mozarta, a zarazem miasto, z którego pochodzą najsmaczniejsze najsłodsze, oryginalne Mozartkugeln, czyli Salzburg. Planując trasę do Chorwacji wiodącą przez Salzburg chodziło mi głownie o to, by pokazać mojej lubej to piękne miasto, w którego bliskiej okolicy mieszkałem swego czasu.
Szerzej o naszych planach tegorocznego wyjazdu do Chorwacji napiszemy do osób, które wspólnym wyjazdem z nami do Chorwacji będą zainteresowane.

Przez Słowenię śmignęliśmy dość szybko decydując się tym razem na wykupienie winiety na słoweńskie autostrady. W 2011 jadąc po raz pierwszy do Chorwacji przejazd przez Słowenię z pominięciem stosunkowo drogich autostrad okazał się dla nas dość drogi  Zostaliśmy zatrzymani przez niezwykle miłą słoweńską policjantkę, która na samym początku zapytała w trzech językach (po angielsku, niemiecku i włosku), w jakim języku możemy się komunikować  Spotkanie to okazało się niemal trzykrotnie droższe niż wykupienie winiety na ichniejsze autostrady. Jeszcze wówczas nie wiedzieliśmy, że Słowenia pod względem kultury jazdy wyprzedza nadwiślański kraj o pare stuleci i tam - w Słowenii - w obszarze zabudowanym trzeba jechać 50, a nie 55 czy też 60 na godzinę.
Tak myślę, że gdyby w Polsce była taka kultura jazdy jak w Słowenii, a kierowcy w Polsce przestrzegaliby tak skrupulatnie przepisów jak to czynią kierowcy słoweńscy, to stawianie nowych radarów okazało by się krótko mówiąc wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Pan minister, który zaplanował pewną dość spora kwotę w budżecie, jako przychód z mandatów miałby w tym budżecie dziurę większa o tą właśnie zaplanowana kwotę z mandatów. Co by było gdyby….

Na granicy słoweńsko-chorwackiej nie było większych korków, a co najważniejsze po porannym szoku temperaturowym na podjeździe pod Grossglockner, gdzie to termometr wskazywał temperaturę około zera stopni Celsjusza, wartości na termometrze samochodowym z każdym kilometrem wzrastały, robiło się coraz jaśniej coraz bardziej przejrzycie, a słońce coraz chętniej i śmielej wyglądało spoza chmur.
Słowenia także została za nami…

Powitała nas Chorwacja…

Obrazek


Kierowaliśmy się na Zagrzeb ku autostradzie, która prowadząc w stronę Splitu zaprowadzić nas miła prawie pod drzwi kwaterki 

Obrazek



Przy bramkach przy wjeździe na autostradę nie było aż tak ogromnego korku, jaki pamiętaliśmy sprzed roku. Więc pare chwil później mogliśmy już się cieszyć tym, co w naszym kraju wciąż jest rzadkością czy też dość drogim dobrem luksusowym, czyli prostymi gładkimi jak pupcia niemowlęcia drogami, prowadzącymi ku wyznaczonemu celowi.

Obrazek


Przy najbliższej okazji postanowiliśmy zrobić krótki odpoczynek by rozprostować kości i trochę się odstresować  od momentu wyjazdu z kwaterki w Zell am See.

Obrazek


Jak widać autko mielimy oklejone portalowymi naklejkami by być rozpoznawalnym na trasie  O dziwo, w czasie całego naszego urlopu nie spotkaliśmy ani jednego autka, które by posiadało naklejoną CROPLkę.
Wysiadając z auta na parkingu dało się odczuć, że to już nie jest alpejski wilgotny, chłodny, klimat tylko ten - niemalże śródziemnomorski, który tak bardzo przypadł nam do gustu rok wcześniej i który także w tym roku chcieliśmy poczuć, a wiele wskazuje na to, że poczujemy go także w roku 2013 
Było już późne południe, więc ruszyliśmy w dalsza drogę. Tym bardziej, że zmęczenie, emocje i monotonia, a zarazem piękno okolicy i wyłaniające się z każdym przejechanym kilometrem z jednej strony potęgowały w nas zmęczenie, a z drugiej strony dostarczały swego rodzaju impulsów, by czym prędzej dotrzeć do celu, zatrzymując w pamięci jak najwięcej widoczków możliwych do dostrzeżenia z autostrady 

Obrazek


Obrazek


Obrazek



Termometr około godziny 17ej wskazywał wartość o około 29 stopni większą niż ta, którą wskazywał kilka godzin wcześniej  To było powodem do pojawienia się bananika na naszych twarzach 

Obrazek



Mijały kolejne kilometry chorwackiej autostrady… pejzaże coraz bardziej przypominały te, które pamiętaliśmy sprzed roku, z czasu naszej pierwszej wyprawy do tego kraju. Ileż było wówczas emocji… ile przygotowywań…

Obrazek



Niewiele mniej emocji towarzyszyło nam w widząc z autka choćby takie widoczki

Obrazek


Zbliżaliśmy się do Tunelu Sv. Rok

Obrazek


A tuż za nim widoki były jeszcze piękniejsze… i tak typowo chorwackie 

Obrazek


Obrazek


Przyszła i pora na kolejny przystanek i kolejne rozprostowanie kości na jednym z parkingów

Obrazek


Widoki, jakie na nas czekały po ponownym wyruszeniu w drogę nie wymagają –jak sądzę - większego komentarza

Obrazek


Obrazek


Dla nas był jednak jeszcze ważniejszym i ciekawszym fakt, że w bardzo krótkim czasie temperatura na samochodowym termometrze zrobiła kolejny dość znaczny skok 

Obrazek


O, taka temperatura to już by mogła zostać… a na myśl o porannych wskazaniach termometru aż ciarki przechodziły po plecach 
W kwestii chorwackich autostrad warta jest zauważenia nie tylko ich, jakość (porównując to choćby z „traktem Marka Pola”), ale przede wszystkim ich dobre oznakowanie oraz fakt, że chorwackie autostrady można nazwać autostradami przez duże „A”, a nie tak jak to coś, co ciągnie się od Wrocławia ku granicy z Niemcami 
Tak więc i znaki okazały się dla nas powodem do coraz większej wewnętrznej radości wskazując, że do celu zostało tylko parędziesiąt kilometrów

Obrazek


Zjechaliśmy z autostrady na Prgomet na drogę prowadzącą nas prosto do Trogiru. Po paru kilometrach z drogi tej dostrzec już można było sam Trogir.

Obrazek


Widok przypominał na ten, który podziwiać mogliśmy rok wcześniej zjeżdżając z autostrady ku Breli i całej Makarskiej Riwierze.

Obrazek


Tak samo jak rok wcześniej do Breli tak i droga od autostrady do samego Trogiru była bardzo kręta.

Obrazek


Co prawda serpentynom prowadzącym do Trogiru wiele brakowało do tych na Grossglockner Hochalpenstrasse

Obrazek


Jednakże pewną analogię można było znaleźć 

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek



Im bliżej byliśmy celu tym zmęczenie dawało się coraz bardziej we znaki – nawigacja wskazywała, że ze nasz ostateczny cel jest coraz, coraz bliżej 

Obrazek


Przed wyjazdem umówiliśmy się z właścicielką kwaterki, że w przypadku, gdy nie będziemy w stanie odszukać kwaterki na własną rękę to ona po nas przyjedzie w umówione miejsce, którym to był hotelik Trogirski Dvori.
Tak się też stało, być może ze zmęczenia, a być może z niezbyt dokładnego oznaczenia ulic poza centrum Trogiru ciężko nam było odszukać kwaterkę, wiec zadzwoniliśmy do Michaeli i po chwili już byliśmy przed domem, gdzie spędzić mieliśmy najbliższe kilkanaście dni. Kwaterka nasza znajdowała się w południowej części miasta, przy wylocie z Trogiru w kierunku Splitu.
Na miejscu okazało się, że oprócz nas w domku tym zamieszkują trzy inne rodzinki – także z Polski, a jak by tego było mało, okazało się, że są ze Śląska. Jak by tego jeszcze było mało, po rejestracjach samochodów można było poznać, że byli z miasta, w którym i my mieszkamy 
Ciekawy zbieg okoliczności.

Być może ktoś z nich czyta tą relację. Jeżeli tak, to raz jeszcze dziękujemy za nocne imprezowanie, za nieliczenie się z tym, że nie wszyscy w tym domku chcieli mieć, tak jak wy, zarwaną niemal, co trzecią noc, a w głównej mierze dziękujemy za niebranie pod uwagę kierowanych przez nas jak i przez małżeństwo z Niemiec próśb o uciszenie się w godzinach późnowieczornych. Może zamiast robić z siebie w Chorwacji wielkich PANÓW, trzeba było wyjeżdżając z Polski przypomnieć sobie o wyjęciu słomy z butów i zostawieniu jej w kraju.
Postarajcie się o tym nie zapomnieć opuszczając kraj następnym razem.

Rok wcześniej mieszkając w Breli mieliśmy dookoła siebie, jako sąsiadów jedną rodzinkę z Rumunii, jedną z Polski i kilka rodzin z Czech. Jak widać było oni potrafili uszanować to, że noc jest do spania i odpoczynku, a przede wszystkim do tego by zachowywać się tak, by nie przeszkadzać innym. Tak się zastanawiam czy brak umiejętności liczenia się z sąsiadami to taka typowo polska cecha? Czy też jest to cecha tylko tych wielkich PANÓW, których my mielimy okazję i wątpliwą przyjemność poznać.
Cóż… bywa…
Myślę, że teraz nie wyda się nikomu dziwnym, iż szukając kwaterki na Istrii skupiliśmy się na takich, które posiadają nie więcej niż dwa apartamenty. Taką tez udało nam się zarezerwować.


Widok, jaki mieliśmy z naszego apartmanu wynagrodził nam trud podróży, a zmęczenie, które narastało wraz z przybliżaniem się do celu, nagle zniknęło.

Obrazek


Obrazek


Zależało nam na kwaterce wśród zieleni blisko plaży.

Obrazek


Obrazek


Po podróży i rozpakowaniu się byliśmy jednak zbyt zmęczeni by tego samego wieczorku wybywać na miasto.
Następnego dnia ruszyliśmy w stronę centrum starając się poznać jak najlepiej okolicę  oczywiście z aparatem  Trogir na pierwszy rzut oka zrobił na nas nieco mieszane wrażenie. Z jednej strony czymś strasznym wydawał się wieczny korek ciągnący się od wyspy Ciovo, przez most, dalej dookoła starego miasta, przez kolejny most, koło targu, aż do drogi, które a prawo prowadziła w stronę Splitu a w lewo prowadziła ku hotelowi Medena i dalej w stronę Primostenu tudzież autostrady. Z drugiej zas strony niezwykle pozytywne wrażenie robiła część miasta położona na wysepce..

Obrazek


Cześć miasta znajduje się na kontynencie, a druga cześć na wysepce leżącej pomiędzy kontynentalną częścią miasta, a wyspą Ciovo. Wysepka ta połączona jest z kontynentem i wyspą Ciovo wąskimi mostami, a spore natężenie ruchu pomiędzy Ciovo, a kontynentem jest z kolei powodem ogromnych korków tworzących się w okolicy wspomnianych mostków.
Część Trogiru leżąca na wysepce robi niesamowite wrażenie… Klimat tej części miasta przypominał nam atmosferę, którą poznaliśmy rok wcześniej w trakcie krótkich pobytów w Splicie.

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


http://i1.fmix.pl/fmi420/46608deb000374cc50f19fdc[/img]

Obrazek


A do tego uliczki pełne mniejszych lub większych knajpek, sklepików z pamiątkami

Obrazek


Obrazek


Obrazek


I nie tylko pamiątkami……

Obrazek


Obrazek


W czasie jednego z pierwszych dni pobytu w Trogirze trafiliśmy na swego rodzaju procesje…

Obrazek


Obrazek


Zrobiliśmy kilka fotek tej procesji i dalej zwiedzaliśmy miasteczko, aż po chwili usłyszeliśmy straszne wycie syren… Nie wiedzieliśmy, co to za syreny wiec z ciekawości poszliśmy w kierunku miejsca skąd dobiegały wspomniane syreny.
Okazało się że syreny te były uruchamiane przez mniejsze lub większe statki cumujące przy nabrzeżu tuż obok Kamerlengo

Obrazek

Tego dnia do kwaterki wróciliśmy późno, gdyż ciężko się było oderwać od widoku rozmaitych jachtów, statków i stateczków z rozmaitych stron nie tyle Europy, ale i świata.

Obrazek


Obrazek


A sam Trogir nocą robił niesamowite wrażenie..

Obrazek


Widać było, że to miasto także po zmroku, a może raczej przede wszystkim po zmroku żyje.. Kawiarenki pełne ludzi, uliczne przedstawienia prezentujące kulturę samego Trogiru jak i regionu.

Obrazek


Obrazek


Jeden z kolejnych dni spędziliśmy na plażach w okolicy hotelu Medena. Dotarliśmy tam Taxi-Bootem, który wypływał z portu przy Kamerlengo. Widoki po drodze robiły wrażenie

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Sama plaża niewiele różniła się od tej, którą widzieliśmy z okien kwaterki.

Obrazek


Obrazek


Z jednym wszak wyjątkiem, o którym z pewnością wiedzą wszyscy zwolennicy opalania bez zbędnych ubrań. Na plaży przy Medenie spędziliśmy cały dzień i to był nasz jedyny pobyt na tej plaży w czasie całego pobytu w Trogirze.
Plaża, którą mieliśmy przed kwaterką, może nie należała do najpiękniejszych, ale zapełniała się ludźmi już od wczesnych godzin porannych.

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek



A rosnące drzewa dawały ulgę tym, którzy odpocząć chcieli od prażącego słońca. I te cykady..

Obrazek


Praktycznie co dnia robiliśmy wycieczki do centrum Trogiru poznając niespotkaną nigdzie wcześniej architekturę miasta
Obrazek


Obrazek


Obrazek


I jego skąd inąd gdzieś już widzianych mieszkańców 

Obrazek


Z racji tej ze Trogir znajduje się niewiele ponad dwadzieścia kilometrów od Splitu, na którego dokładniejszym poznaniu zwiedzeniu najbardziej nam zależało (to z kolei było jednym z argumentów, które zadecydowały o wyborze Trogiru, jako celu na urlop), zdecydowaliśmy się pewnego dnia na wycieczkę autobusem z Trogiru do Splitu.
Dworzec autobusowy w Trogirze znajduje się w centrum miasteczka na jego kontynentalnej części, przy moście łączącym część kontynentalna z częścią wyspową. Podróż do Splitu trwała długo, bardzo długo…

Obrazek


Trasa autobusu prowadziła przez wszystkie Kastele znajdujące się pomiędzy Trogirem a Splitem, a także zahaczała o lotnisko w Splicie.
Obrazek


W Splicie było bardzo gorąco…

Obrazek


Obrazek



Dlatego też, czym prędzej chcieliśmy się schować tam, gdzie temperatura okazać by się mogła bardziej znośna dla kogoś, kto do tak wysokiej temperatury i niskiej wilgotności powietrza przyzwyczajony nie jest…. Miejscem niezawodnym pod tym względem okazała się największa atrakcja Splitu, czyli Pałac Dioklecjana (a raczej to, co z niego pozostało do dzisiejszych czasów)

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Pospacerowaliśmy trochę po Splicie – dość krótko gdyż upał tego dnia dawał się niemiłosiernie we znaki. Do Trogiru postanowiliśmy wracać innym środkiem transportu niż autobusem – a mianowicie w drogę powrotną wyruszyliśmy łódką Blue Line, która w drodze do portu w Trogirze zahaczała o Ciovo.
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek



widok z łódki na wyspe Ciovo
Obrazek


Poniżej kilka widoczków z balkonu naszego apartamentu uchwyconych wieczorową porą 

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek



a także kilka kadrów obrazujących wieczorne życie miasta…

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Wiedzieliśmy, że po ostatnim krótkim pobycie w Splicie wrócimy tam ponownie i tak też się stało, tym razem wybraliśmy się tam autkiem
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Split to nie tylko Pałac Dioklecjana wiec wybraliśmy się w głąb miasta by je jeszcze lepiej doświadczyć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Jeden z kolejnych dni poświeciliśmy na wycieczkę na północ od Trogiru.. Celem był Zadar.

Obrazek


Przed wyjazdem do Chorwacji wiele czytaliśmy na forach o pożarach mających miejsce bardzo często właśnie w okolicy Trogiru, Zadaru, czy tez na Wyspie Ciovo. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak niszczącą siłę posiada ogień do czasu, aż dojeżdżając do Zadaru najpierw zobaczyliśmy to…

Obrazek


Potem na niebie zaczęło robić się coraz bardziej czarno od dymu…
Aż tuz przed samym Zadarem, praktycznie na jego przedmieściach mielimy wątpliwa przyjemność dostrzeżenia takiego obrazku..

Obrazek


Faktem jest, że lato 2012 było wyjątkowo suche, a to z pewnością zwiększyło zagrożenie pożarowe w Chorwacji, na kontynencie i na wyspach.


Zadar….

Obrazek


W tym nadmorskim mieście spędziliśmy pare godzin starając się zobaczyć zwiedzić to, co w nim najciekawsze w tym znaną w całym regionie rotundę Św. Donata, a także kościół Św. Marija.. Będąc w Zadarze warto także zobaczyć wspaniale zachowane bramy miejskie w tym bramę główną z włoskiego określaną mianem Porta Terra Ferma

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Oto zdjęcie zrobione w środku wspomnianej wcześniej rotundy.

Obrazek



Obrazek


W drodze powrotnej do Trogiru

Obrazek

Obrazek


nie sposób było się nie zatrzymać przy tym mostku 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


A także rzucić okiem na bardzo zachwalane na forach miasteczko, jakim jest…

Obrazek


Obrazek


http://i2.fmix.pl/fmi1991/e55af042001fdf2950f1be14[/img]

Obrazek


Jak się okazało nie po raz ostatni przyglądaliśmy się temu miasteczku… pare dni później odwiedziliśmy to miasteczko przy okazji opalania się na pobliskiej plaży 

Obrazek


Obrazek


Obrazek



Primosten to małe – jednakże urokliwe miasteczko, bardzo popularne wśród turystów nie tylko z Polski, choć polski język dało się tam słyszeć najczęściej  Duża część miasta znajduje się na wzniesieniu, na szczycie którego znajduje się kościołek. Z wzniesienia tego roztacza się wspaniały widok na miasto, port, okoliczne wysepki (w tym na Smokovicę – znaną zwolennikom plażowania bez zbędnych ubrań).
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Plaża, na której się opalaliśmy koło Promostenu leży w południowej części miasta. Jej główną zaletą jest przepiękny widok na cały Primosten,

Obrazek


co niektórym może się wydać wadą tej plaży jest sposób dotarcia do niej.
W okolicy Primostenu jest plaża dla naturystów określana jako Marina Lucica mieści sie ona kolo ruin dawnego hotelu. Aby tam dotrzeć trzeba ruszyć od Primostenu w stronę Trogiru. Tuż za Primostenem wyjeżdżając pod sporą górkę można dostrzec drewniane budki (tuz przy drodze), w których sprzedawane są boskie trunki. Można tam zaparkować autko. Następnie zejść w stronę morza. Jak się już wejdzie do ruin tego hoteliku to można eis naprawdę zgubić, Poza tym trzeba uważać by w coś nie wdepnąć lub by coś na głowę nie spadło, dlatego najlepiej jest obejść ten budynek dookoła kierując się w stronę plaży. Po dojściu do plaży trzeba skręcić w LEWO i iść iść iść aż sie trafi na pierwszych zwolenników nagiego opalania.

Zalety: miejsce dobre dla parek, dużo mniejszych lub większych zatoczek (miejsc na chwile bliskości), ustronne miejsce, wspaniała woda, w przypadku pięknej pogody jest cudowny widok na Primosten.

Wady: zdarzają się podglądacze (inni naturyści chcący zobaczyć pewne momenty) lub podglądacze na łódkach

Poniżej kilka fotek zrobionych w drodze do wspomnianej plaży
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Faktem jest, ze niektóre z tych zdjęć mogą trochę zniechęcać, ale sam cel, jakim jest wspomniana plaża wynagradza te niemiłe dla oka widoki i trudy związane z dotarciem do niej.

Poniżej kilka fotek z naszych spacerków po okolicy z kolejnych wycieczek do centrum Trogiru.
Obrazek

Obrazek


Trogir po zmroku robił niesamowite wrażenie 
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Ale i za dnia niczego temu miasteczku nie brakowało…

Tam.. w głębi widać zarysy Splitu…

Obrazek



A to już widok na Ciovo

Obrazek


Jak widać na poniższym zdjęciu na mostkach tych można było natrafić także na dobrze wielu osobom znane relikty polskiej motoryzacji 
Obrazek



Pewnego dnia tez wybraliśmy się na wyspę Ciovo..
Obrazek


Fakt… ten widok może nie zachwycił, ale kolejne napotkane obrazy już bardziej 

Obrazek

Obrazek

Obrazek


I widok z Ciovo na Trogir
Obrazek


A to już widok z wieży Kamerlengo na miasto
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Kolejnych kilka zdjęć z plaży i z wielu wycieczek do centrum miasta
Obrazek

Obrazek

w głębi widać Split
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Pewnego dnia odwiedzając Trogirski odpowiednik biura informacji turystycznej dowiedzieliśmy się o planowanym koncercie chorwackich klap oraz barda chorwackiej piosenki, czyli Vinko Coce, przy okazji miła to być akcja charytatywna i bilety miły być cegiełkami na jakiś ważny cel. Nie mogliśmy sobie odmówić uczestniczenia w tym wydarzeniu. Koncert ten miał miejsce w trogirskim Kamerlengo.

Obrazek


Obrazek


W wydarzeniu tym wzięła udział miedzy innymi Klapa SV. Juraj
Obrazek

Obrazek


A także żeńska Klapa Kurioze. Eh ta chorwacka uroda 
Obrazek


Oprócz nich zaśpiewały także Klapa Cambi i Klapa Trogir oraz wspomniany wcześniej Vinko Coce, na którego występ chyba wszyscy najbardziej czekali…
Obrazek

Obrazek

Obrazek


Ostatniego dnia pobytu w Trogirze wybraliśmy się jeszcze raz do centrum portu na spacer
Obrazek

Obrazek


I po raz kolejny wybraliśmy się na lody… a najlepsze lody w całym Trogirze sprzedawane są koło poczty… o tutaj…

Obrazek

Obrazek


Ostatni rzut oka na miasteczko..

Obrazek


I następnego dnia skoro świt ruszyliśmy w drogę powrotną do domku…
Obrazek

Obrazek


Przed godzina 8 było prawie 20 stopni, zapowiadał się kolejny gorący dzień…
Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek


W ciągu niecałej godziny temperatura skoczyła o ponad 6 stopni 
Obrazek

Obrazek


Na bramkach wyjazdowych tradycyjny tłok, trochę naiwnie myśleliśmy ze skoro jest tak wcześnie to nie będzie dużo auto w kolejce do bramek dla aut płacących gotówką. Następnym razem z pewnością wybierzemy bramki dla osób chętnych do uregulowania kartą płatniczą tak jak to robiliśmy w 2011. Tym razem musieliśmy odstać swoje przed bramkami.. Kolejka była ze ho ho…
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Kolejka przy bramkach była jednak niczym w porównaniu z kolejka przy granicy…. Patrząc na ilość aut ciągnących ku Chorwacji, niewyobrażalnym wydawało się nam stać w tym korku w aucie bez klimatyzacji
Obrazek


Obrazek



W drodze powrotnej trasa nasza wiodła przez Słowenię, jednak tym razem kierując się tylko znakami jechaliśmy tak by nie nadziać się na słoweńskie autostrady
Słowenia pięknym krajem jest.. 

Przejechaliśmy dość szybko Słowenię i wjechaliśmy do
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Mimo późnej pory i coraz większej odległości od Adriatyku, temperatura na termometrze była wciąż „chorwacka”
Obrazek


Mijając przejście graniczne pomiędzy Austrią a Słowacją
Obrazek


Obraliśmy kurs na Żylinę
Obrazek


By jak najszybciej dotrzeć do domku 



Tak w wielkim skrócie minął nam kolejny urlop w Chorwacji. Przed wyjazdem przeczytaliśmy wiele pozytywnych opinii o Trogirze i okolicy. Zapoznaliśmy się także z wieloma negatywnymi opiniami, czy to na temat niemiłych zapachów rozchodzących się po starym mieście i w okolicy portu, czy to na temat brudnej wody, zaśmieconych plaż.
Nie spotkaliśmy się ani ze śmieciami pływającymi w Adriatyku, a jakość i czystość plaż, na których plażowaliśmy była o niebo lepsza od tej, jaką można zaobserwować wieczorami na polskich plażch Bałtyku. Owszem – jeśli ktoś mieszkał lub chciał się kąpać w okolicy pobliskiej malutkiej stoczni, to faktycznie mógł trafić na zanieczyszczoną wodę, wątpię jednak, czy spośród osób wyjeżdzających do Chorwacji na upragniony urlop zdarzają się aż tacy desperaci 
Nasz pobyt w Trogirze był bardzo udany  Klimat miasta, zabytki, piękna okolica, wycieczki, które sobie organizowaliśmy sprawiły, iż wyjeżdżając pozostało w nas przekonanie, że spędziliśmy wspaniały urlop, a z drugiej strony pozostało wrażenie niedosytu.
Wiele osób po powrocie z Chorwacji nie może sobie wyobrazić spędzania kolejnych urlopów w innym kraju. Myślę, że i my zaliczamy się do tych osób.. Po powrocie z urlopu próbowaliśmy myśleć o tym, by kolejny urlop (ten w 2013) spędzić dla odmiany w innymi miejscu.. Nawet pojawił się pomysł wyjazdu nad Bałtyk. Przerażającym jednak okazał się niesamowicie niski poziom oferowanych nadbałtyckich kwater w relacji do kwot, jakie właściciele wymagają od śmiałków, którzy zdecydowaliby się w tych (w wielu przypadkach rodem z czasów PRLu pochodzących i ten standard prezentujących) kwaterach spędzić urlop, na który się pracuje i czeka cały rok. Przyznam że podziwiam ludzi, którzy decydują się na wynajęcie kwater nad polskim Bałtykiem w cenie około 100 - 150 PLN za dobę (często się zdarza ze jest to cena od osoby). Nie wiem czy taka decyzja to przejaw desperacji?? A jeszcze bardziej dziwie się ludziom, którzy w takiej cenie oferują kwatery nad Bałtykiem oferując za tą cenę na przykład pomieszczenie bez balkonu, oddzielne łóżka i UWAGA…. czajnik bezprzewodowy. Naprawdę SZACUN! Rozumiemy ze właściciele nadmorskich „kwater prywatnych” chcą się jak najbardziej nachapać w okresie wakacji. Tak jak i górale w czasie ferii zimowych. Nieodparte mam jednak wrażenie, że wzrost jakości i atrakcyjności oferowanych miejsc noclegowych nie do końca idzie w parze z cenami za wynajem tychże ośrodków.
Nie chcę by relacja ta, przerodziła się w porównywanie urlopu nad Bałtykiem z zaletami urlopu w Chorwacji. Faktem jednak jest, że po zasmakowaniu Chorwacji ciężko nam jest się przekonać do tego by letni urlop spędzić nad chłodniejszym i bardziej kapryśnym pogodowo Bałtykiem.
Rozważaliśmy też spędzenie urlopu w 2013 spędzić w innych państwach.. Po głowie chodziło nam by wrócić nad niemieckie wybrzeże Morza Północnego, nawet padł pomysł urlopu we Włoszech.. Jednak koniec końców wszystko wskazuje na to, że wakacyjnym celem w roku 2013 będzie ponownie CHORWACJA.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Chorwacja ogólnie”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 16 gości

cron