Na początek fastfoody:
Już pierwszego dnia dane mi było po raz pierwszy skosztować jednego z tutejszych "specjałów". Tuż przed 23 udało mi się jeszcze zamówić Sacherwurst. W przydworcowym barze dostałem elegancko podaną parówkę z metką potwierdzającą autentyczność oraz świeżą bułkę kajzerkę, masło i trochę zieleniny.Swoją drogą nigdy nie zastanawiałem sie nad nazwą "kaizerka". Dopiero we Wiedniu dotarło do mnie że bułki z wycięciem w kształcie gwiazdki musiały zdobyć uznanie na cesarskim dworze już kilkaset lat temu i stąd też wzięły swoją nazwę. I to co mnie najbardziej uderzyło i sprawiło że już za pierwszym razem notowania tego miasta podskoczyły do góry - stacja kolejki Rennweg, bar przy dworcu a w środku elegancko, czysto i pachnąco. Można coś przekąsić, napić sie drinka i poczekać na pociąg. Zachód...
Jeżeli zaś chodzi o Frankfurters - czyli buły z kiełbaską sprzedawane w budach na prawie kazdym rogu - to muszę przyznać że to straszliwy badziew. Jest to chyba najtańszy ciepły posiłek w mieście ale też i najpodlejszy. Ale - byłem i spróbowałem tej lokalnej specjalności.
Za to kolejny fast-food mnie wręcz oczarował. Nazywa się to Nordsee i sprzedają tam wszelkiego autoramentu ryby i owoce morza jako zakąski, gotowe dania czy też wciśnięte w bułkę jako kanapki. Jest to fantastyczny pomysł i marzyło by mi sie coś takiego mieć u siebie. Wprawdzie nie miałem szansy spróbować tylu zestawów ile bym chciał bo Wiedeń ze swoją mnogością knajp, kawiarni i restauracji nie dał mi szansy poczuć się głodnym chociaż przez chwilę, ale krewetki panierowane i podane z dwoma sosami są przepyszne!
Jako ostatnią pozycję z odwiedzonych przeze mnie miejsc gdzie można coś przekąsić chciałbym polecić kanapkarnię Trześniewski. Po wejściu przechodzimy wzdłuż lady na której mamy wystawione ze 20 rozdzajów kanapeczek z różnymi pastami, wyberamy te które chcemy zjeść i dochodzimy do kasy gdzie płacimy za to co wybraliśmy i możemy jeszcze dokupić napój (czyli wino!) Naprawdę warto tam zajrzeć bo pasty na kanapki są wyborne i wszystko razem smakuje wybornie.
Teraz przechodzimy do restauracji.
Ponieważ nasza wycieczka trwała 3 dni wiec tylko trzy restauracje chciałbym tutaj opisać.
Griechenbeisl (
http://www.griechenbeisl.at) - jedna z najstarszych o ile nie najstarsza karczma we Wiedniu. W jednej ze ścian wciąż tkwią trzy kule z tureckich armat z czasów gdy Kara Mustafa był oblegał stolicę Austrii i którego to przepędził spod jej murów polski król Jan III Sobieski. Wnętrze zdecydowanie historyczne - na ścianach więcej starzyzny niż w niejednym muzeum. Tam spróbowałem sznycla wiedeńskiego. Danie fantastyczne! Niby trochę podobny do polskiego schabowego ale jakże inny. Po pierwsze zrobiony z pierwszorzędnej cielęciny ubitej cieniutko na 3 milimetry, pokrytej chrupiącą panierką. Sam kotlet ma wielkość talerza tak więc sałata polana octem balsamicznym jest podawana w osobnej misce. Osobno podane są również ziemniaki przypieczone z boczkiem i cebulą. Ja chyba nie muszę już nic więcej dodawać. Gdy to piszę ślina napłynęła mi do ust na samo wspomnienie.
Jeśli chodzi o zupy to polecam cebulową na piwie. Jadłem cebulową we Francji więc myślałem że sobie porównam. I nici z porównania. Te zupy były tak różne jakby cebula we Francji i cebula w Austrii były całkiem różnymi jarzynami. Ze spokojnym sercem mogę polecić - również pyszna. Drugą próbowaną była Frittatensuppe czyli bulion wołowy z marchewką i naleśnikiem pokrojonym jak makaron. Bardzo dobra a ponieważ jest to również danie lokalne to polecam każdemu.
Na drugi dzień odwiedziliśmy Beim Czaak (
http://www.czaak.com) - jest to niewielka knajpeczka na ulicy Postgasse 15. Mimo braku rezerwacji udało nam się dostać stolik jednakże z zastrzeżeniem że tylko do 20:00 (było po piątej!). Po raz kolejny nie zawiedliśmy sie co do dań. Sznycel był przepyszny, choć już nie tak spektakularny i ogromny jak w Griechen. Za to Tafelspitz! Na początku powiem że jakoś gotowana wołowina do mnie nie przemówiła ale - skoro jest się na miejscu to trzeba próbować tego z czego słynie region. Dostajemy gliniany garnuszek w którym znajduje się trochę wywaru w którym pływają płaty polędwicy wołowej. Do tego ziemniaczki zapiekane i surówka z kiszonej kapusty,sałaty i ziemniaków. Niebo w gębie! Wołowina jest kruchutka i - posmarowana chrzanem - smakuje iście po królewsku. Nic dziwnego że Franz Josef jadł do danie codziennie.
Na deser polecam Nougatknodel - czegoś takiego nigdy nie jadłem i pewnie poza Wiedniem nie będę miał okazji spróbować. W skrócie jest to pyza na ciepło z nutellą w środku i posypana czymś w stylu bułki tartej zmieszanej z cukrem pudrem. Też jest pyszne...
W ostatni dzień nie mieliśmy zbytnio czasu i padło na Karczmę pod Bazyliszkiem (Restaurant zum Basilisk) która najduje się na Schoenlaterngasse 3-5 i siedzi się praktycznie pod oknami mieszkania w którym część swego życia spędził Schumann. I to chyba tyle co dobrego mozna o niej powiedzieć. Pewnie gdybyśmy tu trafili w pierwszy dzień to by się nam podobało. Niestety po dwóch dniach próbowania możemy ze spokojnym sercem odradzić to miejsce. Jedzenie jest przeciętne. Zupa cebulowa średnia, Sznycel mały i z odchodzącą panierką a deser który jest rzekomą specjalnością tego miejsca okazał się naleśnikami z dżemem ze sklepu. Nie tylko nie polecam ale wręcz odradzam.
We wszystkich knajpach piliśmy oczywiście Grüner Veltliner ktory to jest jedynym słusznym winem do picia we Wiedniu.
I teraz przechodzimy do najsłodszej części czyli słodyczy.
Na początek muszę powiedzieć że Wiedeń to miasto kawy. Tutaj picie kawy się celebruje. To nie Włochy gdzie kawa jest czarna, smolista i piekielnie mocna ale można ja wypić w biegu bo jest jej naparstek. To nie Irlandia gdzie kawy dostajemy wiadro ale w papierowym kubku. Tutaj kawy jest dokładnie tyle ile trzeba ale jej podanie jest iście królewskie. Gdy wybierzemy już zamówiony rodzaj i typ, dostajemy tacę na której znajduje się rzeczona kawa, do tego często jakiś drobny słodycz typu ciasteczko czy cukierek oraz szklankę wody. Jak powszechnie wiadomo kawa powoduje odwodnienie więc woda jest po to aby wyrównać balans wodny w organizmie oraz przepłukać zęby by resztki kawy ich nie przebarwiły. Do kawy praktycznie wszędzie można dokupić ciasta pieczone na miejscu.
Demel - miejsce legenda. Część sali produkcyjnej przedzielona jest szybą więc możemy obejrzeć jak wytwarza się te cuda sztuki cukierniczej. Apfelstrudel - właśnie tutaj smakuje najlepiej.
Cafe Centrale - zawalone po brzegi, przez co kelnerzy są nieco niecierpliwi przy przyjmowaniu zamówienia - przynajmniej nam sie taki trafił (za co nie dostał napiwku i ostentacyjnie okazał niezadowolenie!). Kawa fantastyczna, torcik Cafe Central - taki sobie. Oczekiwanie na zamówienie - wieki....
Na zdjęciu kawa z filtra z mlekiem:
Sacher - Torcik Sachera to kolejny przepisowy punkt przy wizycie we Wiedniu!
i Kawa po turecku
I tysiące innych kawiarni którymi Wiedeń jest po prostu zawalony!
Jeszcze kilka jeszcze zdjęć słodkości:
Apfelstrudel u Demela:
i inne ciasta u Demela:
Torty i cukrowe figurki z przydrożnej ciastkarni:
Na koniec chciałbym dodać że miałem ostatnio okazję pomóc klientowi z Wiednia za co odwdzięczył sie dwoma adresami.
Według niego to tam zjemy najlepszego sznycla i Tafelszpitza. Te miejsca to: Silberwirt (
http://www.silberwirt.at) oraz Plachutta (
http://www.plachutta.at). Zachęcam gorąco to wypróbowania tych miejsc i podzielenia sie wrażeniami na forum