W drugiej połowie sierpnia, po zakończeniu naszej misji na obozach dla amerykańskich dzieci i zarobieniu trochę zielonych, ruszyłem wraz ze swoją kobietą i trzema koleżankami w podróż po bezdrożach amerykańskiego zachodu. Przygodę rozpoczęliśmy w Vegas, spędziliśmy tam dwie, zakrapiane alkoholem i podgrzewane atmosferą hazardu noce, po czym wypożyczyliśmy minivana i ruszyliśmy w stronę Kalifornii. Wyjeżdżając z Vegas towarzyszyły nam piasek, wzgórza i prosta droga. Po ok. dwóch godzinach dotarliśmy do Doliny Śmierci- jednego z najbardziej suchych i gorących rejonów naszego globu. Wyszliśmy z auta, szybki rzut okiem na to co się dzieje i zaraz wracamy do klimatyzowanego Dodgea. Przez chwilę wiało grozą, na zewnątrz ogromne temperatury a nasze auto ledwo chce jechać. Było to chyba spowodowane wysokim ciśnieniem, znajdowaliśmy się największej depresji w Stanach i rzeczywiście można było tam dostać depresji. Udało się opuścić to wiejące grozą miejsce. Powoli zapada zmrok, a do celu pobytu, a co za tym idzie noclegu jeszcze parę godzin drogi. Dojeżdżamy późną nocą na kemping, tracimy chwilę na znalezienie miejsca, kompletna ciemność, rozkładamy namioty i padamy ze zmęczenia. Budzimy się w pięknym Yosemite Parku. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę w jak pięknym miejscu wylądowaliśmy. Dookoła góry, lasy iglaste i piękne, przejrzyste jezioro, zaraz przy naszym kempingu! A w zasadzie nie naszym bo okazało się, że ten nasz znajduje się tuż obok. Przenosimy się na właściwy kemping i ruszamy zwiedzić park. Zobaczyliśmy niesamowite, najstarsze jezioro Ameryki- Mono Lake, z niego udaliśmy się w dwugodzinną drogę po hardkorowych bezdrożach, by dotrzeć do miasta duchów- Bodie City. Na koniec przejdziemy się jeszcze, jednym ze szlaków parku Yosemite i wracamy na kemping, kładziemy się spać. Wstajemy, ostatni rzut oka na piękne jezioro i ruszamy z samego rana do San Francisco. Do miasta docieramy w godzinach wieczornych, wita nas niezbyt wysoko temperatura bo ok. 15 stopni. Sądziliśmy, że miasta Kalifornii są gorące i tu pomyłka, San Francisco nie jest. Nie odbiera to jednak uroku temu miastu, jesteśmy nim zachwyceni. Niesamowity klimat tworzą przede wszystkim strome ulice i cukierkowe kamieniczki. Alcatraz podziwiamy jedynie z daleka. Pierwszy nocleg spędziliśmy u wietnamskiego małżeństwa, które znaleźliśmy na Airbnb, drugi na kempingu, godzinę drogi za miastem, w drodze na kemping przejeżdżamy mostem Golden Gate. Po noclegu, wyjeżdżamy w kierunku Los Angeles, podejmujemy dłuższą, ale za to jedną z najpiękniejszych dróg na świecie- Pacific Coast Highway. Widoki pochłaniają nas bez reszty, co chwile stajemy by robić zdjęcia. W połowie drogi nocujemy na kempingu. Następnego dnia ruszamy dalej w stronę miasta aniołów. Odwiedzamy Hollywood i aleję gwiazd, miasto nie robi na nas zbyt dużego wrażenia. Nocujemy w motelu. Budzimy się rano i udajemy na plażę do Santa Monica odwiedzając przy okazji słynną Venice Beach, parę godzin leniuchujemy na plaży, zażywając kąpieli słonecznych i w godzinach popołudniowych ruszamy w stronę Arizony. Po kilku godzinach jazdy zapadł zmrok, znajdujemy nocleg na polu u jakiegoś małżeństwa, pole okazuje się totalną pustynią, ale był to jeden z najpiękniejszych noclegów, towarzyszyło nam niezwykle gwieździste niebo. Kolejną atrakcją, którą chcemy zwiedzić jest kultowa Route 66, znajduje się przy niej wiele opuszczonych stacji i aut. Odwiedzamy miasteczko Kingman i Seligman. Nocujemy na kempingu w Sedonie. Rano ruszamy zwiedzić to skalne miasto, które także wywarło na nas duże wrażenie. Skały są ogromne, a ich barwa, silna czerwień, nadaje wszystkiemu wyjątkowy klimat. Następnym punktem jest Wielki Kanion, jest naprawdę wielki, człowiek ma wrażenie, że siedzi przed jakąś fototapetą. Jedziemy wzdłuż kanionu po to by dotrzeć do Page z którego pojedziemy specjalnymi jeepami do Kanionu Antylopy- są to jaskinie, a raczej szczeliny w górach przez, które wpada światło, tworząc piękne efekty. W miasteczku Page znajduje się także Horsehoe Band, które możecie kojarzyć z okładek różnych czasopism podróżniczych. Tego samego dnia ruszamy do Monument Valley- wspaniała ddolina monumentów, znana z filmów westernowych. Tereny zamieszkiwane przez Indian Nawaho. Nocujemy na indiańskim kempingu. Następnego dnia ruszamy do Bryce Kanionu, dużo mniejszy od Wielkiego, ale równie ciekawy kanion. Jest to ostatni punkt w naszej wyprawie po Zachodzie, wracamy do Vegas i spędzamy tam noc. Ostatniego dnia wylatujemy na wschód, by zobaczyć Waszyngton i Nowy Jork, ale to już może w następnej relacji
Ogólnie jest to ogromne streszczenie całej przygody, szczegółowy opis zabrałby baaaaaardzo dużo miejsca, nie chcę was zanudzać
Przygody z Waszyngtonu i Nowego Jorko być może opiszę w innej relacji.
Tutaj relacja filmowa
https://www.youtube.com/watch?v=S0_GlR1 ... wr1mJ0bBSG
