Nieprzeczytane posty

Wschodnie wybrzeze AU

1
AUSTRALIA TRIP

KAMILA I TOMMY TOKARZ :)
DZIEN 1

18.12.

WYRUSZYLEM Z BRISBANE 17 GRUDNIA . KIERUJAC SIE DO SYDNEY ODWIEDZIŁEM PO DRODZE ZNAJOMYCH i tak sie rozpoczął się trip który trwał trzy tygodnie:) Zanim zrobiłem rekonesans o tym co zwiedziłem, bardzo pomógł mi film o Australii, który bardzo polecam.

Od Wieśka wyjechałem około 11am i droga która prowadziła wewnątrz Au(nie była to droga nr 1)nazywała\ New Wales,chyba nie pamiętam podążyłem do Sydney na spotkanie z moja Kochana córka Kamilą a z która nie wiedziałem sie ponad 8 miesięcy. Do przejechania miałem około 1000 km, wiec dosyć sporo,jak na jazdę kiedy na zewnątrz jest 30 stopni i świeci bardzo ostre słonce. Zaczęło mnie już łamać po 200 km i to niezłe, ale myśl o tym ze nie mogę się spóźnić i muszę dotrzeć przed czasem na spotkanie z córcią dodała mi energii (hmmmm podrasowałem sie tez mixem coli+kawa bo to na mnie działa bardzo dobrze) i bez dłuższego odpoczynku na 11:30 pm dojechałem do Sydney. Niesamowite, dałem rady, a w Sydney powitała mnie piękna burza,piękna bo miała niesamowite wylądowania,a pozna nocą a raczej wczesnym rankiem zaczęło padać i zrobiła się typowa angielska pogoda,brrrrrrrrrrrrrr. Ale do momentu jak się położyłem spać,w moim kamperze (toyota surf since 1994, 3litry pojemności,turbo,z tylu położone siedzenia i włożony materac) miałem jeszcze chwile odkrywania z mapa w ręce,ale nie było złe,rozpracowałem to miasto,po wielokrotnych pomyłkach i błądzeniu po nieznanym terenie, Finał byl taki ze znalazlem sie na Bondi Beach i w jej okolicach zaparkowałem i poszedłem spać.

Obudzilem sie okolo 8 i poszedlem w deszczu zobaczyc na plaze, ojjjjjj na wodzie bylo juz wielu surferow, hehe, wygladali jak kaczki :) ale powiem ze fala byly spoko, mozna bylo niezle poserfowac. Po godzinie wrocilem do austa, pospalem jeszcze troszke i pojechalem zalogowac sie w backpakersie, tu wzielem prysznic i pojechalem NA SPOTKANIE Z KAMILA!!!!!!. Miala przylot o 2:55 i po półgodzinnej odprawie zobaczylem MOJA KOCHANĄ,I POLECIALY LZY, BYLY TO LZY SZCZESCIA. Nareszcie, nareszcie,teraz jestem najszczęśliwszym czlowiekiem na ziemi, majac u swojego boku Kamile.

Z lotniska pojechalismy na Bondi Beach, potem na romantic Point, z ktorego widac cala panorame Sydney (przestalo padac na szczescie), potem spacer po mieście. Poszliśmy do Opery. Cuddowne chwile, buzie sie nam nie zamykaly i po smiesznej sesji zdjeciowe, wrocilismy zmeczeni do naszego portu gdzie zasnęliśmy.

19.12.

Dzien 2

Podnieśliśmy się mozolnie z łóżek (jęczenia Kamili hihi) koło 6.30.Po porannej toalecie,spakowaliśmy manatki i wyprowadziliśmy się z tego pięcio gwiadkowego hotelu;) Naszym pierwszym celem tego słonecznego dnia jest śniadanie na Jorge Street, po czym będziemy zmierzać na wonderful Darling Hurbor, Opera and City(już czuję te obolałe stopy).

No i już po tym ekscytującym i pełnym wrażeń dniu tyle się wydarzyło, tyle zobaczyliśmy i dowiedzieliśmy. Zaczęliśmy od zwiedzania Darling Hurbour gdzie ujrzeliśmy piękne statki i zatokę, zwiedziliśmy Chinese Garden po czym skierowaliśmy się do Sydney Opera House, gdzie mieliśmy iść na piechotę, ale wyczerpała nam się bateria w camerze więc wróciliśmy awaryjnie do naszego pięcio gwiazdkowego hotelu i podłączyliśmy akumulator do prądu;). Po naszym małym problemie pojechaliśmy do tej sławnej opery, bo co to za wizyta w Australii bez zobaczenia, dotknięcia Opery. Porozmawialiśmy siedząc na ławeczce i patrząc na jeden z najpiękniejszych widoków jakich w życiu widziała, ahh zapierało dech jak to mówią w piersiach.

Hmm no i postanowiliśmy przywitać się z Taty koleżankami na Bondi Beach. Po rozmowie z nimi zdecydowaliśmy się na opuszczenie Sydney i tak właśnie zrobiliśmy. Niespełna godzinkę drogi jechaliśmy do Blue Mountains, czego nigdy nie zapomnę, ten piękny widok był nie do opisania. Góry malowały się nad horyzontem, słońce kierujące się ku zachodowi, sławne 3 skały zwane potocznie trzema siostrami, te wszystkie drzewa eukaliptusowe, te przez które widać ten odcień niebieskiego na górach,to wszystko ujęło, moje serce. A najwspanialsze było to ,że pewien Pan zaczepił nas słysząc jak rozmawiamy po polsku,gdyż sam był właśnie z Polski z okolic Krakowa, miał na imię Adam no i miał z sześćdziesiąt lat. Co za zabieg okoliczności nigdy nie przypuszczałabym że spotka nas takie szczęście, pokazał nam wszystko, oprowadził i poopowiadał o Blue Mountains, tyle ciekawych rzeczy się dowiedzieliśmy. Jeszcze do tego jeszcze zaoferował nam spanie u siebie za domem w namiocie, gdyż pomaga turystom i oprowadzał już niejednych. Okazało się że jest samotny, stracił żonę i dzieci się wyprowadziły a mieszkał już 30 lat w Australi-niesamowite.

Obejrzeliśmy Blue Mountains po czym Pan Adam zawiózł nas w dwa miejsca gdzie mogliśmy podziwiać piękne widoki. W drugim zostaliśmy na zachód słońca. Nigdy nie widziałam tak pięknego zachodu, góry połknęły słońce, które pozostawiło złoty kolor, coś niesamowitego. Prawie zapomniałam, widziałem pierwsza papugę;))(taka czerwoniutka), pozostawiła swój głos górom, wrzeszcząc z całej siły i słysząc swoje echo.

Ściemniło się więc udaliśmy się do domu Pana Adama,gdzie poczęstował nas przepyszną kolacja i wspaniałymi opowieściami.Pan Adam był bardzo mądrym człowiekiem, tak wiele przeżył i zwiedził,ahh po prostu marzenie. No i po tej kolacji podziękowaliśmy z całego serca za gościnę i za wszystko co dla nas zrobił, bo gdyby nie on to nie wiem czy siedziałabym teraz w cieplutkim namiocie w bezpłatnym i ogrodzonym miejscu;)) oooo ide już spać bo godzina goni a jutro kolejny długi i wyczerpujący dzień;)

20.12.

dzien 3

Obudzilismy sie dosc późno, okolo 10 hehe,zjedliśmy śniadanie poskładaliśmy namiot, no i wyruszyliśmy z podwórka Pana Adama w dalsza droge .Dzisiejszy dzien planowalismy w drodze zeby jak najdalej dojechac. Jadac i jadac spiewalismy, opowiadalismy przerozne historie i wspominalismy dawne czasy. Podróżowaliśmy podziwiając przepiekne widoki, ktore malowaly sie tu i tam, przejechaliśmy ok 300km.

Dotarlismy na pewna plaze na ktorej zatrzymalismy sie i ugotowalismy makaron mmm i tak siedzac nasmiewalismy sie z faceta ktory wiechal na plaze i sie zakopal a inne jeepy musialy go ratowac hhehee. Tak swobodnie siedzac i patrzac na widoki oczywiscie zrobiliśy sporo zdjęć jak zawsze, powoli pakujac sie stwierdzilsmy ze zbliza sie przypływ, niebezpiecznie szybko, wsiedliśmy do autka i probowalismy wyjechac, ta sama droga co przyjechalismy ale bylo pod gorke i byla zbyt stroma. Upss mamy problem.Jak wspomnialam wczesniej o tym zakopanym aucie i ratujących go jeepach to widzielismy jak zmierzają na poludnie plazą i przypuszczaliśmy ze tam musi byc wyjazd wiec szybko goniliśmy czas, po paru minutach temperatura w aucie sięgnęła zenitu, fale i woda przypływała coraz blizej a wyjazdu nie widac i co teraz. Mielismy takiego stracha i smierc przed oczami az tu nagle wyjazd, tato spuścił jeszcze trochę powietrze z opon i udalo sie nam wyjechac, kamien spadl nam z serca.

Jechalismy i jechalismy az zapadl zmrok i na poboczu postanowiliśmy się przespać, tato postanowil w nocy narobic troche kilometrów, wiec ja spalam a tato jechał w nocy. Zatrzymywał sie pare razy zeby ujac ladne widoczki albo ciekawe rzeczy.

21.12.

dzien 4

Dzien 4 zaczal sie bardzo wczesnie rano a przez to byl najdluzszym jak narazie dniem podrozy. Po drzemce na parkingu przy Pacyfic HWY, okolo godziny 4:30 obudzilem sie z powodu lekkiego skrętu karku i kontynuowałem podroż, a po mojej prawej stronie powoli wschodzilo sloneczko, odslaniajac przepiekny widok na wybrzerze NSW, kamieniste i usiane wyspami, a na tle wschodzacego slonecznka widok, który podziwialiśmy był trudny do opisania a fotki, ktore robilem nie oddadza tego uroku w zupelnosc. Zajechalismy na ladna plaze i tu ofocilismy sie na tle wschodzącego sloneczka, oooo powiem ze udalo sie zrobic kilka naprawde wesolych fotek bo wygłupialiśmy sie z Kamilka)) byl tez maly stresik, ale skonczylo sie happy endem, wszystko zostanie pod powieką .Kamile obudziłem jak dojechałem do Tarrawarry, gdzie byl koniec jazdy i po znalezieniu niesamowitego spotu zalogowalismy sie tuz nad rzeczka, ktora wpadala do morza:)niesamowicie ladne miejsce i romantycznie, bo widac z okien naszego M2 kawalek plazy i fale na ktorych dzisiaj Kamila rozpoczela przygode z surfingiem. Po sniadaniu, poszlismy wypozyczyc deske surfingowa i pianke dla kamilki i poszlismy na plaze zażywać kąpieli, przy malej ale silnej fali. Pierwsze kroki na desce to oczywiscie"sucha zaprawa"na ktorej Kamci troszke skoczylo cisnienie, ale nie ma sie co dziwic, nie jest to latwe, a szczegolnie robienie padnij i powstań na piasku i w zapiętej w piankowe zbroi. Ok idziemy na fale,hahahahaha i tu zaczyna sie swietna zabawa i zmaganie z falami,jest cudownie:)))))))Kamila zaczyna lapac temat ale brakuje mocy, wracamy do obozu, jemy obiad (po raz drugi spaghetti,krotki odpoczynek i wracamy na fale,Kamila łapie bakcyla,postanawia sie za wszelka cene nauczyć surfingu,a ja jej w tym pomagam:))))no musze powiedzieć ze rodzi sobie dobrze (nawet lepiej ode mnie:) po lekcji pływania,jedziemy oddać deskę,robimy male zakupy i wracamy na plaże,tam pijemy piwko,jemy groszek i obserwujemy jak na plaży laduje ekipa na spadochronach.....hmmmmm powiem tak....Kamila jutro oddaje swój pierwszy skok spadochronowy z 14 tys stop....ojjj bedzie sie dzialo ,będzie.....wracamy o obozu, oglądamy Dirrty dancig 2(a raczej Kamilka bo ja zasoleniem:) i tak zapada zmrok ,niesamowicie długiego dnia,4 dnia podroży po AU:)))do jutra,mamy w planie pobiegać z rana .....hihihhi ciekawe co z tego wyjdzie:) dobranoc........

22.12.

Dzien 5

Obudziłam sie rano pierwsze co zrobilam poszłam spanikowana do ujścia(jak to mowil Pan Adam)...miałam takieg stresa hmm dlaczego?!! Bo o 10 miałam skakać ze spadochronem z 14 000 stop czyli 4,5 000 metrów...kto tu by się nie bal..ajj

Zjedliśmy dobre siadanie a ja miedzy czasie siadywałam w aucie albo w namiocie i zamykałam oczy wyobrażając sobie ta wysokość i adrenaline to ze moze sie cos stac i ze popuszcze z wrazenia hehe.No i wybila 9.45 poszliśmy na zbiorke gdzie czekala juz ekipa i samochod który przetransportował mnie i tatę na lotnisko które bylko oddalone jakies 20 minut drogi. Wysiadłam, spojrzałam przed siebie i ujrzalam lotnisko te samoloty ktore byly dzisiejszym fatuuum...wypełniłam dokumenty oczywiście nie obylo by sie bez podpisu taty;) ,przydzielili mi skoczka z którym miałam skakac. Oprocz mnie byly tam jeszcze 3 dziewczyny ale mialy juz ponad 18 a nie 15 lat...no wiec ubrali mnie w jakieś pasy i takie czerwoniaste big spodnie hihi. Idac juz do samolotu przeżegnałam sie i pozeganalam sie z ziemia tak jakbym nigdy jej juz miala jej nie zobaczyc :(:(((.Wystartował. Wzbijał sie coraz wyzej i wyzej,powoli oddalaliśmy sie od cywilizacji ruszajac w przestrzen powietrzna. Ludzie samochody byly takie malutkie...pod nami byl ocean...i wyskoczyły dziewczyny po kolei jedna po drugiej, wyskoczyly wczesniej gdyz skakaly z 9 000 stop a nie tak jak ja z 14 000...słyszałam tylko ich piski po czym juz ich nie widzialam. Samolot lecial jeszcze wyżej i jeszcze wyżej a ja krzyczałam tylko nie i nie ja chce zyc. W koncu zaczelismy posuwać sie do wyjscia. Wyskoczylismy i wpadlam w pisk który trwał niespełna 2 sekundy gdyż juz potem nie mogłam krzyczeć (nie pozwalało mi na to powietrze, które wiało mi w twarz jakby 100 km/h)...leciałam czułam się jak ptak...widziałam zatoki wybrzeża gory bujna roślinność,czułam po prostu jakby ta chwila miała trwać wiecznie...widziałam delfiny a skoczek kręcił szybkie obroty o 360 stopni a ja zamiast krzyczeć wrzeszczałam uuuooouuu hehe...w końcu otworzył spadochron i zarwało nami do góry po czym dal mi posterować i skręcałam w lewo i w prawo,zataczaliśmy obroty i śmiałam sie w niebo glosy. Z daleka na plazy widziałam namalowane pewnie przez tatę wielkie serce z literka K w środku;) schodziliśmy powoli do lądowania ale podchodziliśmy do niego z tak wielka prędkością ze wylądowałam na dupie hihi alllaaa jej ja żyje stoję na ziemi:)) od razu tato robił zdjęcia kamerował i pytał sie o wrażenia a ja powiedziałam krotko: Ale było “zajebiście”!!!! Nie da sie opisać wrażeń ,tej adrenaliny,tego strachu i piękna. Trzeba się samemu przekonać co to znaczy mieć wrażenie ze zaraz sie straci zycie...Po skoku poszliśmy do ich samochodu i dostałam certyfikat i koszulkę taka cool z napisem Sky Diving:)...

Po tych pełnych minutach przeżyć poszliśmy sie spakować i wyruszyliby w dalsza droge...zatrzymaliśmy sie w recepcji gdzie zakupiłam druga cool koszulkę z Mojo:). Jechaliśmy i znowu tuptusiu w drogę póki czas:),ja oczywiście ze zmęczenia zasnęłam i spalam jakieś 3 h...po drodze malownicze widoczki i fotki of course. Naszym kolejnym celem było zjedzenie obiadku na który znaleźliśmy idealne miejsce na gorze w Bayron Bay:) z takim widokiem obiadu jeszcze nie jadłam,a na obiad były naleśniki(z proszku hihi)z bananami ,które zerwaliśmy po drodze z bananowca,i z dżemem brzoskwiniowym:)po obżarciu zrobiliśmy pare fotek przy pięknej latarni morskiej a po tych widokach ruszyliśmy dalej. Zatrzymaliśmy sie przy plazy na dole(ten skwar nie dawal nam spokoju i marzyliśmy tylko o orzeźwiającej kąpieli) wiec znaleźliśmy przepiękna plaze wzięliśmy mała deskę i na fale...ahh jaka przyjemna woda...te fale...ahh...zrozumiałam ze jestem jeszcze dzieckiem ze muszę sie bawic, korzystać z życia póki czas i nie postarzać się ubiorem czy malowaniem, i poczułam taki wewnętrzny luzz w sercu. Chciałabym żeby tak zostało,chciałby tu zamieszkać. Kolejnym celem naszej tułaczki bylo co Gold Coast!!-Surfers Paradise!! Juuchu no i dotarliśmy, po niewielkim błądzeniu hihi, te budynki, te kanały te mosty, to naprawdę miasto raju. Zatrzymaliśmy sie przy plaży ...ten widok byl nie do opisania, ta woda i ten widok w oddali a obok takie budynki ahhh chciałabym tu naprawdę kiedyś zamieszkać, bez zmartwień .Ściemniło się trosze ,poszliśmy pospacerować trochę po deptaku i wybraliśmy sie na Decka -był to 10 w kolejności wysokich budynków na ziemi miał 322,5 metra ale to nic w porównaniu z moim wyżej wspomnianym skokiem...no ale cóż wjechaliśmy na niego winda która 77 pieter zrobiła w 23 sekundy-szok hhi...no i kolejny niezapomniany widok...to piękne city i jeszcze wieczór...wszystko było tak super oświetlone, kolejne fotki i te moje słowa do taty: Love u...no i dalej tuptusiu w drogę. Zjechaliśmy winda(23 sekundy) no i poszliśmy na deptak tak właśnie skończył się kolejny dzień


dzień 6

23.12

Dzień dobry:)))zaczynamy Już 6 dzień, kiedy Kamila jest ze mną i kiedy jesteśmy w drodze...hmmm muszę powiedzieć ze czas ucieka coraz szybciej, jestem szczęśliwy ze mogę pokazać Au Kamili i ze mogę jej przekazać jakieś sensowne rady w kierunku życia:)ale luzik:) wszystko układa się super ,dobry aniołek czuwa nad Nami :)

Wstaliśmy skoro świt a noc spędziliśmy w samochodzie i po śniadanku ,poszliśmy szukać papug,jest takie miejsce w polskiej restauracji gdzie jak się nasypie cukier na dłoń to zlatują sie papugi i jedzą z reki,hmmmm czekaliśmy troszkę ale nie na darmo-zjawiły sie trzy papugi i bawiliśmy sie z nimi dając cykiem i przy okazji je głaszcząc:)pora ruszać w drogę ,następny cel dzisiejszy to Bonnach,farma znajomych którzy pochodzą z Nysy:)po drodze jednak nieplanowo znaleźliśmy sie w przepięknym miejscu zwanym tutaj "Polska Częstochowa"piękne miejsce i niesamowity klimat,a nad dolina w której się znajduje owe sanktuarium piecze trzyma postać Jana Pawła 2 wyrzeźbiona z białego budulca,niesamowite uczucia towarzyszy w tym miejscu. Ok wsiadamy i jedziemy do cantry, bo znajomi czekają.....po drodze natknęliśmy sie na kilka drzew które zasiedliły nietoperze, ojjjjjjj nie byl to przyjemny widok wiec dajemy nogę i podziwiając klimaty okolicy dojeżdżamy do farmy ,gdzie Kamila załapała się na czyszczenie koni i jazdę po farmie która przerwał deszcz ,a po nim porcja przepysznych pierogów i do BrisVegas:)


dzien 7

XXXX
24.12

Wstalismy skoro swit,i gadalam przez gg...po czym cos przegryzlismy i wybralismy sie do taty szkoly:))jupiii hehe jechalismy autobusem i szlismy kawalek na nogach i w koncu dotarlismy do nowej szkoly taty :) jej ale tam bylo suuuper tyle ludzi poznalam i wszyscy cieszyli sie na moj widok i nie dowierzali ze jestem corka Tommiego-Madonny:)...tato poszedl na lekcje a ja siedzialam na necie...wybila 12 i wybralismy sie na lunch-sushi:) zjedlismy i wrocilismy do szkoly taty na film:) po filmie byla kolejna przerwa a wtedy zawitalismy w Woolim i kupilismy ciasto tradycyjne na pozegnanie do klasy:) no i po przerwie poszlam na jedna lekcje do taty klasy gdzie jedlismy ciasto cykalismy fotki i rozwiazywalismy jakies zadanka:) po tej calej bieganienie wieksza grupka poszlismy na zakupki i potem na BBQ do Parku...ale bylo exxxtra:)pojedlismy posmialismy i pozegnalismy sie z zalem:((a tato dostal prezent od wielbicielki hihi-Mari);P...wracalismy do domku autobus i na piechotke do domku potem showerek i przebranko na wigilie:) pojechalismy po Justynke i zabralismy ja i jej pieska a naszym calem byl dom Pani Ani gdzie jedlismy wigilie:)) mmm pyszne bylo:) ...miedzy czasie zasnelam na kanapie i w aucie w powrotna strone po tej calej kolacji...taka bylam zmeczona ehhh...do domku w Brisbane i spac...

dzien 8

25.12

Byl to naprawde pierwszy LAAAAZZZYYY DAYY...wstalam skoro swit(again) i pogadalam na gg a tato pospal dluzej po czym pobutka o 9 a ja sniadanko do lozka tacie zrobialm:)nom i do poludnia pakowalimy rzeczy bo tato sie przerpwoadzal...po czym ruszlismy do kina na Avatara jej ale byl maskrycznie fajny film....:)i to jeszcze w 3D;D

po czym poszlsmy na spacer i poplynelismy kawalek City Catem wysiedlismy przeszlismy sie kawalek ofocilismy sie i wrocilismy do auta:)bylo juz troszke pozno wiec szybko spakowalismy manatki do auta i przewiezlismy je do Goodny zapakowalismy reszte do auta i ruszylismy w dalsza przygode...zatrzymalismy sie na spanie...ja juz od dawna przysypialam ...tato zrobil mi z tylu auta lezakowisko:)i zasnelam a tato jechal i spal jechal i spal oczywiscie na spanie sie zatrzymywal na poboczach hehe:)...

dzien 9

26.12.2009

pobudtka...kolo 7 od 21 spalam jej ale i tak bylam padnieta:)po drodze kupilismy Try mango mmmm.... dojechalismy do naszego pointu:) najpierw obejrzleismy miasteczko i dopytaywalismy sie o wyporzyczenie deski i o tripy na rozne wyspy:) potem co plaaaza i siadanko:)) po czym wybralismy sie po deske do surfiingu i na fallee do 16:) troszke mnie wymeczylo i jakos sie zle cuzlam tego dnia wiec popywalam troszke i reszte tato a potem tato odwiozl deske i troszke kaitowal:)a ja startowalam latawiec i pomagalam ale wiatr nie byl zbyt dobry wiec to kaitowanie nie bylo zbyt dlugie...po czym obiadek mmm makaron kolejny raz xd i dopytaywalismy sie o camping i szukalismy lokoalu do spanka...po czym wyladowalismy na darmowy prysznic na 1770 i wjechalismy na gorke:) gdzie postanowlismy spac w aucie tej nocy:)) z pieknym widokiem i szumem fal:) malowaly sie piekne chmury i fale rozbijajace sie o skaly a ja siedzialam i pisalam te slowa:)dzien sie jeszcze nie skonczyl ale mysle ze moze pojdziemy jak to tato wspomnial na tance o 20 i potem wrocimy w to miejsce i spaciu wiec do jutra...:)

dzien 10

27.12

to niedziela....wstawamy a tu troszke pada,ale jest bardzo cieplo wiec nie jest zle,takkkk lato w tropiku to pora deszczowa,wiec co jakis czas szlerek glaszcze nas swoimi kroplami.Noc spedzilismy w przepieknym miejscu,na polwyspie 1770,urocze miejsce,okolo 8 zjezdzamy na dol do parku,tam poranna toaleta i szykujemy sniadanko,mniam mniam ,kanapeczki jajecznica i herbatka(dady kawka:)po sniadaniu logujemy sie na polu namiotowym 1770 i ruszamy na plaze poserfowac,a tam witaja nas piekne duze fale,hehe,spedzilismy w wodzie okolo 2godzin i zmeczeni zasnelismy na plazy.....oj byl to zly pomysl ,bo jak sie zasypia na sloneczu w Au to trzeba sie liczyc z poparzeniami,wiec bylismy przypaleni troszke,ale obylo sie bez bolu.wracamy na camping,ogarniamy obiadek i idziemy na plaze przy campie i kapiel...dluga kapiel ,troszke wyglupow i wracamy do namiotu,ale nie na dlugo bo zabieram Kamile na wieczorny spacerek brzegiem morza....i niespodziewanie kamila dojrzala delfiny:))ojjj mily akcencik na koniec dnia....kiedy wrocilismy do namiotu bylo juz ciemno,toaloeta wieczorna(bo mamy dostep do toalet i prysznica to trzeba wykorzystac ,haha i do lozeczka,jutro plyniemy prawdopodobnie na Gread Barier Rife,mmmmm bedzie ciekawie,to piekne miejsce i bedziemy nurkowac:)dozobaczenia:))))))

dzien 11

28.12

No i juz po cieeezkim dniu hehe...od wczesnej pobudki po prysznic i mango na sniadanie:)ruszylismy na trip na Lady Magrave i na Snorkeling:) i udalo sie:) z portu wyplynelismy sypiaca sie lodeczka hehe w parenascie osob na pokladzie...plynelismy i plynelismy a fale rozbijaly sie o nasza lodke a bryza lekko osiadala nam na twarzach...tak plynelimy przez jakies 2 godzinki patrzac na ocean a na horyzoncie nie malowal sie zaden lad...wyladowalismy dokladnie na Great Barrier Reef i wkoczylismy do wody z pelnym ekwipunkiem do snorkeliingu:)...jakie piekne rybki i nawet Nemo bylo i ta rafa no ahhh...po tym pierwszym nurkowaniu zapakowlaismy sie znowu na lodke i poplynelismy na nastepna rafe i tez nurkowalismy i nawet bylo lepiej....takie piekne odpiany skalarkow byly i znalazlam kawalek rafy i te stworzonka podwodne to cos niesamowitego:)...po czym wrocilismy na lodz i na lunch...skakalismy z samej gory lodzi do wody juuupie hehe no i juz wracalismy z powrotem na nasze 1770...tak plynac rozmawialam z tata i smielismy sie w niebo glosy az sie poplakalismy a ludzie patrzyli sie na nas jak na nienormlanych a my dalej swoje i swoje I love you-Thank You....no i doplywalismy do brzegu i konczyla sie nasza wyprawa na Great Barrier Reef...po czym wrocilismy na nasz camping wzielismy darmowy prysznic i pojechalismy ta noc spedzic w aucie na parkingu...no i taki luksus z tylu tego auta ze az dech zapiera hihi...siedzac teraz pod daszkiem wlasnie skonczyl sie showerek i zaraz zaplanujemy jutrzejszy powrot do podrozy i nasz kolejny cel i idziemy spac do naszego luksusu-3 gwiazdki(5-backepekers,4-namiot,3-auto,2-siedzenia w aucie)...podsumowujac ten dzien moge nazwac smiechowym gdyz przypomnialam sobie co to znaczy Smiac sie i byc szczewsliwym...do jutra pamietniczku

dzien 12

29.12

Pobutka i Tuptusiu w droge;)...ruszylismy w dalsza podroz zegnajac 1770 ..Ja oczywiscie jeszcze mruzylam oko z tylu auta a tato jechal i dojechal do Rockhampton..gdzie i ja sie przebudzilam...wjezdzajac powital nas ogrony Byk zreszta nie jeden...kierowalismy sie do informacji zeby dopytac o to miejsce i o to jak dojechac w to nasze najjasniejsze miejsce w Australii...i tak dostalismy pare wskazuwek i map ale tez zorietowalismy sie co do sylwestra-gdyz 30 i 31 stycznia bylo rodeo no to wybralismy sie zeby zabukowac bilety na 31 stycznia ale przed tym jeszcze zjedlismy sniadanko w zoo i botanic garden:)...i tak oddalajac sie powoli od miasta wstapilismy jeszcze do skelpu i zrobilismy zakupy na kolejne kilka dni...jada juz tak ze 40 km stanelismy w jakims sklepie zeby zapytac o droge kiedy mamy zjezdzac w to miejscee, pani pokierowala nas ze za drugim skretem juz wjezdzamy na ta droge i dodala ze to jest przepiekne miejsce...wiec tuptusiu dalej i wjechalismy na ta droge ktora zaczela sie asfaltowka ktora skonczyla sie i zaczela sie czerwona piekna droga ktora ciagnela sie przez kolejne 100km...wlasnie 100km jechalismy zeby dotrzec do Stonehange ale co nas tam ciagnelo ...co nas prowadzio zeby jednak zobaczyc co tu jest na takim odludziu ehh...jadac napotykalismy zolwie i mnostwo kangorow,bydla,koni,troche przeszkod np.woda gleboka przez ktora musielismy przejechac ale co najdziwniejsze nigdy bym nie pomyslala ze w srodku bushu znajdziemy TElEWIZOR tak wlasnie telewizor stal na ogromnym kamieniu hehe a wokolo kangury hihi no i spotkalismy jeszcze silink samochodowy hihi...farmy i wiatraki tez ich troche bylo ale tiu pieknie, ta droga czerwona i potem brudny od niej samochod...taka przestrzen ogromna i pustkowie ...takie ze zupelnie zasiegu nie bylo hehe ale to dobrze...no i wkoncu dotarlismy do tego miejsca...powital nas napis Welcome to Paradise..a my co tutaj raj?? ale potem przekonalismy sie ze faktycznie raj...przejechalismy cale 'miasto'(trzy domy na krzyz i jeden bar) i rozgladalismy sie za camingiem ale wrocilismy kawalek obok bylo drugie miasteczko Beverly Hills gdzie znalezlismy camping...ale i to jaki dosc ze za darmo to jeszcze w takim miejscu trzy kroki do plazy i taka piekna zatoczka te gory...to wszystko bylo jak bajka...i tato znalazl wlasnie swoje miejsce….takie odludzie,blisko do plazy zero cywilizacji gdzie nikt nie wiedzialby ze istnieje...no i rozbilismy camping obiad zjedlismy i do ocenu sie kompac jak swietnie ...to wszystko bylo nieprawdopodobne naprawde nie do uwierzenia...he ale emocje i adrenalina wykonczyla nas szybko i o 20 powitalismy spanko...

dzien 13

30.12

takkkk,noc w "raju” minela i wstalo sloneczko ,obudzilem sie skoro swit(5am) i ruszylem na spacerek po plazy.BYl odplyw,dotarlem do skal i zaczelem sie po nich wdrapywac,potem przeszedlem waskim przesmykiem i znalazlem sie w cudownym ,pieknym,niesamowitym i jeszcze mozna by tak opisywac bez konca.miejsce bylo niesamowite,usiadlem na wysokiej skale i obserwowalem ocean,zaczelo wstawac sloneczko,w sumie niebo bylo zachmurzone ,ale po lewej mojej stronie niebo zrobilo sie czerwone i pokazaly sie dwie przepiekne tecze....hmmmmm niesamowite,i do tego jeszcze turkusowy ocean i czerwone piekne skaly,powiem ze mnie zatkalo i wtedy krzykonelem sobie"jestem panem swiata....."hihi,usmiech nie schodzil pozniej przez reszte dnia.wrocilem do obozu ,wiaterek niezle dymal wiec zaczelem rozkladac kitea,wstala Kamilka,pomogla mi przy starcie,ale z kajtowania nie wyszlo za wiele bo byl za slaby wiaterek,spakolwalem latawiec,pokompalismy sie i wrocilismy do namiotu zdrzemnoc sie jeszcze.pobudka okolo 11,sniadanko i na spacerek ,poszlismy zobaczyc moje miejsce ktore odkrylem z rana,po drodze spotkalismy pania ktora byla z przeslicznymi pieskamiu na spacerku.w czasie naszego spacerku spotkalismy duzo zwierzatek ktore zostaly na plytkiej wodzie po odplywie,heheh bylo wesolo.po powrocie krotka drzemka,a kiedy sie obudzilem Kamilka gotowala obiadek a ja wzielem latawiec i na wode,ojjjjjjj wialo fajnie,ale przed sesyjka zjedlismy jescze spagettiu ala Kamilla,ooooj bylo pyszne,najlepsze spagetti jakie jadlem w Au,bylo bardzo "aldante".poplywalem dobrze ,zaliczylem pare wysokich lotow i pare niezlych gleb,ojjjj niesamowite miejsce do Kitesurfingu,mysle ze bylem pierwszym kitesurferem w tej zatoce,a woda miala przecudony kolorek i sceneria jak z bajki,niesamowite:))))))))))))))))))))))).po sesji postanowilismy podarowac sobie odrobine luksusu i poszlismy do lokoalnego baru,jednak po przejsciu 1,5km wrocilismy po samochod i pojechalismy tam naszym "pepe"bo byl on jednak daleko a robilo sie ciemno.w barze Kamila pociagnela "coca-cole a ja maly browarek i wrociulismy do obozu.dzisiaj w nocy jest pelnia i chcemy wstac zobaczyc czy wyjda zolwie .....dobranoc,do jutra ,jutro ostatni dzien 2009 roku:))))))))


dzien 14

31.12

Pobudka rano o swicie,spacerek po naszej plazy w raju I pozegnanie…ehh jeszcze kiedys tam wrocimy…zwijalismy obozowisko,sniadanko I z zalem opuszczalismy to wspaniale miejsce.Jeszcze wspomne o tym,ze w nocy wyszlismy szukac zolwi I nie bylismy jedyni,sporo jak I my byli ciekawi czy

Zulwiki zjawia sie na plazy zlozyc jaja,ale niestety nie bylo nam zobaczyc ich wychodzacych z oceanuL

Rano jeszcze na tym spacerku pozegnalnym-niesamowite-spotykamy slady paru zulwi…..przynajmniej zostanie swiadomosc ze zulwie tu byly I zlozyly jaja…..znowu w drodze I tato dal mi poprowadzic,hihi po czerwonej,bushasztej drodze,w samochodzie z automatyczna skrzynia biegow zrobilam moje pierwsze20 km I nie szlo mi najgorzejJprzejezdzalam przez “floodweye I gridy,mijalam dziury I samochody,nio bylo fajowo,tato chowal sie na kazda kaluze,haha….i tak dojechalismy do Rockhampton,maly shoping,znalezlismy camping I darmowy showerek,potem BBQ nad rzeka I drzemka w oczekiwaniu na start rodeo-sylwestra…..pobudka,przebieranko I zajechalismy na rodeo,zajelismy miejsca,popijalismy cole I piwo w oczekiwaniu na 7pm-start Rodeo….i zaczela sie jadka…Boze w TV to tak nie wyglada jak w rzeczywistosci…jedna wielka walka o przezycie I wygrana…..po paru wypadkach ludzi zdalam sobie spraweco to naprawde jest RODEO!!! Okolo 23 sie skonczylo no I tance I balanga w oczekiwaniu na New Year….wybila 12,a My skladajac zyczenia popijalismy piwko,hehe,sluchalismy kapeli ,a ja zachwycalam sie kolem,ktory gral na perkusji….zmeczeni po tancach poszlismy do samochodu I 3 gwiazdkiJwielkie halo!!!!Nowy Rok….nigdy nie mielismy spokojniejszego sylwestra-wywnioskowalismy……


Dzien 15

O1.01.

Hejunia,hehe siedzimy w samochodzie,a samochod stoi w srodku wielkiego I gestego rain forest na Frizal Island ,a wkolo niego chodza sobie Dingo.Niezle…mielismy rozbic namiot w specjalnej strefie,ale zdygalismy,zjedlismy obiado-kolacje(a Nas komary I mrowki mutanty) I ukladamy sie w samochodzie do snu-czujemy sie tu bezpiecznie.Cisza jaka tu panuje normalnie wygina uszy!!!normalnie zabija!!!

Wstalem dzisiaj okolo 7 I ruszylem w traske,mielismy w planie znalezc sie na F.I. I nam sie to udalo-o 4pm wyjechalismy z Fery na wyspe I w pieknej sceneri lasu tropikalnego I ogromnych drzew dojechalismy nad jezioro Mckenzie…..i wielkie zaskoczenie….jest tu przeslicznie – bialy piasek I blekitna woda-kolejne miejsce w czasie podrozy ktore m ozna nazwac “rajem”zostajemy tu na noc –niech zyje przygoda,a strach ….ma tylko wielkie oczy,haha,see tomorrow…



Dzien 16

02.02

Wstalilismy rano po straszliwej nocy I poszlismy zaliczyc pierwsze Jezioro-McKenzie,bylam pierwsza na plazy I sama sie kapalam w tym blekitnym Laku…..Ruszylismy w dalsza pogon za jeziorami….kolejnym bylo Lake Birrabeen,ale ofocilismy sie I dalej….nastepnym bylo Lake Boomonyin I bylo czerwone jak krew,brrrrr I wykapalismy sie hehe strasznie troche-im glebiej tym krwisciej,hihi.Potem wjechalismy na plaze….i jejeu jaki Highway,nawet ograniczenia predkosci byly ,hehe I samoloty ladowaly,taka szeroka byla ta plaza.w koncu dotarlismy dp szlaku na Lake Wabby…. I szlismy 2,3 km a z powrotem o 100mwiecej,zeby wykompac sie w tym najglebszym I zielonym jeziorze….bylo megasnie…..wrocilismy I bylo juz troszke pozno,niewiele do zachodu wiec szukalismy miejsca na obozowisko I znalezlismy za Eli Creekiem.Po rozbiciu namiotu poszlismy na spacer poogladac wrak statku MahemoShipwreck,ofocilismy sie I come back do obozu….wsiedlismy do samochodu I pojechalismy sie wykompac na eli Creeck….brrr,ale zimna woda.Sciemnilo sie,a My juz lezymy na plazy I patrzymy w ocean,sluchajac szumu fal.Widac bylo tylko miliony gwiazd,dziwne,nie bylo nigdzie ksiezyca,a slonce juz zaszlo…..nagle zza horyzontu wylonilo sie cos pomaranczowego I wstawalo powoli…..byl to ksiezyc I obserwowalismy wschod ksiezyca,tak wlasnie nieslychane….a gwiazdy znikaly….a on wstawal wyzej I wyzej…pieknie…..zmeczeni zawleklismy sie do namiotu spac HEHE,A TATO W NOCY WSTAL JESZCZE ZEBY ZOBACZYC WSCHOD SLONCA,A JA WIDZIALAM TYLKO POCZATEK,BO ZASNELO MI SIE,nie mialam sil….ogladalam tylko potem fotki,hmmmm widok bezbledny….


Dzien 17

03.01

Aaaaa ziewamy jeszcze,ale slonce ktore swieci I duchota w namiocie zmusza do wyjscia na powietrze.Obudzilem sie przed switem,zrobilem skreta I czekalem na wschod slonca.Niebo na horyzoncie mialo chmurki,ale podnoszace sie slonce przedzieralo sie przez nie tworzacw rezultacie przepiekne kombinacje kolorow….bylo przeslicznie.Kamila obudzona nie potrafila utrzymac powiek w gorze I szybko zasnela ponownie,a mi po spektaklu “sunrise”tez udalo sie ponownie zasnac.Po sniedanku kapiel w oceanie,zabawa z falami,smiech I radosc…jest wspaniale.pakujemy manele I ruszamy na polnoc wyspy.Przed Nami Indian Head I kilka innych miejsc “dla turystow”.Jedziemy przy Tide Hight I robi sie excytujaco bo fale siegaja do konca plazy,a nasz “pepe”brnal po glebokim piachu,dawal rade,ale stracha mielismy zeby nam woda autka nie zabrala.docieramy jednak do Indian H.Wchodzimy na wysoka skale skad jak podaje przewodnik morzemy zobaczyc wieloryby,jednak nie o tej porze roku.widok zapiera dech w piersiach.spotykamy grupke skosno okich,ktorych widzielismy poprzedniego dnia nadWabby Lake.

Ruszamy dalej,dajemy ostro po piszczystych wydmach,sporo stromych podjazdow I glebokiego piachu.Za Waddy Point wjezdzamy w strefe tylko dla dobrych 4WD….OJJJJJJ jest extremalnie!!!!!Podoba nam sie.zatrzymujemy sie jednak bo fala siega do konca plazy,jemy kanapeczki z BBQ sosem,hehe nasze ulubione a tu mijaja nas dwa autka-jada kiedy fala opada,wiec jest na tyle twardo zeby przemknac jak opada fala,przedostalismy sie,prujemy dalej,piekna sceneria,znowu extremalne podjazdy I wjezdzamy na piekna plaze usiana czarnymi “piaskowymi skalami”.przejazd jest bardzo trudny,wlasnie utknal w nim Nissan Pajero.Pomagamy przy jego wydostaniu….udalo sie,jedziemy dalej…kolejna przeszkoda….ojjjj jest max ciezko I niebezpiecznie….ale Pepe dal rade-jestesmy szczesliwi,ale juz na nastepnej przeszkodzie-Ngkala Rocks North odpuszczamy,jest za ciezko dla naszego autka,a moze inaczej trzeba myslec zeby wrocic samochodem do domu a nie zostawic go zeby pochlonal go ocean….wracamy.hahaa ale to tez nie jaest latwe.zatrzymujemy sie I rysujemy na piaskowych skalach nasze serca ,inicjaly I piekna skwencje o naszej milosci…ruszamy z powrotem.przy Waddy Point odpalam latawka I serfuje po pieknej lagunie…..dojezdzamy do Eurong Beach tu tankujemy I pare kilosow dalej rozbijamy oboz Jemy na kolacje “pincake”,siadamy w autku bo ciemno I pada-czytamy ksiazki I obserwujemy zablakanego I smutnego dingo,nadchodzi storm,idziemy spac .OJJJJ bardzo energetyczny I dobry dzien.Jutro pora wracac do cywilizacji….szkoda.Tu zatrzymal sie czas,zegarek jest niepotrzebny,pory dnia wyanacza slonce-zachodzi idziemy spac –wschodzi wstajemy,podroz zalezna jest od plywow-czas zwalnia na maxa …..lecz nigdy sie nie zatrzyma…..



Dzien 18

04.01

No I powoli podnoszac swoje ciezkie tyli z lozek hehe…sniadanko I tuptusiu w droge…juz opuszczalismy Frezer Island I na promie ktory kierowal sie na rainbow beach rozmyslalismy jak bylo cudownie I wyjezdzajac z promu okazalo sie ze mamy problem a mianowicie byl przyplyw wiec musielismy zaczekac w miescie zeby przejechac dalej plaza….no I na kawke poszlismy obiadek tu I tam ksiazeczka I zlecialo tak do 16 no I na plaze hejjaaaa hehe….jakie piaski jeju,…nawet rpzowy byl I wzielam sobie ttroszeczke hehe a tato napisal na piaskowych skalam serca I I love you….hihi ale te piaski byly cudowy od bialego po krwista czerwien…czern I roz zolc I pomarancz takiego zjawiska nautry tez nie widzialam nigdyJ znalezlismy jakies obozowisko I rozbilismy namiot…posiedzilismy na plazy ksiazka I tak sie koncyzl dzien…wiec jak zapadl zmierzch to spaciu…ale takie fale byly ze szum nie dawal spac w koncu usnelismy I do jutraJ

Dzien 19

05.01

Pobuudka I kapiel tradyzyjnie sniadanko I dalej w droge….wiec I tak jadac ja tez zrobilam jakies kilkanascie dobrychkm I dotralismy na Noosa jupii sklepy…ale tak szczedrze sie nie cieszylam…cywilizacja znowu tyle ludzi korki ehh ja chce do bushu!! JNo ale tak lazac po sklepach zrobilam jakies zakpuy I koleny t-shirt do kolekcji a przymierzajac ta bluzke(kupilam ja xD) poznalismy Joanne..serferka I tak kolo 35 lat moze strasza jej taka idealna dla taty,spotkalismy ja pare razy pod rzad I sporo czasu bylo do wieczora wiec po zakupach ruszylismy na plaze I fotki tu I tam potem BBQ I czekalismy na wieczorek…przebrani wypachnieni ruszylismy na chyt jak to sie mowi po slasku na podryw Lmowi sie trudno I plynie sie dalej dalej…wiec poslzismy do knajpy tato pil wino ja kole a barman sie do mnie usmiechal I serwowal mi drinki ehh I tak siedzac I sluchajac jak wspaniale pan gra na fortepianie,saksofonie,flecie I gitarze I jak spiewa..tak minaol wieczor…wyladowalismy jeszcze na chwile na karaoke a potem 3 gwiadki nad plaza I do jutra…


Dzien 20

06.01.2010

Wstalismy rano I ruszylismy na osttania kapiel I pozeganie z plaza…ehh szkoda ale mam nadzieje ze jeszcze tu kiedys wroce a poki co to Ostatnia Fala nas przygniotla I czulam sie jak w pralce…sniadanie I w droge. W koncu dotarlismy do Brisbane gdzie zalatwilismy pare spraw przyjechalismy do Justyny rozpakowalismy sie I showerek po cyzm znowu wystrojeni w miasto I bylismy w kinie znowu tym razem na Holmsie ale bylo mega;) potem juz krotki byl koniec dnia jak dla mnie po powrocie przebralam sie I poszlam spac a tato jeszcze siedzial na decku z Justyna I gadali pokazywali sobie fotki…


Dzien 21

07.01

…..last day…pisanie o nim przypadlo dla mnie….zaczynalem ta opowiesc I ja tez koncze…..koncze kilka dni pozniej jest 18 styczen,leze w hostelu w Bangkoku,jest 2:15am.

Ostani dzien byl bardzo krotkim dniem do wyjazdu Kamili,czyli rano ogarnelismy sniadanko ,pakowanko,showerek I na lotnisko…..polecialy lzy….lzy szczescia…tak to byly lzy szczescia ze spedzilem z Moja kochana coreczka piekny czas,ze przepiekna podroz po australi I jej bezdrozach skonczyla sie dobrze,ze jestesmy cali,zdrowi I pieknie opaleni a pod powieka zostaly przepiekne ,czasami trudne do opoisania widoczki a nasza pamiec wypelnily chwile ktore nigdy nie zapomnimy.Kocham Kamile I ciezko mi sie z nia rozstac,po Jej wylocie polecialy kolejne lzy ,ale to byla juz tesknota…wrocilem do domu I wszystko zrobilo sie puste…….bezbarwne….ciche.Pomyslalem o podrozy I siadlem do netu szukac mojego nowego przeznaczenia…..padlo na thailandie a Potem Hawaiii I ciesze sie bardzo bo przedemna przygoda a z kamilka ulozylismy wspolne marzenia dotyczace pieknych wysp na Pacyfiku……..bardzo chce zakonczyc tam moja tulaczke po swiecie I miec wlasny kat do tego psa,a w domu na podlodze ma byc piasek potem……………I bedziemy zyli dlugo I szczesliwie plywajac codziennie po wielkich falach I ogladajac slonce ktore wpadajac do oceanu bedzie konczylo dzien……a wschodzac bedzie rozpoczynalo kolejny jeszcze piekniejszy od poprzedniego…to bedzie raj jeszcze za zyciaJ)))))


“doing what You love is freedom……loving what You doing is happynes”

Bangkok 18.01.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ogólnie o Austaralii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 103 gości