Podróżowanie jest czymś, co należy dotknąć, skosztować... - Autor
Plany
Rok był wyjątkowy, okrągła rocznica, musiało być coś wyjątkowego, nawet extremalnego i zacząłem przeglądać różne oferty. Wyprawę na Biegun Północny znalazłem przez przypadek w necie, zadzwoniłem do germańskiej agencji, ale wszystkie miejsca były zajęte, nawet w najdroższych kabinach.
Zawsze marzyłem o trasie transsyberyjskiej, czasu było niewiele, aby ogarniać na własną rękę, a więc zamówiłem 3 tyg. wyprawę pociągiem "Zarengold-Sonderzug" w prywatnym przedziale lepszej kategorii na m-c maj i aby było ciekawiej, z Szanghaju do Moskwy. Wyprawa była mega, ale porządnie szarpnęła budgetem.
Kilka dni przed wylotem A380 z Frankfurtu do Szanghaju dzwonią do mnie z Niemiec, że zwolniło się jedno miejsce na Biegun, w kabinie na najwyższym poziomie. Musiałem przemyśleć, wiedziałem że wydam prawie wszystkie oszczędności, zacząłem analizować koszty, przeliczać Euro, a na jesień planowałem dodatkowo egzotyczny i nie tak łatwo dostępny Bhutan, który de facto również zrealizowałem.
Biegun nie dawał mi spokoju, ruina finansowa, jednak zdecydowałem że pojadę, szczególnie po tym, jak przeczytałem w necie, że wyprawy na Biegun Północny lodołamaczem atomowym maja zostać wycofane.
Tutaj orientacyjne ceny (2016), na bazie 2 osób w kabinie, a najtańsza 1-osobowa kabina -> 47150 €!
Miałem obawy, że się nie wyrobię i od razu po powrocie z wyprawy transsyberyjskiej złożyłem o wizę, która otrzymałem na styk, krótko przed wyjazdem.
Wyprawa na Biegun
Najpierw lot liniami Finnair do Helsinek oraz jedna noc w hotelu Hilton, niedaleko lotniska. Po południu czas wolny, byłem dwa razy wcześniej w Helsinkach i nie chciało mi się wyskakiwać do miasta. Wychodziłem z hotelu na zewnątrz zapalić i niespodziewane otrzymałem porządne cygaro od przypadkowego gościa, który nie był uczestnikiem wycieczki. Szok dla innych, nie mogli uwierzyć, nie znam gościa i dostaje od tak po prostu cygaro. Nie potrafię wyjaśnić, sam byłem zaskoczony, może dlatego, że kiedyś na Cubie zamiast drogich cygar kupiłem najbiedniejszemu Żebrakowi z ulicy rower i wróciłem bez cygar. To jest ciekawe, od tamtej pory dostaję cygara, nawet od jednego gościa podczas mojej wyprawy na Antarktydę.Samo życie potrafi napisać najpiękniejsze historie, a gdy zrobimy minimum jeden dobry uczynek dziennie to zadba o przyjemne zbiegi okoliczności... - Autor
Pospać przed podrożą było niemożliwe, należało wstać o 2 w nocy i wystawić bagaże na zewnątrz pokojów. O 3.30 rano mieliśmy śniadanie i o 6.45 przelot liniami Finnair do Murmańska. Na lotnisku kupiłem alkohol, a wcześniej zaopatrzyłem mnie w słodkości i jak zwykle drobne prezenty, które lubię rozdawać na moich wyprawach.
Po przylocie mieliśmy zwiedzanie miasta Murmańska oraz zwiedziliśmy w porcie lodołamacz NS Lenin, pierwszy na świecie niewojenny okręt o napędzie jądrowym, wodowany w 1957 roku.
Wejście na statek zaplanowane było na godz. 14, ale nie mogliśmy wejść z jakichś powodów technicznych. Trzeba było czekać w porcie minimum 2 godziny i goście zaczynali strasznie marudzić. Zapytałem organizatorów, czy zamiast czekać tak długo w autokarze nie moglibyśmy jeszcze trochę pojeździć po mieście. Zgodzili się, byłem zadowolony, miałem jeszcze ruble i wiedziałem, że będzie dość czasu na statku. Znów pojechaliśmy pokrążyć po mieście, tym razem bez określonego celu, niektórzy uczestnicy byli lekko załamani widząc tamtejsza infrastrukturę blokowisk. Jeden Szwajcar stwierdził, że też by pił, gdyby miał tak mieszkać.
Wróciliśmy do portu i po długiej odprawie paszportowej mogliśmy wejść na gigantyczny statek. Nie można zapominać, że ten kolos jest statkiem roboczym, a nie wycieczkowcem, ale doskonale wyposażony w halę sportową, siłownię, 2 sauny, mały basen z podgrzewaną wodą morską, bibliotekę, restaurację, stację medyczną, salon wykładowy, lobby, pomieszczenie radiowe no i oczywiście bar. Sam mostek kapitański ma ok. 30 metrów, a w tylnej części statku stał sobie dumnie śmigłowiec MI-2.
Nazwa "50 лет Победы" upamiętnia 50 rocznicę zwycięstwa Armii Czerwonej nad hitlerowskimi Niemcami podczas II wojny światowej. Ta potężna maszyna to cudo techniki rosyjskiej, do tej pory największy lodołamacz na świecie (budowane są większe), napędzany przez 2 reaktory atomowe o mocy 175 MW każdy (75 000 PS), które mogłyby zaopatrzyć w energię elektryczną ok. 2 mln ludzi. Posiada 160 metrów długości, 30 metrów szerokości i 25.840 ton wyporności. Reaktory nuklearne podgrzewają wodę, która zamienia się w parę i obraca 2 turbiny o łącznej mocy 55,2 MW, które pobudzają generatory do wytwarzania energii, zasilające silniki elektryczne, które to z kolei zasilają swoja energia 3 potężne śruby.
Ciekawe jest samo łamanie lodu, lodołamacz dosłownie wślizguje się na taflę lodu, łamie i kruszy lód swoją potężna masą. Potrzeba niesamowitej ilości energii, aby takiego kolosa wykatapultować z wody, odpychając się wyłącznie od samej wody. Oczywiście, dziób został specjalnie wzmocniony, aby wytrzymać ogromny nacisk. Ten lodołamacz ma najwyższa klasę lodową 9 i podobno może łamać lód o grubości ponad 3 metrów, ale o ile pamiętam Rosjanie mówili, że max. 2,5 metrów. Jeśli chodzi o sam lód to zależy nie tylko od grubości, ale również od konsystencji, czyli twardości lodu. Nieraz przełamywaliśmy się przez twardy lód z prędkością tylko 5 węzłów, a średnia prędkość podczas łamania pokrywy lodowej wynosiła 11,5 węzłów -> ok. 21 km/h. Zdarzało się nie raz, wjechaliśmy w kilkumetrowy gruby lód, którego lodołamacz nie mógł pokonać, należało wycofać i znaleźć inne miejsce.
Reaktory są bardzo dobrze chronione przed wstrząsami zewnętrznymi i wypadkami. Zostały solidnie zbudowane, podobno wytrzymałyby zderzenie z innym lodołamaczem, a nawet z samolotem pasażerskim. Można zwiedzić reaktory i maszynownię, które de facto robią wrażenie, ale nie wolno robić zdjęć samych reaktorów. Każdy reaktor waży 160 ton i zawiera 245 prętów paliwowych z wzbogaconym uranem. Stanowi to 500 kg izotopów uranu na reaktor po pełnym napełnieniu. Nawet podczas przebijania się przez najgrubszy lód polarny maksymalne spożycie wynosi zaledwie 200 g dziennie, co oznacza, że paliwo w reaktorach Victory wymaga tankowania tylko raz na pięć do siedmiu lat. Gdy raz zapytałem w sterowni to powiedzieli, że oba reaktory pracują na ok. 60%. Podobno, jak twierdził jeden członek załogi, w drodze na Biegun potrzebowaliśmy ok. 1kg uranu, a ile tak naprawdę zużyto to pozostaje zagadką.
Lodołamacze o napędzie atomowym są znacznie potężniejsze niż lodołamacze z silnikiem Diesla. To umożliwia im poruszanie się przez bardzo grubą skorupę lodu ze stosunkowo dużą prędkością. Zapotrzebowanie na paliwo do tego zadania przy użyciu dowolnego innego źródła paliwa (takiego jak olej napędowy) byłoby ogromne: około 90 ton metrycznych paliwa dziennie w porównaniu z zaledwie jednym funtem uranu przy pełnej mocy (dla lodołamacza „50 lat zwycięstwa”). Jak wcześniej wspomniane lodołamacze nuklearne są zwykle tankowane raz na 5-7 lat. Zapewnia to ogromną przewagę kosztową, a także wygodę polegającą na uniezależnieniu się od obecności portów i miejsc tankowania w odległych obszarach. Niemniej jednak instalacja i konserwacja jądrowego układu napędowego i samego paliwa jest dość kosztowna.
Do zacumowania używa się potężnej 8-tonowej kotwicy. Lodołamacz posiada urządzenia odsalające wodę morska, dziennie produkowane jest ponad 120 ton wody pitnej! Taka ciekawostka, w 2013 sztafeta znicza olimpijskiego z Soczi dotarła w rekordowym czasie z Murmańska na Biegun Północny, 91 godzin i 12 minuty!
W sterowni jest zawsze dwóch oficerów i jeden sterownik. Jeden z oficerów jest odpowiedzialny za 3 dźwignie, które odpowiadają za częstotliwość obrotów śrub. Każda z nich ma 41 pozycji, 20 do przodu, 20 do tyłu oraz stop. Drugi oficer odpowiedzialny jest za nawigacje i daje polecenia sterownikowi, który steruje lodołamacz takim małym sterem (kółkiem). Btw. ster jest widoczny niżej na zdjęciach, jak młoda Chineczka kieruje lodołamaczem. Największa szybkość to 21,4 węzłów (około 40 km/h).
Lodołamacz może zabrać na pokład max 128 pasażerów, nie licząc załogi. Turyści byli z różnych krajów, miedzy innymi z USA, Canady, Chin, Taiwanu, Anglii, Australii, Niemiec, Szwajcarii, Austrii i Danii. Widać było bogaci ludzie, szczególnie z Chin, którzy wynajmowali najdroższe suity, płacąc z dopłatą do jedynki ok. 300 tys. zeta, no cóż, nowy kapitalizm z Chin ciepło pozdrawia!
Na statku mała sensacja ze względu na moją znajomość rosyjskiego. Rosjanie mówili, że nie pamiętają turysty, który by aż tak dobrze mówił po rosyjsku. Wiem, że mi tylko schlebiali, ale przecież 3 tyg. wcześniej jechałem koleją transsyberyjska i mój rosyjski w dużym stopniu się polepszył. Uzyskałem przez to duża sympatię i specjalne względy załogi.
Na początku otrzymaliśmy takie żółte, bardzo cieple kurtki zimowe, które można później zabrać ze sobą. Poza tym standard, jak na innych statkach, szkolenie zakładania kamizelek ratunkowych, następnie powitalny szampan, przedstawienie załogi i na reszcie ruszamy w kierunku Bieguna. Do pokonania odległość 1260 mil, czyli ok. 2333 km. Kabiny były wyposażone w okna, które można otworzyć, prywatne łazienki z prysznicem, telewizory i odtwarzacze DVD. Suity miały dodatkowo wannę, lodówkę i maszynę do kawy.
Kolacja była wspaniała, w ogóle cały czas wyśmienite jedzenie, dawno aż tak dobrze nie jadłem. W końcu otrzymuje się coś za wcale niemałe pieniądze. Szefem kuchni był Austriak, kuchnia bardzo kreatywna, międzynarodowa z akcentem kuchni rosyjskiej. Trzy różne dania do wyboru, świeżo przygotowywane. W kuchni pracowali miedzy innymi cukiernicy z Niemiec przygotowujący przepyszne desery. Wino i piwo było wliczone w cenę, ale akurat nie mieli mojego ulubionego Malbeca, chociaż te serwowane były w miarę OK. Po kolacji bar i "alkoholizacja". Rożne alkohole i drinki były oferowane, ale lepsze trunki jak np. mój ulubiony koniak Martell Cordon Bleu, czy też niemiecki browarek pszeniczny marki Paulaner oraz kawy typu Espresso były płatne.
W barze czekała na mnie niespodzianka, spotykam jednego z wykładowców fakultetowych, rozmawiamy najpierw po angielsku, ale okazuje się ze jest polskim żeglarzem. Ucieszyłem mnie niezmiernie i wiadomo należało z Heniem sobie chlapnąć. Henio z natury wesoły człowiek, zna bardzo dobrze kilka języków, a rosyjski lepiej ode mnie. Poza tym Henio był na pokładzie tłumaczem z j. rosyjskiego na niemiecki i angielski.
W tamta stronę Morze Barentsa było spokojne. Za oknem białe noce, widno jak w dzień i jak się chce zasnąć, trzeba zasłonić firanki. Po drodze napotykaliśmy niedźwiedzie polarne, foki i morsy, które widziałem wcześniej na Spitsbergenie. Na pewno niesamowite przeżycie dla tych, którzy mogli zobaczyć po raz pierwszy. W sumie zlokalizowaliśmy 12 sztuk niedźwiedzi polarnych, a jednego udało mi się pierwszemu wypatrzyć przez lornetkę z mostku, gdyż spędzałem tam sporo czasu. Jedna Pani ze Szwajcarii opowiadała, że miała wyjątkowego pecha, była na Spitsbergenie i nie widziała ani jednego niedźwiedzia polarnego. BTW z moich wypraw polarnych jednym z najfajniejszych momentów było zobaczyć białe misie uprawiające ostry sex, trwający prawie godzinę, ileż to można nauczyć się od zwierząt ...!
Od czasu do czasu mieliśmy krótkie, ok. 10 min. loty śmigłowcem, jednorazowo mógł zabrać 5 pasażerów. Można było zrobić fajne fotki i filmiki lodołamacza łamiącego lód.
Ze względu na znajomość rosyjskiego inni turyści nękali mnie ciągłym tłumaczeniem. Może na początku chętnie pomagałem, ale z czasem stawało się uciążliwe. Nie mogłem spokojnie zjeść, ciągle miałem zimne jedzenie. Czasami były to tak bzdurne pytania, że szkoda było tłumaczyć. Nie podobało mi się, że za te tłumaczenia nikt nie postawił lufki w barze, a widzieli, że to, co zamawiam, było płatne. Zdaje sobie sprawę, ze bogaci są skąpi i prędzej biedny, bez przyczyny postawi.
Rosjanki, które nas w restauracji obsługiwały znały bardzo słabo angielski, a bogaci Niemcy starszej daty nie znali aż na tyle angielskiego. Inne stoły obsługiwały Niemki i Austriaczki, ale te dziewczyny nie były dla nich interesujące. Czasem uciekałem do baru i prosiłem kelnerek, aby mi tam serwowały posiłki. Znów jeden jegomość z Berlina, właściciel drobnego interesu dorabiającego klucze, ciągle mi dokuczał, że mam arystokratyczne maniery, że zamawiam herbatkę z cytryną (w krajach zachodnich nie praktykowany zwyczaj) i był zazdrosny, że pierwszy otrzymywałem posiłki.
Obserwowałem niektórych uczestników, widać było że im się potwornie nudzi, większość podroży wydawała się dość monotonna, a do tego głośny huk, trzeba było się przyzwyczaić do ciągłego hałasu łamanego lodu, który towarzyszył od wysp Franciszka Józefa do Bieguna i z powrotem. Czasami było potężne uderzenie i potrafiło nieźle zakołysać całym statkiem.
Pewnego wieczoru, podczas kolacji powiedziałem coś po chińsku do Chińczyków siedzących przy sąsiednim stole, byli tak zaskoczeni, że wszyscy wstali, aby wypić ze mną toast. Jeden Niemiaszek, który siedział naprzeciwko powiedział: „Toll, sie sind alle aufgestanden, absolute Klasse!”
Widocznie Chińczykom podobało się, że wiedziałem, jak jest po chińsku miś polarny. Palnąłem: „Gałszin Bejtiszuon”, po tym jak napotkaliśmy misia, co miało znaczyć: jestem szczęśliwy z powodu niedźwiedzia polarnego. Z pewnością gramatycznie niepoprawne, ale Chińczycy zrozumieli, gdyż strasznie ich to rozbawiło. Podczas kolejnej kolacji podarowali mi butelkę wina Lafite Rothschild, z nalepką duty free z Szanghaju. Na butelce zauważyłem cenę w Yuanach, spokojnie mogłem sobie przeliczyć, wyszło prawie $900, szok i jak to czasem niewiele potrzeba…
Poprosiłem kelnerkę o korkociąg, otworzyłem butelkę, poczęstowałem Szwajcarów i Niemiaszków siedzących przy moim stole. Wino było tak wyśmienite, że te oferowane mi już nie smakowały. Żałowałem, że nie zrobiłem zdjęcia butelki. Ponadto Chińczycy częstowali mnie mocnym przezroczystym trunkiem marki Kweichow Moutai. Mówili, że to najdroższy alkohol w Chinach, procentów miał co prawda i nie był zły. Jeden raz nalali mi prawie pól szklanki i zapytali czy mogę wypić ex, co oczywiście zrobiłem i otrzymałem brawa od całej "delegacji" chińskiej. Zresztą słynne chińskie "Gānbēi" oznacza opróżnić szklankę. Raz zerknąłem na ceny Moutaia na lotnisku w HK, zaczynały się od ok. 2000 HKD. Mam sentyment do tego trunku i musiałem odżałować.
Jeszcze taka ciekawostka, karty menu drukowane były dla Chińczyków po chińsku. Potrawy serwowane w restauracji nie smakowały Chińczykom, nierzadko oddawali pełne talerze, ciągle przynosili swoje przysmaki, przyprawy i alkohole, widać było, że mieli pokaźne zapasy. Nie wiedziałem, jak mam się Chińczykom odwdzięczyć, zapytałem, ilu jest pasażerów z Chin, okazało się że 19 i każdy otrzymał ode mnie szwajcarską czekoladę. Na szczęście miałem pokaźne zapasy. Jeden gościu z Australii nazwał mnie "Chocolate Man", za karę musiał również otrzymać.
Dowiedziałem się od chińskiej pilotki, że Chińczycy chcieliby porozmawiać z Rosjanami pracującymi na statku. Zapytałem wcześniej o pozwolenie i zabrałem wieczorem cala grupę chińska razem z tłumaczką na mostek. Mogli zadawać pytania, ja tłumaczyłem z rosyjskiego na angielski, a Chinka z angielskiego na chiński. Ciekawe, bardzo bogaci Chińczycy i nie znali angielskiego.
Na mostku pewnie dość mają natrętnych turystów, ale ten pomysł się załodze spodobał, jak i niektóre młode Kitajki. Chińczycy byli bardzo wdzięczni, zaprosili do Chin i od tego czasu zaczęli zapraszać do swoich stołów. Podobało mi się, wreszcie miałem trochę spokoju. Nie zadawali pytań kelnerkom jak Niemcy i mogłem spokojnie zjeść.
Raz pamiętam, jak wilk morski Henio opowiadał na pokładzie historie wyprawy Nansena i Johansena. Jedna Chinka, która bardzo słabo znała angielski poprosiła mnie, abym jej przetłumaczył i Heniu jak zwykle żartował: „Stary, no tłumacz na chiński”. Zaproponowałem sympatycznej Chince, że możemy spotkać się wieczorem w barze.
W czasie podroży były różne, ciekawe fakultety w j. niemieckim i angielskim o Arktyce i Antarktydzie. Nie dało rady we wszystkich uczestniczyć, ale starałem się w miarę możliwości uczęszczać. Czasami przysypiałem, szczególnie po nocnych imprezach z załogą rosyjską. Podziwiałem, że potrafią balować do rana i startować bezpośrednio z imprezy do pracy.
Na fakultety Henia, zabarwiane humorem chodziłem obowiązkowo. Podobało mi się, jak np. opowiadał, że za czasów głębokiej komuny uczono go w szkole, że radio wynalazł nie Marconi, ale niejaki Rosjanin o nazwisku Popow. Jednego razu ciągle przysypiałem, wstałem i chciałem cichaczem czmychnąć. Heniu od razu przerwał wykład i powiedział głośno po polsku: "Cooo, na wagary?”, zawróciłem i usiadłem, a cala sala buchnęła głośnym śmiechem.
Następnego dnia jedna z rosyjskich kelnerek miała urodziny i zaprosiła mnie do siebie do kabiny na imprezkę. Na statku był sklepik i udało mi się kupić na prezent pluszowego, białego misia polarnego. Impreza wiadomo, do białego rana. Nawet nie pytałem skąd wytrzasnęli tyle alkoholu i popitek, skoro bar był o 12 w nocy zamykany. Podobało mi się, jak Rosjanie potrafią się bawić. Rosjanki maja temperament, podobnie jak nasze polskie dziewczyny, a jedna taka słodka Oleńka to dosłownie fruwała pod sufitem.
Chciałem robić przerwy, aby nie popaść w alkoholizm, spać się nie chciało, białe noce i sporo wrażeń. Nocami zaglądałem na mostek, aby polukać trasę i pogadać z chłopakami. Raz zapytałem sterownika, czy mogę sobie troszkę poprowadzić, sterownik zapytał oficerów o pozwolenie i pozwolili kierować tym kolosem. Niesamowicie zwrotna maszyna, sterowana jak wcześniej wspominałem takim małym kółkiem, którego nie wolno przekręcić więcej niż max. 1/4 obrotu w lewo lub w prawo. Czasami oficer nawigacyjny mówił ile stopni w lewo, ile w prawo, a czasami jak nie było grubego czy twardego lodu tylko wskazywał kierunek. W miarę możliwości trzeba było wybierać wodę, aby chronić tą wspaniałą maszynę. Miałem okazję kilka razy w nocy sterować największy lodołamacz na świecie i za każdym razem nabierałem coraz większej wprawy. W tym momencie byłem na pewno najszczęśliwszym człowiekiem i niesamowicie wdzięczny Rosjanom. Chciałem się jakoś zrewanżować, oddałem sterownikowi mój szwajcarski zegarek, a 2 oficerom podarowałem oryginalne noże Victorinox. Tak sobie pomyślałem, gdyby to był amerykański, niemiecki czy fiński statek to na pewno nie zgodziliby się. Pozwolili mi nawet palić na mostku, nie musiałem chodzić do śmierdzącej palarni na dole, bez okien. Sterownik mówił, że zarabia ok. $1000 miesięcznie.
Zaprzyjaźniłem się z chińską tłumaczką, opowiadała mi, że praktycznie nie śpi, ciągle ktoś z grupy budzi ją w środku nocy, bo np. nie może otworzyć drzwi do kabiny. Poza tym ciągle reklamacje, że jedzenie niedobre itd. Inne dwie młode Chinki dzieliły ta sama kabinę, ale tak się kłóciły, histeryzowały i jej dokuczały, że w końcu musiała jedna z nich wziąć do swojej kabiny. Szkoda jej było, wziąłem ja w nocy na mostek i zapytałem chłopaków, czy może sobie posterować. Zgodzili się, na początku pomagałem jej sterować i tłumaczyłem, była zaskoczona, skąd potrafię sterować takim statkiem. Biedaczka mogla na moment zapomnieć o problemach i nie mogła oderwać się od steru. Sterownik tylko pytał: „Nie ustala?”, odpowiedziałem: „Jesio niet”, widząc zadowolenie i błysk w jej oczach. Widok był niesamowity młoda „Kitajka” sterująca lodołamaczem, tego chyba jeszcze nie było, nie tylko mi, ale i chłopakom się bardzo podobało. Musiałem skoczyć po aparat i zrobić zdjęcie. W tym czasie wjechała w gruby lód i lodołamacz się zatrzymał, należało wycofać. Szepnąłem: „Pewnie pobudziłaś wszystkich Chińczyków i znów się zacznie”. Chłopaki ze sterowni żartowali, że niby jestem niezły numerek.
Jednego wieczoru jedna młoda, ładna i sympatyczna Kitajka poprosiła mnie o pomoc w zorganizowaniu czerwonej herbaty. Widocznie zapomniała, że ja nie należę do organizatorów, tylko jestem turystą, podobnie jak ona. Wtedy nie wiedziałem, ze czerwona herbata w Chinach (hong tsa) nazywana jest u nas czarną.
Przed samym Biegunem zorganizowano na zewnątrz impreza święta Króla Neptuna, ciekawe przedstawienie i później wlewano wódkę strzykawkami do gardła. Ja się chowałem, nie chciałem być nasączony alkoholem jak przysłowiowa gąbka.
Punkt kulminacyjny Biegun, zobaczyć 90 stopni na nawigatorze, wspaniałe i niezapomniane przeżycie!
Słyszałem od jednego z pasażerów, do tej pory tylko ok. 27 000 ludzi mogło postawić nogę na Biegunie Północnym, poczułem mnie uprzywilejowanym. Biegun jest tylko zamarzniętym morzem, średnia grubość lodu to ok. 2 m, w zimie ok. 3 m, a pod nim ok. 4 km wody! Podczas naszej wyprawy na samym Biegunie była tylko woda i połacie cienkiego lodu, szok! Postępujące zmiany klimatyczne dają z pewnością do myślenia. Musieliśmy poszukać innego miejsca, kilka mil dalej, aby zacumować, zejść na twardy lód i zorganizować barbecue.
Mieliśmy fantastyczna słoneczną pogodę, jednym słowem perfect! Trafić taką pogodę na Biegunie to trzeba mieć niesamowite szczęście. Słyszałem od załogi, ze nie zawsze istnieje możliwość zejścia na ląd ze względu na ciężkie warunki klimatyczne.
W końcu zacumowaliśmy i niesamowita logistyka, aby zorganizować grilla na lodzie, napompować balon oraz przygotować miejsce do kąpieli w lodowatej wodzie morskiej. Postawiono angielska, czerwona budkę telefoniczna, można było zadzwonić, ale ja nie korzystałem.
Zameldowałem mnie na lot balonem, ale nie byłem zadowolony. Balon był przywiązany na linach i tylko krótko wzniósł się ponad lodołamacz. Lot balonem był opcjonalny i dodatkowo płatny, $500, o ile pamiętam. Chwilę obserwowałem kąpiele uczestników i załogi, oczywiście byli zabezpieczeni linami, aby ktoś nie wpadł pod krę i tam pozostał. Jedna Babka z Niemiec wskoczyła nawet nago do wody. Odważni dostawali po kąpieli wódeczkę.
Fajny taki grill na Biegunie i smakował wybornie z dodatkową możliwością napotkania misiów polarnych. Dla chętnych był spacer, a ja chciałem być trochę sam i delektować mnie tym wspaniałym, niepowtarzalnym momentem. Powietrze było rozrzedzone i miałem wrażenie, że oddycha się inaczej, ciężej. Spróbowałem nawet, jak smakuje śnieg.
Od jednego Niemiaszka z Niemiec Wschodnich dostałem kolejne cygaro i mogłem sobie zapalić na specjalnie przygotowanym miejscu, a to cygaro, które dostałem w Helsinkach zachowałem na pamiątkę, że było razem ze mną na Biegunie. Cały teren był pilnowany przez załogę z karabinami, aby przypadkiem jakiś niedźwiadek polarny się nie przypałętał. Jeśli ktoś jest ciekawy, czy rzeczywiście można spotkać misie polarne na Biegunie Północnym, to TAK.
Można było wysłać kartki z Bieguna w cenie $3 za znaczek, które później były wysyłane z Austrii, kompletny nonsens! Ja załatwiłem z Rosjankami i wysłali z Murmańska z pieczątkami rosyjskimi, a na znaczkach był miś polarny i renifer. Jedną z pocztówek wysłałem sobie na pamiątkę, a sympatyczna Chinka, ta dla której chciałem zorganizować herbatkę, napisała mi po chińsku.
W drodze powrotnej spotkaliśmy niedźwiedzicę polarną z małymi, a później kolejnego misia, który, zaciekawiony podszedł aż pod sam statek. Tak na prawdę mieliśmy duże szczęście zobaczyć live tyle niedźwiedzi polarnych.
W drodze powrotnej znów wyspy Franciszka Józefa. Zwiedziliśmy wyspę Rudolfa zodiakami (gumowymi pontonami). Były tam drewniane, opuszczone chatki i dużo takich zardzewiałych beczek. Trochę przypominało mi wyspę Deception z Antarktydy. Cieszyłem mnie, trochę rozprostować nogi na lądzie, ale jedna pani Niemka zaczęła mocno narzekać, po cośmy tu przyjechali, przecież tu nic ciekawego nie ma. Miałem powiedzieć, że pomyliła destynacje, ale powstrzymałem mnie od wszelakich komentarzy, z racji tego, że jej małżonek podarował mi wyśmienite, kubańskie cygaro, na dodatek mojej ulubionej marki Cohiba.
Na wyspę Cham polecieliśmy śmigłowcem. Wyspa jest bardzo atrakcyjna, nie tylko ze względu na nietknięte cywilizacją krajobrazy, lecz z powodu tajemniczych kamiennych kul imponujących rozmiarów oraz perfekcyjnie okrągłych kształtów. Kule te są różnych rozmiarów, od większych wzrostu człowieka po całkiem małe, wielkości piłek tenisowych. Wiele tych kul pod wpływem erozji wiatru, wody i niskich temperatur straciły idealny okrągły charakter. Do dnia dzisiejszego istnieje wiele teorii na temat tych tajemniczych kul, jednakże żadna z nich nie jest w stanie odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących pochodzenia i znaczenia. Czy te kule były tu od zawsze, czy też mogły zostać przywiezione, tylko w jakim celu? Jak na razie pozostaje ciekawą zagadką.
Poinformowano nas, że istnieje możliwość prywatnego przelotu ok. pół godziny za $3000 nad wyspami Franciszka Józefa. Mieliśmy co prawda krótkie przeloty helicopterem, ale jedna Pani z Niemiec Zachodnich strasznie się uparła i szukała chętnych. Powiedziałem, ze jak zorganizuje dodatkowe osoby to polecę, przy 4 uczestnikach wychodziło $750 od osoby. W końcu znalazły się 3 chętne osoby, ale Pani Niemka marudziła, że koniecznie chce polecieć jak najwyżej na maxa, aby zobaczyć krzywiznę ziemi. Z kolei mi się nie uśmiechało, aby ktoś z załogi poleciał i blokował widok, chciałem mieć możliwość robienia zdjęć z obu stron. Po długich pertraktacjach kierownictwo się zgodziło, że to ja zastąpię kogoś z załogi, będę rozmawiał bezpośrednio z pilotem Viktorem i jednocześnie tłumaczył. Był to dla mnie zaszczyt i niesamowite zaufanie ze strony Rosjan, a przede wszystkim kierownika całej wyprawy Alexa z Canady.
Wystartowaliśmy, nie chciałem sztresować pilota wcześniej, powiedziałem mu dopiero po starcie, że ta Pani z tylu życzy sobie, abyśmy polecieli tak wysoko, na ile to jest możliwe. Biedny pilot Viktor zaklął ostro po rosyjsku, a ja przetłumaczyłem, że się cieszy. Nie wiem, czy jakiś inny pilot by się tak szybko zgodził. Wzbiliśmy się na prawdę wysoko, do granic możliwości, widać było, że maszyna już się strasznie męczy, poci i wyżej nie może, bałem się, aby się nie rozleciała w powietrzu. W końcu sam zadecydowałem, że wystarczy, widząc po minie i gestykulacji Niemki, że jest bardzo zadowolona. Przelot był fascynujący, później polataliśmy jeszcze nad górzystą wyspa MacKlintok, ale już na niższym pułapie. Helicopter MI-2, polecieć taką maszyną na maxa jest samo w sobie nie lada atrakcją.
Po powrocie z wyprawy śmigłowcem podchodzi do mnie jeden Rosjanin z załogi, nie widziałem go wcześniej, pewnie pracował gdzieś głęboko pod pokładem, ściska mi rękę i mówi: „Dziękuje bardzo, że Pan tak dobrze zna nasz język”. Te mocne słowa tak mnie obezwładniły, że nie wiedziałem co mam powiedzieć. Tak jak się pojawił tak zniknął, szkoda że go później nie spotkałem. Na pewno nie zapomnę, jeszcze nikt mi nigdy za jakiś język nie podziękował. Nie wiem, czy ktoś potrafi mnie zrozumieć, ale te szczere słowa potrafiły przebić nawet helicopter śmigający nad wyspami Franciszka Józefa.
Niemka i jej partner byli tak zadowoleni, że zaprosili mnie na wódeczkę do baru. Zamówili po 2 kolejki najdroższej wódki dla 4 osób i później spokojnie opuścili bar, zapominając o podpisaniu rachunku. W końcu ja musiałem za ta wódkę zapłacić, ponieważ kelnerka rozpaczała, kto teraz zapłaci. Tak na marginesie ten Niemiec posiada poważną firmę w Niemczech, a Pani Niemka jest okulistką z uprawnieniami pilota, dlatego Henio nazwał ją „Frau Pilotin”.
Zaproponowałem, aby w podziękowaniu dać pilotowi napiwek. Ma tylko pensję i w końcu poleciał tak wysoko na specjalne życzenie klientów. Ten Niemiaszek, właściciel firmy próbował mi tłumaczyć, że dla Victora wystarczy uścisk ręki, nie było sensu dalej rozmawiać. Dopiero kolejnego dnia Niemiec i Frau Pilotin przemyśleli i Victor otrzymał od nas napiwek.
Któregoś dnia zorganizowano wspaniale barbecue na świeżym powietrzu, w tym celu ustawiono stoliki na zewnętrznym pokładzie lodołamacza. Kuchnia, jak zwykle przepyszna, a jedynym minusem był wiatr i zimno.
W okolicach wyspy Bell mieliśmy wycieczkę zodiakami, ale tym razem bez schodzenia na ląd. Po drodze odłupaliśmy i zabrali trochę świeżego lodu do drinków, gdyż lód pochodzący z lodowca jest naprawdę czysty i smaczny.
Jednego poranka nasz heli nagle odleciał, a wylądował uzbrojony rosyjski śmigłowiec wojskowy, myślałem, że wojna, ale okazało się, że trzeba przewieźć rannego wojaka do Murmańska. W drodze powrotnej wczesnym rankiem mieliśmy duże, prawie 7 metrowe fale i nieźle kołysało na morzu Barentsa. Przypomniały mi się od razu fale na Drake Passage. Nawet taki kolos był bezsilny i zaokrąglony dziób statku był bardziej narażony na uderzenia fal niż na innych statkach. Bałem się o helicopter, aby się nie oderwał i wpadł do morza.
Na statku był malarz i miał własna galerie, Henio nazwał go „Tawariszcz Chudosznik (tzn. towarzysz malarz). Chciałem kupić obraz z misiem polarnym, który mi się niesamowicie podobał, ale był niedokończony. Tawariszcz był mocno zaskoczony, jeszcze nikt nie pytał o zakup niedokończonego obrazu i nie chciał sprzedać, a Heniu jak zwykle żartował: „Tawariszcz chudosznik żdat poszousta, on priletaju swoju maszinu i wsio u Was pakupi”.
Na koniec była aukcja i sprzedawano nawet sporo eksponatów, jak np. oryginalna mapę podróży, obraz z lodołamaczem etc. Celem aukcji miało być ratowanie misiów polarnych, a ceny dochodziły nawet do $9000. W końcu bogaci Chińczycy prawie wszystko zgarnęli, podbijali się wzajemnie, wyglądało że robią to na pokaz. Jedno małżeństwo z Chin starało się usilnie kupić wszystko co najdroższe, wydali prawie $20 000 i byli źli na tłumacza, że źle zareagował, inne małżeństwo z Niemiec Wschodnich podkupiło im drogi obraz z lodołamaczem. Każdy, kto dokonał zakupu na aukcji otrzymywał butelkę prawdziwego szampana. Ja, tak skromniutko, kupiłem na aukcji pamiątkowa monetę z lodołamaczem, gdyż kocham misie polarne. Heniu podszedł do mnie z szampanem i szepnął: „Nieźle pojechałeś, dawaj jeszcze."
Ostatniej nocy super dyskoteka, fajna muzyka, szkoda że wcześniej nie organizowali dyskotek. Podobało mi, się że uczestniczyli również Rosjanki i Rosjanie pracujący na statku.
Pożegnanie
Każdy uczestnik otrzymał certyfikat oraz wbito pieczątki: "THE GEOGRAPHIC NORTH POLE 90°N" w paszportach. Ja otrzymałem 2 certyfikaty, jeden za zdobycie Bieguna, a drugi za lot balonem.
Podobał mi się fajny gest ze strony Chińczyków, zaprosili mnie na oficjalne pożegnanie tylko w swoim gronie. Sympatyczni Rosjanie podarowali mi CD z muzyka rosyjska oraz obraz z lodołamaczem.
Przed opuszczeniem statku odbyły się rozliczenia, akceptowali cash i karty kredytowe, mój rachunek niestety był dość wysoki. Ponadto zostawiłem solidne napiwki dla członków załogi i organizatorów.
Koniec imprezy
Po powrocie do Murmańska długa odprawa paszportowa, następnie przelot na jedna noc do Helsinek, hotel tym razem w centrum. Wybrałem się na miasto ze Szwajcarami, zakotwiczyliśmy w fajnej restauracji i zjadłem wspaniały stek z renifera z żurawiną. W porcie widzieliśmy fiński lodołamacz, ale już nie taki o napędzie atomowym. Wszyscy westchnęli, chyba zatęskniliśmy za tamtym, wspaniałym statkiem.
Cała wyprawa trwała 14 dni, wiele się jeszcze działo, ale nie sposób wszystko opisać. Gdyby ktoś mi opowiedział pewnie nie uwierzyłbym i jak widać, samo życie pisze najpiękniejsze historie. Czasem wstaje rano i myślę, że to mi się tylko śniło, ale obraz tego wspaniałego lodołamacza na ścianie ciągle mi przypomina, że to jednak rzeczywistość.
Biegun Północny po raz drugi
W maju zeszłego roku udało mi się po raz kolejny zaliczyć Biegun Północny, tym razem na pokładzie samolotu Air Berlin. Punktem kulminacyjnym był nie tylko sam Biegun, ale dwukrotne okrążenie kuli ziemskiej. W czasie zaledwie kilku minut przekroczyliśmy wszystkie stopnie długości geograficznej. W drodze powrotnej ze zniżonego pułapu mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki Grenlandii Północnej i Wschodniej. Mimo wszystko to nie jest to samo, co postawić nogę na Biegunie i zobaczyć z bliska.
Filmik z wyprawy
https://www.youtube.com/watch?v=h-FzlCL ... e=youtu.be
Jeszcze bardziej spektakularną z moich wypraw, była moja pierwsza wyprawa na Spitsbergen, gdyż działo się tam wiele niewytłumaczalnych rzeczy i ciężko opisać, w każdym razie ta wyprawa potrafiła zmienić moje życie.
Dane techniczne lodołamacza o napędzie atomowym "50 lat zwycięstwa"
Data ukończenia budowy: 2007 (budowa zajęła prawie 18 lat!)
Stocznia: St. Petersburg, Rosja
Klasa lodowa: ACR 9
Napęd: 2 reaktory jądrowe (2 × 175 MW) oraz 2 turbiny parowe (2 × 27.6 MW)
Moc silnika: 75 000 PS
Wyporność: 25 840 BRT
Zanurzenie: max. 11 m
Długość: 159,6 m
Szerokość: 30 m
Pokłady pasażerskie: 4
Kabiny: 64 zewnętrzne kabiny
Max. liczba pasażerów: 128
Załoga: ok. 140 członków załogi
Helicopter: MI-2 lub MI-8 (podczas mojej wyprawy latałem MI-2)
Energia elektryczna: 220 volt
Max. prędkość: 21,4 węzłów
Cechy szczególne: największy i najnowocześniejszy lodołamacz na świecie
Inne
https://www.youtube.com/watch?v=6G9B1fyqV4g
Trasa
Fotki z tej fascynującej i niezapomnianej wyprawy na Biegun: