Podzielę się moimi przygodami "paliwowymi" z moich wyjazdów.
Pierwsza była w 2012 roku podczas naszego wyjazdu camperem do Włoch. Jedziemy sobie przez Niemcy koło godziny 22 z zamiarem dojechania w pobliże granicy za Szwajcarią na nocleg. Na niemieckich autostradach przed stacjami benzynowymi zawsze jest drogowskaz z odległością do następnej stacji. Paliwa mamy na jakieś 60 km a do następnej stacji jest troch pond 20 km. Decydujemy się zatankować dalej. Wjeżdżamy na następną stację i w momencie wyłączania silnika nastaje ciemność. Nastała lekka konsternacja, ponieważ jak można przekręcając kluczyk w stacyjce zgasić światło na stacji
Awaria energetyki okazała się poważna a do następnej stacji było ponad 50 km. sympatyczna Niemka zaprosiła na parking. Cóż było robić, zjedliśmy kolację i przenocowaliśmy. Rano zatankowaliśmy i dalej w drogę.
W zeszłym roku wracaliśmy wynajętym busem z Albanii. Wiedzieliśmy, że wskaźnik paliwa działa nie precyzyjnie i przy jednej kresce musimy tankować. Kolega zaofiarował się, że będzie prowadził w nocy, w związku z tym popołudnie i wieczór odpoczywał w tyle samochodu. Za kierownicę wsiadł po północy w Serbii a my udaliśmy się na zasłużony wypoczynek. Przekroczyliśmy ostatnią paszportową granicę na Węgry i do spania. Koło 4 nad ranem obudziła mnie cisza. Kolega mówi, że silnik zgasł i nie odpala ale na szczęście udało mu się dotoczyć na parking przy autostradzie. Okazało się, że prowadził w nocnym amoku i wyjechał paliwo do dna. I co robić? Jedynym wyjściem był telefon alarmowy przy autostradzie. Gość po drugiej stronie niestety tylko mówił po węgiersku. Natomiast słowa " no diesel" zrozumiał. Za jakieś pół godziny podjechał laweciarz i dowiózł nam 5 litrów paliwa. Dolał nam 5l ropy do baku, pogadał trochę po węgiersku ale oczywiście nic z tego nie rozumieliśmy. Za chwilę okazało się, że najważniejsze zrozumieliśmy i o 75 Euro byliśmy lżejsi