Nieprzeczytane posty

Relacja z wyprawy do Tanzanii 2014r.

1
Witam

Kilka dni temu robiąc porządki na swoim Dropboxie znalazłem swój stary blog z wyprawy do Tanzanii w 2014 roku. Postanowiłem go tutaj zamieścic bo być może ktoś z forumaowiczów się tam wybiera i być może znajdzie tu coś przydatnego dla siebie. Do Tanzanii wybrałem się ze swoją dziewczyną i moim kolegą Rafaelem, który od 8 lat studiuje i mieszka w Polsce. Plan był taki, że odwiedzamy jego rodzinne strony, liczną rodzinę, pomagamy w sprawach związanych z budową elektrownii wodnej w jego wiosce a na końcu to z czego słynie Tanzania czyli Serengeti, Ngorongoro i Zanzibar. Niestety na Kilimanjaro nie starczyło już czasu ale i tak wrażeń było co niemiara. Od razu mówie że blog był pisany w biegu i na gorąco więc zawiera pełno błędów, literówek i ogólnie napisany jest dość chaotycznie za co z góry przepraszam. Na końcu bloga jest sporo zdjęć i film. Zapraszam !!

01-04.07.2014 Ostatnie dni w pracy
Ostatnie dni w pracy przed urlopem to prawdziwy horror. Sytuacja jest bardzo nerwowa bo jak to zwykle bywa wszyscy czegoś chcą na ostatnią chwilę a dodatkowo muszę jakoś przygotować bank i pracowników na moją nieobecność. Dodatkowo zostały do ogarnięcia jeszcze sprawy związane z zamknięciem sobotniej imprezy w OSP. Jeśli chodzi o przygotowania do wyjazdu to wszystko niby już mam, pozostaje się tylko spakować. Reszta członków wyprawy czyli Mazi i nasz przewodnik Rafael też jeszcze załatwiają ostatnie wyjazdowe sprawy. Jako że podróżnik ze mnie marny i jest to pierwsza tego typu wyprawa w moim życiu to od kilku dni zasypiam dzięki cudownej pigułce o nazwie Nasen. Jutro po południu mam zamiar się pakować i postaram się napisać coś i o tym.

06.07.2014 Już w Dubaju + Przesiadka.
Niestety wczoraj nie udało się nic napisać bo grafik był bardzo napięty. Od rana przygotowania do wyjazdu. W niedziele na lotnisko wyruszyliśmy około 10.00. Było trochę stresów z bagażami Rafaela i dokumentami jego kolegi Fazira ale około 12ej udało nam się dotrzeć na lotnisko gdzie przywitały nas znajome twarze w postaci Prezesa, Pauli i Grześka. Wszystkie procedury związane z odprawą poszły w miarę gładko i około 14ej byliśmy już na pokładzie naszego samolotu. Sam lot przebiegł bez żadnych problemów, było wesoło, wypiliśmy cytrynówkę i podziwialiśmy widoki. Aktualnie jesteśmy w Dubaju na poczekalni. Wpadliśmy na piwo do Haineken Bar i odpoczywamy na ławeczce. Warunki nawet niezłe, udało się nam złapać internet i porozmawiać z krajanami. Na dzisiaj kończę. Hej, dalej siedzimy w Dubaju na poczekalni, lipa straszna piwo po 12 dolców za Hainekena. Lot był super, popiliśmy trochę cytrynówki. Spotkaliśmy sporo fajnych ludzi, Mazi poszła na papierosa a my z Rafaelem od godziny próbujemy złapać Internet.

09.09.2014 Good Afternoon Afrika
Po całkiem spokojnym i wygodnym locie 07.07 wylądowaliśmy w Dar es Salam. W miejscu które przypominało nasz dworzec kolejowy z czasów PRL a było halą przylotów panował straszny tłok, ukrop i ogólne zamieszanie. Na szczęście Rafael miło zagadał z kobietą pełniącą rolę oficera imigracyjnego i ona pomogła nam wypełnić formularze wizowe. Dookoła pełno białych twarzy ale nie udało się usłyszeć polskiego. Odprawa paszportowa wtglądała w ten sposób że zbierano od wszystkich paszporty, zabierano je do jakiegoś kiosku i dalej trzeb było czekać na wywołanie przez innego oficera na odbiór sowjego paszportu. Straszny bałagan z tym był. Trochę nerwów było też przy odbiorze bagaży bo mój wyjechał z luku jako jeden z ostatnich i przez chwile byłem już przygotowany na to że zaginął co podobno sie zdarza. Za to przywitanie przez Rafaela brata i jego znajomych na lotnisku było super. Strzeliliśmy kilka fotek i ruszyliśmy do domu Mafkena, brata Rafaela . Kilka moich spostrzeżeń na temat miasta: straszny tłok, pełno śmieci, wszędzie natrętni sprzedawcy wszystkiego co tylko można wyprodukować w Chinach. Samochody głównie japońskie, pełno motocykli które głównie służą jako taxówki a o stanie dróg lepiej nie wspominać. Dom Mafkena to całkiem przyzwoity budynek ogrodzony 2,5 metrowym murem. Po miłym przyjęciu dostaliśmy swój pokój z łóżkiem. Kristofer czyli jeden z gospodarzy oprowadził mnie po okolicy. Straszna tu bieda i bałagan ale ludzie wyglądają na szczęśliwych. Widziałem bananowce, małe, drewniane domki i sklepy coś jak nasze przystanki autobusowe. Wszędzie gdzie się pojawimy czujemy się jak przybysze z i kosmosu. Chwila na rozpakowanie i kolacja. Jedzenie bardzo smaczne, głównie owoce (awokado, arbuz, banany w różnej postaci, mięso z kurczaka w pysznym sosie i ryż) Poznaliśmy sporo osób ale niestety nie udało nam sie zapamiętać ich imion. Bimber który udało mi się przewieźć na początku nie był zbyt popularny ale pierwsze koty za płoty i w końcu znalazłem kilku kompanów do toastów. Od bardzo dawna nie spałem tak dobrze a rano czuliśmy się bardzo dobrze. Największy problem to toaleta. Łazienka niby jest ale z wodą bywa różnie. Domownicy ogólnie bardzo mili i gościnni. Udało mi się nawet połączyć z internetem i napisać co i jak do znajomych z GG.
Cały dzień spędziliśmy na mieście. Najpierw byliśmy w biurze firmy brata Rafaela TEXPOL company i czekaliśmy aż serwis naprawi xero do którego części z polski przywiózł Rafael. Ulica wyglądała jak dla nas bardzo dziwnie. Wszędzie małe budki pełniące role sklepów ale o bardzo wyspecjalizowanym asortymencie. np. sklep z cementem, sklep z napojami, sklep z sofami itp. Dzięki pomocy naszego kierowcy i Kristofera znaleźliśmy chyba najlepszy sklep w dzielnicy gdzie mieli wszystko podobnie jak u nas. Tam właśnie po raz pierwszy spróbowałem lokalnego piwa Safari, które smakuje jak nasze komercyjne piwa. Potem pojechaliśmy do największego w mieście supermarketu. Cały czas w korku, w radiu non-stopem audycje religijne ale za to jest klimatyzacja. Byliśmy też na dworcu i okazało się że pociągi do naszego miejsca docelowego są tylko w Piątki więc po wieczornej kolacji u innego brata Rafaela gdzie było naprawę fajnie zdecydowaliśmy się zaryzykować i pojechać autobusem.
Do naszego tymczasowego domu wróciliśmy około 21 i po kolejnej kolacji i kilku ciepłych piwach poszliśmy spać. Dzisiaj od rana pisze tego bloga, udało mi się połączyć SKYpem z rodzicami i na schodkach przed domem ustalamy plan dnia. Z tego co ustaliliśmy to po śniadaniu jedziemy autobusem na spotkanie z jakimś ważnym urzędnikiem w sprawie elektrowni w Ifupa. Potem chcemy skoczyć na chwile na plaże nad ocean i do muzeum narodowego. Zobaczymy co uda się z tego zrealizować bo powoli oswajam się z tym że tu żyje się w innym rytmie. Jak na razie żadnych rewolucji żołądkowych nie ma i to jest bardzo dobrze jak mawia Rafael.

11.07. Spotkanie z ministrem i inne ciekawe rzeczy.
Nie wiem czy nie pomyliłem się w datach bo nikt tu za bardzo się tym nie przejmuje ale 09.07 głównym punktem dnia było spotkanie z ministrem w Dar es Salam. Pojechaliśmy tam autobusem miejskim i dzięki temu można było poczuć prawdziwy klimat miasta. Wszędzie okropny tłok i hasał. Zapach Dar es Salam to mieszanina spalin, gotowanego jedzenia, palonych śmieci ale czasami daje się odczuć orzeźwiającą morską bryzę z nad Oceanu Indyjskiego. W miejskim barku spotkaliśmy się z ministrem. Rafael i jego bracia dużo rozmawiali a my z Mazi udawaliśmy jego specjalistów od elektryki i prawa. Spotkanie trwało koło godziny i nie wiele z niego udało nam się zrozumieć. Następnie znowu miejskim autobusem pojechaliśmy nad ocean. Po drodze mijaliśmy wiele okazałych rezydencji. Spotkaliśmy też strażaków i było to bardzo sympatyczne spotkanie dla nich chyba też. Co tu dużo pisać będzie widać na fotkach. Widok na ocean specjalnie mnie nie oczarował, całkiem podobnie jak u nas nad Bałtykiem tylko woda dużo cieplejsza ale za to pełno tam śmieci jak wszędzie zresztą. Popływaliśmy chwilę w oceanie i poszliśmy na piwo do COCO Bitch Bar. Ciągle zaczepiali nas jacyś sprzedawcy i powoli jest to juz męczące. Zaczepił nas też podejrzany typ który częstował nas haszyszem i tytułował siebie VAMPAJA. Prawie do samego wieczora byliśmy na nad oceanem. W planach było jeszcze muzeum i odwiedziny w biurze profesora ale nie udało się tego zrealizować. Wieczorem jak zwykle obfita kolacja potem przygotowania do wyjazdu do MBEYa i spać. O dziwo zasypiam tu bez problemu ale to pewnie ze zmęczenia. Za oknem hałas motocykli i irytujące śpiewy muzułmanów którzy podobno gdzieś blisko mają swoją świątynie.
W czwartek 10-go wstaliśmy bardzo wcześnie bo już około 5 rano czekał na nas zamówiony przez Mafkeniego minibus na dworzec skąd mieliśmy autobus o 6ej do Mbeya. Niewiele brakowało a kierowca przekręcił by nas na jeden bagaż. Autobus całkiem przyzwoity. Na dworcu pełno ludzi, zrobilismy sobie kilka fotek z chłopakami z DAR i punkt 6.04 ruszyliśmy w długą 12 godzinną podróż do Mbeya. Po drodze mijaliśmy pełno przydrożnych bazarków i chatek. Widoki też były niesamowite. Sawanna jest naprawdę piękna ale to będzie widać na zdjęciach. Kierowca jechał jak szalony ale tu to jest norma. Dwa razy mijaliśmy wywrócone ciężarówki a trzy razy nasz autobus był ważony na punktach kontrolnych. Chyba chodzi o to żeby za bardzo nie niszczyć dróg przeładowanymi samochodami. Na drogach głównie ciężarówki Scania i autobusy. Osobówek bardzo mało. Przejeżdżaliśmy przez kilka miast ale tak naprawdę ciężko się było o tym zorientować bo tu w miastach jest podobnie jak na wsi tylko zabudowa jest bardzo gęsta. Po drodze był park narodowy Mikumi gdzie z daleka widzieliśmy żyrafy i zebry, były też chyba 4 postoje ale to dosłownie kilkuminutowe aby wyjść do "toalety" lub kupić coś do picia. Autobus przejeżdżał też przez kilka zajezdni gdzie przez okno można było kupić jedzenie albo napoje.
Do Mbeya dotarliśmy około 18ej. Pogoda w Mbeya jak dla mnie duże lepsza, chłodno i rześko. Po wyjściu z autobusu od razu zostaliśmy otoczeni przez różnego rodzaju naganiaczy i oszustów. Na szczęście w porę przyjechał po nas najstarszy brat Rafaela z rodziną. Zapakowaliśmy się do starej wysłużonej Toyoty Hilux i po krótkiej podróży przez miasto dojechaliśmy na miejsce. Dom murowany całkiem przyzwoity, dostaliśmy swój pokój i wygodne łóżko. Powitanie przez domowników był bardzo ciepłe. Dużo dobrego jedzenia a potem tańce i śpiewy w wykonaniu domowników a szczególnie zaangażowane w to były dzieci chyba bardzo nas polubiły. Udało mi się porozmawiać z kolejnym Rafaela bratem Faziri i innymi dziećmi. Tutaj od najmłodszych lat większość dzieci uczy się już angielskiego. Mój angielski nie jest zbyt dobry ale rozmawiało nam się całkiem nieźle. Siedzieliśmy przy świecach bo kilka godzin wcześniej była awaria transformatora. Rodzina Rafaela jest bardzo liczna i nie sposób zapamiętać kto jest kim. Wszyscy bardzo szczęśliwi, weseli, roztańczeni i przyjaźnie nastawieni do nas. Około 22.30 poszliśmy spać ale tym razem już bez moskitiery. Było chłodno i spało się dużo lepiej niż w Dar es Salam.

11.07 Poranek w Mbeya.
Dzisiaj od rana już hałasy dzieci, muzyki i odgłosy z kuchni. Rano poranna toaleta pod kranem na środku mini-dziedzińca i śniadanie: naleśniki, chleb tostowy, coś jakby pączki bez nadzienia o nazwie Mandazi , owoce, cukier trzcinowy, pyszna herbata. Na szczęście włączyli prąd więc ładujemy baterie w czym się da. Plan na dzisiaj to wizyta w rodzinnej wiosce Rafeala – Ifupa i spotkania w szkołach i z różnymi lokalnymi działaczami. Faziri zabrał nas na małą wycieczkę po mieście, odwiedziliśmy szkoły do których chodził Rafael, ale nie byliśmy tam zbytnio mile widziani bo aktualnie trwały przygotowania do wizyty jakiegoś ważnego oficjela. Udało się jednak trochę zwiedzić i zrobić kilka fotek. Byliśmy też w bibliotece miejskiej, na stacji benzynowej i w małym sklepiku gdzie kupiliśmy cukierki i zeszyty dla dzieci z Ifupa.
Wreszcie udało nam się wyruszyć do Ifupa. Za nim wyjechaliśmy z MBEYA po drodze było jeszcze kilka przystanków. Ciągle dosiadali się do nas jacyś ludzie, pakowali i wypakowywali różne najdziwniejsze bagaże. Ja zająłem miejsce na pace i w pewnym, momencie zacząłem tego żałować. Co prawda emocje i widoki były niesamowite ale było bardzo zimno a Faziri jechał jak szalony. Po około 1,5h drogi zamieniłem się z Rafaelem, oddałem mu swój polar i już jechałem w środku gdzie było trochę cieplej. Droga do Ifupa to taki off-road i to cały czas pod górę, co jakiś czas mijaliśmy chatki, inne ciężarówki i motocykle. Niebo strasznie zachmurzone, wyglądało na to jakby za chwile miało zacząć padać. Po około 2,5 h dodarliśmy do Ifupy. Nie ma sensu tego opisywać bo wszystko be widać na zdjęciach ale wioska bardzo duża, pełna ludzi i małych ubogich chatek. Dom rodziców Rafaela to prawdziwa willa. Przywitanie było niesamowite, tańce śpiewy, cukierki dla dzieci i mnóstwo zdjęć. Było bardzo zimno i ciemno. Mnie po raz pierwszy dopadły rewolucje żołądkowe ale odpokutowałem swoje i później już było ok!!! W nocy spaliśmy w polarach zawinięci po uszy w śpiwory.

12.07. Pierwszy ranek w Ifupa
Tu pobudkę oznacza świt i pianie koguta. Obudziłem się o samym świcie, szybka minimalna toaleta i korzystając z chwili spokoju udało mi się uzupełnić mój blog. Po skromnym śniadaniu pojechaliśmy do sąsiedniej wioski Maszaze aby odwiedzić szkołę podstawową do której chodził Juliusz brat Rafaela. Na początku przez Ifupa przeszliśmy się piechotą. Jak zwykle nasza obecność budziła wielkie zainteresowanie. Z każdym trzeba było sobie zrobić zdjęcie, za nami biegła spora gromada dzieci z okrzykami hej Mzungu. Odwiedziliśmy też fabrykę cegły. Później zapakowaliśmy się do pickupa i ruszyliśmy w drogę. Krajobrazy po drodze jak zwykle niesamowite, widać było ludzi pracujących w polu, i dźwigających na swoich głowach różne rzeczy, od worków z ziemniakami po drewno na opał. Po drodze odwiedzaliśmy różnych ludzi, często zapraszali nas do swoich domów aby zgodnie z ich tradycją usiąść na chwilę i porozmawiać. Czasami też dostawaliśmy różne prezenty w postaci ziemniaków, kur lub kukurydzy. Była też przygoda z osłem i wiele innych niesamowitych zdjęć. Po tych wszystkich spotkaniach i pozdrowieniach udaliśmy się wreszcie do szkoły na piechotę. Przypominało to bardziej tracking po górach niż drogę do szkoły. Teren szkoły to spory plac z jakby ogródkiem w środku i barakami dookoła gdzie mieściły się klasy. W każdej klasie były tylko drewniane mocno zniszczone ławki i tablica. Na końcu wizyty odbyło się spotkanie z personelem szkoły. Po krótkim przywitaniu i przemowach pożegnaliśmy szkołę podstawową i wróciliśmy do domu w Ifupa na szybki obiad. Po obiedzie zaplanowane było spotkanie z lokalną społecznością w sprawie elektryfikacji wioski. Na spotkaniu obecnych było kilka osób zaangażowanych w ten projekt i oczywiście my jako przedstawiciele firmy Texpol. Spotkanie trwało bardzo długo, wszyscy dużo tam dyskutowali. Udało nam się tylko zrozumieć to co w wielkim skrócie tłumaczył Rafael.
Po spotkaniu które zakończyło się koło 19 wróciliśmy do domu aby przygotować się do kolacji. Zostałem też zaproszony do jednej z okrągłych tradycyjnych chatek gdzie ludzie tańczyli i śpiewali robiąc jedzenie (gotowanie ziemniaki). Ponieważ było znowu bardzo zimno kolacja odbyła się w przy czymś w rodzaju koksownika. Była to zwykła felga samochodowa z palącym się węglem drzewnym. Do domu rodziców Rafaela schodziło się coraz więcej ludzi. Niektórzy przynosili różne podarunki np. mleko. Na chwilę w odwiedziny przyjechały dzieci z gimnazjum którym wręczyliśmy długopisy i zrobiliśmy pamiątkowe foty. Wszyscy zajmowali gdzieś miejsca, dużo rozmawiali i jedli pieczoną kukurydzę z koksownika. Ja też się odważyłem pomimo wczorajszych przygód z żołądkiem. Potem była właściwa kolacja czyli ziemniaki gotowane w jakimś sosie, ryż, owoce, herbata i dużo napojów gazowanych podobnych jak w Polsce ale w większych butelkach 350 ml. Jakimś cudem Faziri zorganizował dla nas dwa piwa Safari i od razu poczułem się lepiej. Jak zwykle przy kolacji ludzie dużo tańczyli w rytm religijnej muzyki. Lokalny proboszcz wypożyczył dla nas generator i było światło ale bałem się zaryzykować aby naładować laptopa czy aparat. W nocy był znowu zimno ale udało się nawet pospać. Rankiem obudziło mnie pianie koguta i rozmowy domowników. Udało mi się nawet umyć zęby w Cocacoli bo woda butelkowana już się skończyła. Pogoda zapowiadała się super, piękne słońce i widoki. Poszedłem więc na mały spacer po wiosce. Udało mi się "namówić" kilka osób na zrobienie fotek z kalendarzem OSP. W poszukiwaniu wody butelkowanej poszedłem też do sklepu. Po drodze wszyscy życzliwie mnie witali. Znalazłem wreszcie drewnianą budkę która była sklepem i kupiłem wodę Rungwę 1L za 1000 thz. Za zdjęcie gospodarz dostałem też kilka cebulek czosnku. Plan na 13go to kolejne spotkania z ludźmi i wizytacja budowy elektrowni.
Po szybkim obiedzie nasz kierowca Faziri Second zawiózł nas do kościoła na spotkanie. To było coś niesamowitego. Skromny kościół na drugim końcu wioski przypominał coś w rodzaju baraki lub magazynu. W środku było pełno ludzi którzy powitali nas oklaskami. Pastor poprosił nas o powitanie i każdy z nas przedstawił się a Rafael i Faziri First mieli długie przemowy. Przemawiało też kilka innych osób a na końcu wszyscy tańczyli i śpiewali dla nas. Po spotkaniu w kościele pastor zabrał nas na zwiedzanie swojego domu. Dom był duży ale jeszcze nie ukończony. Kolejnym punktem dnia było spotkanie z komitetem budowy elektrowni w wiosce Szanga. Po spotkaniu razem z mieszkańcami wioski pobiegliśmy na górę gdzie było boisko gdzie aktualnie odbywał się mecz pomiędzy drużynami z okolicznych wiosek. Jak zwykle głównym punktem spotkań były zdjęcia z różnymi ludźmi oraz piłkarzami, którzy wspierani byli przez firmę Juliusza Texpol. Na boisku od gościa który targał ze soba skrzynkę z piwem kupiłem 5 sztuk piwa Castle po 2200thz za sztukę. Za butelkę trzeba było zapłacić 7000thz więc piwo wypiliśmy przy obiedzie na który zaprosił nas jakiś ważny mieszkaniec wsi Shanga. W drodze powrotnej do Ifupa zatrzymaliśmy się na kolejnym boisku aby zrobić zdjęcia z innymi drużynami. Dało się odczuć to że wszędzie jesteśmy traktowani jak gwiazdy z którymi każdy chce zrobić zdjęcie. Niestety w naszym aucie wysiadło ładowanie. Wieczorem przed kolecją Faziri Second zaprowadził mnie do lokalnej mety i kupiliśmy trochę piwa na wieczorną imprezę aby uczcić ostatnią noc w Ifupa. Impreza jak zwykle odbywała się w domu rodziców Rafaela, przy koksowniku i muzyce religijnej. Dom jak zwykle pełny był ludzi, był też pastor który wypożyczył agregat. Do jedzenie był ryż polany sosem. Nie mam pojęcia o której skończyła się impreza bo tu nikt na zegarek nie patrzy. Noc jak zwykle w Ifupa chłodna ale spało nam się dobrze w śpiworach. Rankiem szybka toaleta, kilka zdjęć z mieszkańcami i właśnie idziemy na herbatę. Jak zwykle okazało się że już jesteśmy spóźnieni na spotkanie z uczniami w szkole którymi mamy wręczać długopisy i piłki. W szkole powitał nas personel szkoły. Spotkanie rozpoczęło się rozmową z dyrektorem na temat problemów z jakimi się borykają na co dzień. Z tego co przekazał nam Rafael problemy to głównie brak prądu, wody i podstawowych rzeczy jakie potrzebne są w szkole. Następnym punktem dzisiejszego spotkania było wręczanie prezentów dla dzieciaków. Ze strony naszej ekipy przemawiał głównie Faziri First który jest w tym naprawdę dobry. Wręczenie prezentów trwało sporo czasu bo z każdym dzieckiem trzeba było zrobić sobie zdjęcie . Po spotkaniu był szybki obiad i powrót do Mbeya. Mieliśmy też małą awarie naszego wozu ale dzięki pomocy innego kierowcy dojechaliśmy na miejsce. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę aby zobaczyć działkę Rafaela na której rośnie kukurydza. W Mbeya udało mi się wreszcie porządnie umyć i wyprać sporo rzeczy. Rafael z Faziri Second pojechał po modem i nie ma go już ponad godzinę. W końcu przyjechali i przywieźli piwo i papierosy.....ufffff.

15.07 Spotkanie w Tanesco.
Rankiem po śniadaniu pojechaliśmy na spotkanie z dyrektorem elektrowni Tanesco. Na spotkaniu omawiane były sprawy budowy elektrowni dla wsi. Pozałatwialiśmy jeszcze jakieś formalności w kilku różnych urzędach i wszędzie trzeba było oczywiście swoje odstać. Następnym punktem dnia była wizyta w Mbozi, miejscu oddalonym jakieś 50 km od Mbeya które słynie z meteorytu który spadł tu w 1930 roku. Po krótkiej prezentacji historii tego miejsca i małej sesji fotograficznej zmęczeni wróciliśmy do domu w Mbeya. Wieczorem po kolacji jak zwykle dom był pełen gości i rozkręcała się impreza. Rafael zaprosił nas też w odwiedziny do sąsiadów gdzie udało mi się całkiem sympatycznie porozmawiać z dzieciakami gospodyni domu. Przygotowywaliśmy się też do wyjazdu z Mbeya przepakowując nasze rzeczy. Wyjazd na dworzec autobusowy planowany był na godz. 5. Z obawy aby nie zaspać tej nocy nie udało mi się zasnąć. Były też inne problemy ale o tym nie będę pisał.

16.07 Zmiana planów.
Niestety pomimo, że wszystko z naszej strony poszło zgodnie z planem czyli mieliśmy bilety, na dworcu byliśmy na czas nie dało nam się wsiąść do autobusu. Kierowca przesadził z bagażami i nikogo nie wpuszczał do i tak przepełnionego pojazdu. Sytuacja stała się trochę nerwowa bo było zimno i musieliśmy poczekać marznąc na dworcu na najstarszego brata Rafaela. Kiedy w końcu po nas przyjechał zapakowaliśmy nasze bagaże i z powrotem zawieźliśmy do domu w Mbeya. Potem pojechaliśmy w długą i męczącą drogę aby odwieźć brata Rafaela do pracy w górskiej wiosce oddalonej o jakieś 20 km. Trwało to dosyć długo ponieważ droga była tragiczna. Cały czas przez wąskie piaszczyste szutry. Każdemu z nas dokuczał głód ponieważ rano nie chcieliśmy tracić czasu na jedzenie i pojechaliśmy bez śniadania. Po drodze postanowiliśmy że do Dodomy pojedziemy autem więc trzeba było przeprowadzić jeszcze kilka podstawowych napraw. W warsztacie w Mbeya Faziri naprawiał auto a my poszliśmy na miasto w poszukiwaniu kartek pocztowych. Okazało się to jednak wielkim problemem bo na miejskiej poczcie było tylko kilka brzydkich kartek. Zamiast kartek kupiliśmy jednak fajną mapę Tanzanii i kilka zeszytów dla dzieciaków. Na mieście spotkaliśmy też 4y mzungu, były to wolentariuszki z Irlandii. Zaczepił mnie też sprzedawca pamiątek z którym udało mi się całkiem sporo porozmawiać po angielsku. Naprawa auta przeciągała się dosyć mocno a my byliśmy mocno zniecierpliwieni ponieważ chcieliśmy się już wyrwać z Mbeya i zobaczyć coś nowego. Gdy w końcu naprawa auta została ukończona udaliśmy do domu w Mbeya po bagaże i szybki obiad. Aktualnie jedziemy do Dodomy i mamy za sobą jakieś 50 km. Przed nami jeszcze około 400. Właśnie zatrzymał nas patrol policji na rutynową kontrolę. Jedzie też z nami sympatyczny mały chłopczyk o imieniu Ahmed. Jest ciepło i słonecznie ale z powodu nieprzespanej nocy jestem strasznie zmęczony i jakoś nie potrafię cieszyć się przepięknymi widokami za oknem. Za kilka godzin zaczęły się prawdziwe przygody. Gdzieś na górskiej drodze na terenie Masajów zaczęły się problemy z autem. Wysiadło chłodzenie. Było ciemno i zimno a dookoła tylko góry i drzewa. Odczekaliśmy około godziny aż ostygnie silnik i wlaliśmy wszystkie zapasy wody jakie tylko mieliśmy. Dzięki temu udało nam się dojechać do pierwszej osady ludzkiej gdzie mieszkali robotnicy drogowi, którzy dali nam trochę wody. Był wśród nich jakiś Azjata, chyba Chińczyk. Zadowoleni że problemy mamy już za sobą ruszyliśmy w dalsza drogę do Dodomy. Droga była fatalna. Po około godzinie problemy z chłodnicą zaczęły się na nowo. Tym razem zatrzymaliśmy się przy głównej drodze i dzięki pomocy innego kierowcy udało nam się znaleźć wodę gdzieś w polnym strumieniu i napełnić chłodnicę. Po prowizorycznym serwisie znowu ruszyliśmy w drogę. Problemy z samochodem towarzyszyły nam do końca i z wieloma problemami nad ranem dotarliśmy do domu siostry Rafaela która mieszka gdzieś na peryferiach Dodomy.

18.07 W Dodomie.
Warunki spartańskie, graciarnia jak u nas na wsi w stodole ale jakoś udało nam się przespać noc. Rano szybka herbata i odpoczynek pod bananowym drzewem. Podobno zaraz ruszamy na miasto i zainstalować się w hotelu bo tutaj mieszkać nie chcemy. Miasto bardzo podobne jak inne które widzieliśmy. Wszędzie śmieci, Pikipiki, hałas i pełno ludzi. Po mieście obwoził nas znajomy siostry Rafaela. Byliśmy w serwisie gdzie naprawiane było auto Faziri. Okazało się że z powodu przegrzania silnika pękła głowica i remont jest bardzo kosztowny ale nie ma innego wyjścia. Dużo jeździliśmy po mieście, byliśmy też w banku oraz na targu gdzie kupiliśmy różne przyprawy. Atmosfera niesamowita ale jak zwykle byliśmy zaczepiani przez różnych naganiaczy. Noc spędziliśmy w hotelu New Akata Lodge gdzie z kranu kapała nawet woda ale to już było dużo. Popijając wino porządkujemy bagaże przed jutrzejszym wyjazdem do Arushy.

18.07 Droga do Arushy.
Pobudka jak zwykle rano bo wszystkie autobusy ruszają około 6. Rano przyjechał po nas Rafael z kierowcą i znajomym którzy pomogli nam się dostać na dworzec. Droga do Arushy była trudna. Autobus przepełniony, mało postojów i duchota okropna. Około 12.00 zgodnie z planem dotarliśmy na miejsce. Odebrał nas muzułmanin Isa znajomy siostry Rafaela. Na dworcu jak zwykle zamieszanie i niezbyt komfortowa atmosfera. Pełno naganiaczy i mocno podejrzanych gości. Wynajęliśmy hotel blisko dworca i z kuzynem Rafaela Ahmedem ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Miasto jak miasto nic specjalnego a na końcu wycieczki zrobiliśmy zakupy w markecie. Wieczorem byliśmy na tradycyjnej muzułmańskiej kolacji co było dziwnym ale jednocześnie ciekawym doświadczeniem. Po kolacji wróciliśmy do hotelu i przy drinku omawialiśmy różne problemy związane z wykupioną wycieczką po Serengeti i Ngorongoro. Niestety jak na razie nie da się spać bo ciągle z za okna słychać muzułmańskie modlitwy z pobliskiego meczetu. Sytuacja jest trochę skomplikowana ale wszystko wyjdzie jutro. Mamy nadzieje że wszystko będzie ok!.

19.07 Wreszcie na safari.
W końcu upragnione Safari. Spało się całkiem nieźle. Pobudka o 6. Rano przyjechał po nas Said pośrednik który pomógł nam załatwić przewodnika, (to znajomy Isa). Jak się później okazało trochę nas oszukał ale nikt nie miał odwagi mu o tym powiedzieć. Wyjazd na safari zaczął się całkiem smacznym śniadaniem w pobliskiej knajpie. Około 8 ruszyliśmy w drogę do Ngorongoro. Przewodnik Mr. Michael okazał się szalonym ale jednocześnie równym gościem. Po drodze pokazywał nam wiele ciekawych miejsc które nie były uwzględnione w naszym planie wycieczki. Odwiedziliśmy plantacje kawy, fabrykę cegły i kilka sklepów z pamiątkami. Po drodze mijaliśmy wioski Masajów pasących krowy i kozy. W końcu dotarliśmy do Ngorongoro. Widoki niesamowite!!! Wszystko będzie widać na fotkach ale udało nam się zobaczyć min: małpy, strusie, antylopy, dumne i piękne żyrafy. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy stado lwów a w drodze na kemping niestety już po zmroku spotkaliśmy rodzinę słoni. Nie da się tego wszystkiego opisać więc od razy przejdę do noclegu. Szybka akcja rozwijania namiotów i krótkie szkolenie naszego przewodnika jak zachować się w nocy na kempingu. Jedzenie przygotowane przez naszego kucharza bardzo smaczne. Pijemy coś na sen i pewnie za godzinkę idziemy spać. To będzie najbardziej niesamowita noc w moim życiu. Spałem niewiele. W nocy dookoła słychać było wycie hieny i dziwne pohukiwania tak że strach było wyjść z namiotu. Mazi za to spała jak zwykle dobrze i bez problemów.

20.07 Safari c.d
Pobudka miała być o 5.30 ale niestety z niewiadomych przyczyn budzik nastawiony u Mazi nie zadzwonił. Ja nie spałem już mniej więcej od 4.30 ale nie wiedziałem że już czas wstawać. Okazało się że jesteśmy już spóźnieni więc szybko spakowaliśmy rzeczy, wypiliśmy herbatę i ruszyliśmy w drogę do Serengeti. Nasz kierowca mocno się starał aby pokazać nam wszystkie ciekawe miejsca i zwierzęta. Serengeti jest ogromne. Tak jak i wczoraj mieliśmy szczęście i udało nam się spotkać wielu mieszkańców buszu. Były też niezaplanowane przygody. Kierowca jechał jak szalony aby na czas wrócić na kamping. Niestety złapaliśmy gumę. Nasz kierowca w strugach deszczu próbował zmienić koło na zapasowe ale okazało się że brakuje w nim powietrza. W tym czasie nie wiadomo skąd podeszły do nas dwie Masajki, którym za zrobienie zdjęcia Rafael dał kilka szylingów. Po około 30min z pomocą innego kierowcy który pożyczył nam sprawne koło ruszyliśmy w drogę. Po chwili natknęliśmy się na wywrócony samochód innej ekipy Safari. Widok był nieciekawy, przewrócone auto na bok, powybijane szyby i kierowca który stał zszokowany koło swojego samochodu. Rannych pasażerów zabrali Rangersi. Do nas wsiadł poobijany kierowca któremu daliśmy leki przeciwbólowe. Deszcz zaczął padać ponownie. Po kilkudziesięciu minutach jazdy zatrzymaliśmy się obok innego auta które miało problemy z silnikiem. Nasz kierowca postanowił mu pomóc i wzięliśmy go na hol co jak się później dowiedzieliśmy jest zabronione jeśli na pokładzie są turyści ale nikt z nas wtedy nie protestował. Droga był bardzo śliska i wyboista. Na wysokim podjeździe zerwała się lina ale nie to było najgorsze. Za jakieś kilkanaście minut na zjeździe ze stromej góry holowany kierowca nie wyhamował i uderzył w nasze auto. Sytuacja była naprawdę nieciekawa bo z prawej strony była kilkudziesięciometrowa skarpa. Udało się nam jednak zatrzymać i oprócz śladów na aucie nic się nie stało. Ponieważ na dalsze holowanie nikt się nie zgodził zostawiliśmy uszkodzone auto w pobliżu wioski Masajskiej aby zajął się nim serwis. Pojechaliśmy dalej aby jak najszybciej trafić do obozu ponieważ po zmroku w buszu może być niebezpiecznie. Niestety na camping dotarliśmy już po zmroku okropnie zmęczeni. Szybkie rozstawianie namiotów, kolacja, kilka toastów z naszym kierowcą i kucharzem a potem ognisko na kempingu. Udało nam się zrobić też kilka fotek z uzbrojonymi strażnikami którzy chronią camping przed dzikimi zwierzętami. Noc na tym kempingu była nieciekawa ale nie ma sensu o tym pisać.

21.07 W Ngorongoro.
Rano jak zwykle pobudka bardzo rano aby jak najwcześniej wstać i zobaczyć jak najwięcej. Na śniadanie tylko herbata i ciastka. Droga do Ngorongoro była wyboista, stroma i pełna pięknych widoków. Już na samym początku napotkaliśmy piękne słonie i bawoły. Gdzieś w terenie wśród pięknych drzew zatrzymaliśmy się na piknik. Później były już tylko spotkania z dzikimi zwierzętami o co nie było trudno. Tego dnia największe wrażenie na mnie zrobiły hipopotamy i antylopy Gnu. W odróżnieniu od dnia wczorajszego poniedziałek w Ngorongoro minął bardzo spokojnie i bez żadnych niebezpiecznych przygód. Około 15 ruszyliśmy w drogę do Arushy po drodze zatrzymując się w miasteczku Karatu aby oddać pożyczone koło. Był też sklep z pamiątkami a w planach Snake Park. Niestety Snake Parku nie weszliśmy z powodu na koszty, 15$ od osoby. Pod znanym już hotelem Kilimangaro Villa pożegnaliśmy się z naszą załogą Safari. Potem wizyta Isa i Sadiego, szybki prysznic, spacer po mieście w poszukiwaniu herbaty dla Rafaela i właśnie jesteśmy w pokoju. Jutro pobudka o 5.40 i ruszamy autobusem w powrotną drogę do Dar es Salam.

22.07 Droga do Dar es Salam.
Tak jak było wczoraj zaplanowane obudziliśmy się wcześniej aby na 6.00 być gotowym do wyjazdu. Szybka poranna toaleta, pakowanie rzeczy i punktualnie o 6 w recepcji hotelu czekaliśmy na Saida który miał nas zaprowadzić na dworzec skąd mieliśmy odjechać do Dar. Niestety o 6.15 jeszcze go nie było więc postanowiliśmy ruszyć sami. Z hotelu do dworca był jakiś kilometr, na dworcu panował jak zwykle w tym kraju straszny chaos. Pełno naganiaczy i cwaniaków próbujących naciągnąć nas na taxi albo inne rzeczy. Na miejscu okazało się że nasz autobus Kilimandżaro Express odjeżdża nie z tego dworca. W ogromnym stresie nie wiedzieliśmy co zrobić. Wokół nas biegało pełno ludzi którzy mówili że nas autobus już odjechał i musimy jechać innym. W ostatniej chwili pomógł nam człowiek który wyglądał na policjanta lub ochroniarza. Znalazł dla nas taxi która zawiozła nas na dworzec skąd odjeżdżał właściwy autobus do Dar. Wreszcie porządny autobus z normalnymi ludźmi w środku. Jechaliśmy prawie 12h po drodze przysypiając. Droga był ciężka i tylko jeden postój. Wieczorem koło 19ej z dworca odebrał nas Faziri, Mafken i reszta chłopaków. Niesamowicie zmęczeni pojechaliśmy do domu Mafkena na pyszną kolację, przy kolacji planowaliśmy jutrzejszy wyjazd do Zanzibar. W Dar jak zwykle parno i duszno ale z pomocą Smirnoffa jakoś udało się zasnąć 

23.07. Zanzibar
Około 7 z minutami samochodem Faziri przez centrum miasta pojechaliśmy do portu skąd odpływał prom na Zanzibar. Wymieniliśmy jeszcze dolary na szylingi i w ostatniej chwili wsiedliśmy na prom. Ponieważ pogoda był piękna, drogę na Zanzibar spędziliśmy na tarasie widokowym promu. Po około 1,5h dobiliśmy do brzegu Zanzibar i po wypełnieniu formalności przejął nas znajomy Mafkeniego, który zawodowo był policjantem na posterunku w Stone Town. Pokazał nam kilka ciekawych miejsc min. stare tzw kamienne miasto i dawny targ niewolników oraz straszne więzienia gdzie ich przetrzymywano. Niestety nie udało nam się odnaleźć domu w którym urodził sie Freddy mercury. Wrażenia z Zanzibar jak dla mnie średnie, śmieci na plaży, smród psujących się ryb, pełno cwaniaków i muslimów, drożyzna ale był to ważny punkt naszego wyjazdu. Po kilku godzinach chodzenia wróciliśmy portu i czekaliśmy na prom do Dar. Droga do Dar nie była już tak spokojna jak poprzednim razem. W międzyczasie popsuła się pogoda i na promie nieźle bujało. Na miejscu w Dar odebrał nas Mafkeni i reszta. Na pace pickupa pojechaliśmy do domu po drodze wstępując na zakupy. Z Mafkeni poszliśmy też do sklepu i kupiłem sobie trochę piwa na wieczór. Jestem już prawie kompletnie spłukany ponieważ dzisiejsza wycieczka do Dar kosztowała więcej niż się spodziewaliśmy. Około 19ej wróciliśmy do domu na pierwszy tego dnia posiłek. Aktualnie siedzimy w salonie każdy zajęty swoim laptopem lub telefonem. Na jutro jeszcze nie ma planu ale dzisiaj już nikt nie siły na planowanie czego cokolwiek.

24.07 Gość z polski.
W nocy słychać było dziwne hałasy i rozmowy. Okazało się że tej nocy do Dar przyjechała dziewczyna z polski, studentka Afrykanistyki aby przez 3 miesiące w Ifupie pomagać w szkole. Rano przy śniadaniu poznaliśmy się bliżej i razem bez Tanzańskiej obstawy wyruszyliśmy na miasto. Byliśmy w centrum i na targu gdzie dziewczyny szukały tradycyjnej Kangi. Dla mnie wszystkie były takie same i nie rozumiem po co było tyle chodzić. Około 17 koło poczty spotkaliśmy się z Rafaelem i resztą aby razem pojechać na kolacje do znajomego Juliusza. Ponieważ tym razem nie było auta pojechaliśmy Daladala czyli małym autobusem miejskim. Przygoda to była wielka i niezbyt przyjemna. Autobus przepełniony do granic możliwości, w środku duchota i smród. Tak jechaliśmy około godziny a potem przejął nas Faziri. Z około godzinnym opóźnieniem dotarliśmy na umówioną kolację. Okazało się że znajomy Juliusza Bernard mieszkał w Polsce 10 lat i dobrze mówi po polsku. Mieszkanie i kolacja były w europejskim stylu więc przez chwile poczułem się jak w domu. Po kolacji pojechaliśmy do domu i zrobiliśmy małą imprezę.

25.07 Ostatni dzień w Tanzani.
Rano po śniadaniu Rafael pojechał na spotkanie a my zaczęliśmy się pakować. Za nim przyjechał Rafael we trójkę poszliśmy jeszcze na małe zakupy do pobliskiego sklepu. Szybki obiad, ostatnie pożegnalne fotki i odpowiednio wcześniej pojechaliśmy na lotnisko. Na lotnisku kupiliśmy jeszcze kilka pamiątek i poszliśmy się czegoś napić. Odprawa odbyła się bez problemów. Lot do Dubaju upłynął szybko i teraz czekamy na samolot do Warszawy który jest o 7.25. Przy naszym Gate 20 pełno Polaków którzy wracają z wakacji z różnych stron świata. W samolocie podobnie, większość pasażerów to Polacy. Podczas lotu niezłe jedzenie i kilka drinków. W Warszawie wylądowaliśmy 10 minut przed czasem. Jeszcze tylko mała nerwówka czy aby bagaże doleciały razem z nami i wreszcie w domu!! Na lotnisku czekał na nas Tata i Przemek. Pojechaliśmy do rodziców na obiad a później wróciliśmy do domu. Wieczorem byliśmy okrutnie zmęczeni ale na chwile wpadli do nas znajomi i pokazaliśmy im parę fotek z naszej wyprawy!

Na koniec mała część zdjęć z mojej wyprawy i link do filmu na którym widacć jak mieszkańcy wioski Ifupa witaja gości z Polski .Jesli ktoś chciałby zwiedzić Tanzanię moim szlakiem to zapraszam do tanzania-pomoge-w-organizacji-wyprawy-t10193.html

Pozdrawiam

Michał vel Fatman76
Załączniki
14.jpg
14.jpg (89.62 KiB) Przejrzano 8281 razy
11.jpg
11.jpg (107.76 KiB) Przejrzano 8281 razy
4.jpg
4.jpg (61.53 KiB) Przejrzano 8281 razy
063.JPG
063.JPG (47.79 KiB) Przejrzano 8281 razy
26.jpg
26.jpg (91.36 KiB) Przejrzano 8281 razy
25.jpg
25.jpg (116.41 KiB) Przejrzano 8281 razy
22.jpg
22.jpg (108.09 KiB) Przejrzano 8281 razy
21.jpg
21.jpg (66.34 KiB) Przejrzano 8281 razy
6.jpg
6.jpg (113.77 KiB) Przejrzano 8281 razy
4.jpg
4.jpg (61.53 KiB) Przejrzano 8281 razy
3.jpg
3.jpg (62.05 KiB) Przejrzano 8281 razy
096.JPG
096.JPG (71.09 KiB) Przejrzano 8281 razy
m8.jpg
m8.jpg (101.13 KiB) Przejrzano 8286 razy
m4.jpg
m4.jpg (134.09 KiB) Przejrzano 8286 razy
m3.jpg
m3.jpg (92.22 KiB) Przejrzano 8286 razy
m2.jpg
m2.jpg (132.73 KiB) Przejrzano 8286 razy
m1.jpg
m1.jpg (152.2 KiB) Przejrzano 8286 razy
e8.jpg
e8.jpg (53.13 KiB) Przejrzano 8286 razy
maz 025.JPG
maz 025.JPG (107.12 KiB) Przejrzano 8286 razy
maz 019.JPG
maz 019.JPG (144.67 KiB) Przejrzano 8286 razy
maz 008.JPG
maz 008.JPG (118.96 KiB) Przejrzano 8286 razy
maz 004.JPG
maz 004.JPG (104.31 KiB) Przejrzano 8286 razy
maz 001.JPG
maz 001.JPG (133.66 KiB) Przejrzano 8286 razy
m11.jpg
m11.jpg (101.92 KiB) Przejrzano 8286 razy
m10.jpg
m10.jpg (117.55 KiB) Przejrzano 8286 razy
m12.jpg
m12.jpg (132.15 KiB) Przejrzano 8286 razy
m7.jpg
m7.jpg (125.56 KiB) Przejrzano 8286 razy
m6.jpg
m6.jpg (115.89 KiB) Przejrzano 8286 razy
16.jpg
16.jpg (79 KiB) Przejrzano 8287 razy
7.jpg
7.jpg (97.88 KiB) Przejrzano 8287 razy
1.jpg
1.jpg (115.08 KiB) Przejrzano 8287 razy
r1.jpg
r1.jpg (122.47 KiB) Przejrzano 8287 razy
maz 171.JPG
maz 171.JPG (106.16 KiB) Przejrzano 8287 razy
maz 090.JPG
maz 090.JPG (145.23 KiB) Przejrzano 8287 razy
r6.jpg
r6.jpg (76.09 KiB) Przejrzano 8287 razy
r4.jpg
r4.jpg (133.39 KiB) Przejrzano 8287 razy
maz 113.JPG
maz 113.JPG (129.95 KiB) Przejrzano 8287 razy
maz 067.jpg
maz 067.jpg (105.64 KiB) Przejrzano 8287 razy
r5.jpg
r5.jpg (84.6 KiB) Przejrzano 8287 razy
e3.jpg
e3.jpg (127.2 KiB) Przejrzano 8287 razy
maz 015.JPG
maz 015.JPG (119.18 KiB) Przejrzano 8288 razy
036.JPG
036.JPG (79.52 KiB) Przejrzano 8288 razy
raf 019.JPG
raf 019.JPG (93.47 KiB) Przejrzano 8288 razy
maz 056.jpg
maz 056.jpg (87.13 KiB) Przejrzano 8288 razy
078 (2).JPG
078 (2).JPG (73.16 KiB) Przejrzano 8288 razy
069.JPG
069.JPG (74.77 KiB) Przejrzano 8289 razy
066.JPG
066.JPG (68.87 KiB) Przejrzano 8289 razy
075.JPG
075.JPG (68.15 KiB) Przejrzano 8289 razy
061.JPG
061.JPG (60.12 KiB) Przejrzano 8289 razy
059.JPG
059.JPG (69 KiB) Przejrzano 8289 razy
058.JPG
058.JPG (65.41 KiB) Przejrzano 8289 razy
056.JPG
056.JPG (88.91 KiB) Przejrzano 8289 razy
053.JPG
053.JPG (67.75 KiB) Przejrzano 8289 razy
046.JPG
046.JPG (70.56 KiB) Przejrzano 8289 razy
044.JPG
044.JPG (93.52 KiB) Przejrzano 8289 razy
041.JPG
041.JPG (128.28 KiB) Przejrzano 8289 razy
040.JPG
040.JPG (78.21 KiB) Przejrzano 8289 razy
030.JPG
030.JPG (81.11 KiB) Przejrzano 8289 razy
r55.jpg
r55.jpg (86.8 KiB) Przejrzano 8289 razy
r54.jpg
r54.jpg (80.06 KiB) Przejrzano 8289 razy
r53.jpg
r53.jpg (84.99 KiB) Przejrzano 8289 razy
r51.jpg
r51.jpg (118.44 KiB) Przejrzano 8289 razy
r50.jpg
r50.jpg (120.58 KiB) Przejrzano 8289 razy
r12.jpg
r12.jpg (106.07 KiB) Przejrzano 8289 razy
m14.jpg
m14.jpg (106.92 KiB) Przejrzano 8289 razy
027.JPG
027.JPG (93.42 KiB) Przejrzano 8289 razy
022.JPG
022.JPG (111.57 KiB) Przejrzano 8289 razy
021.JPG
021.JPG (40.42 KiB) Przejrzano 8289 razy
019.JPG
019.JPG (79.84 KiB) Przejrzano 8289 razy
018.JPG
018.JPG (82.2 KiB) Przejrzano 8289 razy
017.JPG
017.JPG (66.04 KiB) Przejrzano 8289 razy
016.JPG
016.JPG (63.25 KiB) Przejrzano 8289 razy
010.JPG
010.JPG (53.39 KiB) Przejrzano 8289 razy
008.JPG
008.JPG (73.95 KiB) Przejrzano 8289 razy
007.JPG
007.JPG (77.92 KiB) Przejrzano 8289 razy
006.JPG
006.JPG (46.16 KiB) Przejrzano 8289 razy
002.JPG
002.JPG (65.25 KiB) Przejrzano 8289 razy
ODPOWIEDZ

Wróć do „Tanzania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości