Zacznę może od Safari. W Polsce nie opłaca się organizować, bo cena za to samolotowe wzrasta do tys. dolarów za osobę. Organizowało nam to jedno z ulicznych biur podróży. Sam przelot tak małym samolotem to niesamowite przeżycie. Miałam okazje siedzieć zaraz za pilotem więc widziałam jak steruje. Poza tym widok na Kilimandżaro z samolotu zapierał dech w piersiach. Na zdjęciach w poprzednim poście widać zarówno samolot jak i 'lotnisko' już w Masai Mara. Po wylądowaniu zabierały nas samochody, jeździliśmy ok. 7 h po parku, ale w ogóle nie było czuć upływu czasu. Pan kierowca przez radyjko dostawał czasem namiary gdzie są jakieś zwierzęta (od innych kierowców), czasem sami coś wypatrzyliśmy. Do zwierząt zazwyczaj dało się podjechać niesamowicie blisko- dosłownie na wyciągnięcie ręki. Spaliśmy w namiotach (później wrzucę zdjęcie). Następnego dnia z rana ok. 5 h jazdy i przejazd bezpośrednio na lotnisko do samolotu. Co to Wasini niestety byłam bardzo rozczarowana. Łódź którą płynęliśmy była jedyną w moim życiu, która wywołała u mnie chorobę morską. Niestety też w okresie w którym byliśmy woda miała bardzo wysoki poziom i silne fale, więc snorekling nie był tak przyjemny jak powinien- trzeba było płynąć za przewodnikiem, a widoczność ograniczał zruszony piasek. Na samej wyspie mieliśmy lunch, zamówiłam kurczaka, ale szczerze mówiąc go nie tknęłam, gdyż przypominał wielkością bardziej przepiórkę i wolałam nie nabawić się problemów żołądkowych. Do tego nachalne dzieci. Ja rozumiem biedę, gdyż to nie jedyne miejsce gdzie się z nią spotkałam, ale wcale nie trzeba osaczać turysty i wyrywać rzeczy dosłownie z rąk. Można wziąć kulturalnie i podziękować. Tak samo nie trzeba iść za grupą całą drogę i pytać czy coś jeszcze mają-bo jakby mieli to by dali, po 10 pytaniu się to nie zmieni. Tak więc ta wycieczka do udanych nie należała.
Wszystko co wyżej opisałam było wliczone w cene wycieczek. Podczas safari była też kolacja i śniadanie w cenie.
Zdjęcia dodam jutro, bo dziś już trochę późno