Moim skromnym zdaniem, podróż bez totalnych wpadek to nudna podróż.
No bo co najlepiej się wspomina? Sprawy nieprzewidziane, czasem śmieszne, czasem z dreszczem grozy.
W czasie moich podróży trochę takowych przygód się zdarzyło.
Chyba najbardziej zaskakującą wycieczką były wakacje w Wilnie.
Wracaliśmy z Trok do Wilna, gdzie mieliśmy nocleg. Gdy zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji paliw spotkaliśmy faceta, na oko - 50 lat w nowiuteńkim BWM X5. Łysy, lekko kulawy, w ciemnych okularach, bez 3 palców na jednej ręce i jednego na drugiej. Wdaliśmy się w pogawędkę i okazało się, że ten "lekko" podejrzany facet przyjechał z Niemiec na Litwę w ciągu jednego dnia. Do teraz wydaję mi się, że rozmawialiśmy z wysoko postawionym mafiozą.
Jadąc dalej napotkała nas straszna nawałnica, studzienki przestały odbierać wodę i... wyobraźcie sobie co się działo. Korek masakryczny, niektóre samochody próbowały się przedrzeć przez wodę (poszliśmy zobaczyć co się dzieje, na piechotę), część przejechała, część stawała w wodzie i - jak to się mówi - ni wta ni we wta.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy co kilkanaście sekund o 2 metry, nasz kochana Skoda zakaszlała, zaprychała i rozkraczyła się na głównej ulicy Wilna. Pomyśleliśmy tylko "no to zajebiście..." i dawaj pchać półtoratonowego bydlaka w przemokniętych trampkach i wodzie po kostki. Na szczęście po jakichś 50 metrach znaleźliśmy jakiś wjazd na chodnik i wtoczyliśmy skurczybyka. Szybko zrozumieliśmy, że po prostu padł akumulator. Szukając rozpaczliwie jakiegokolwiek samochodu zdolnego nam pomóc zobaczyliśmy wyjeżdżający mały SUV-ik. Pomachaliśmy kablami, a facet (nawet z twarzy widać było, że rusek) tylko przez szybę rzucił "Njet, njet". Odpowiedzieliśmy równie serdecznym "pie*dol się!" pod nosem, ale chyba nie zrozumiał przesłania, bo nam odjechał. W końcu jakiś dobroduszny Litwin użyczył nam trochę prądu, przeczekaliśmy aż ulica na powrót zmieni się z rzeki w ulicę i odjechaliśmy do hotelu.
Co najtragiczniejsze - stojąc w korku spotkaliśmy Polaków, jadących na mecz towarzyski Żalgiris Wilno - Lechia Gdańsk. Nie zdążyli. Tyle kilometrów psu w... gardło.
Do teraz mi ich szkoda.
Ciekawych akcji było wiele, ale i tak się rozpisałem i zapewne nikt tego nie przeczyta.
No to - reszta kiedy indziej, jak się zbiorę na kolejny referat.