Nieprzeczytane posty

HISTORIA MOJEJ PIERWSZEJ WYCIECZKI Z MAMĄ…:)

1
Jak byłem jeszcze małym chłopcem, w czasach głębokiej komuny, moja mama postanowiła pokazać mi kawałek Europy. Przez okrągły miesiąc chodziła do swojej koleżanki Małgosi, która była specjalistką od leczenia alergii kulkami:) Metoda ta wydawała się być w tamtych czasach domeną wiedźm, dlatego też seanse odczulania, z magnetycznymi kulkami w dłoniach, utrzymywane były przez Haluszę w tajemnicy. Kiedy drogocenna terapia, której zadaniem było przywrócenie mamie zdolności trawienia krewetek, została zakończona dowiedziałem się, że w następnym tygodniu jedziemy pociągiem do Bułgarii !

Hit jakich mało. Ja byłem wtedy na etapie słuchania od starszych kolegów jak to fajne są obozy młodzieżowe. Z dala od rodziców, można puścić dymka, trzepnąć pierwszą w życiu buteleczkę najtańszego winka… a moja mamusia oznajmia mi, że najbliższe 4 tygodnie, tak dla odmiany, spędzę razem z nią nad morzem Czarnym:( Perspektywa nie rysowała się zbyt wesoło, ale postanowiłem przynajmniej nie nastawiać się źle.

Podróż pociągiem trwała jakieś 3 dni. Rodacy wyposażeni byli oczywiście w setki kilogramów towarów na handel. Nie uwierzycie, że z pociągu można zrobić wzorcowy model handlu obwoźnego. W każdym odwiedzanym po drodze kraju kwitł barter. W Rumunii i Bułgarii najpopularniejsza była polska aspiryna, za którą można było dostać kilka paczek papierosów Kent oraz markowe dżinsy. Jak Ci ludzie wyglądali przymierzając wycieruchy w pociągu:) Istny bajzel, szaleństwo i striptease…

Wylądowaliśmy w miejscowości Balcik, której największą zaletą było błyszczące jasną zielenią boisko piłkarskie. Chodziłem tam codziennie i podziwiałem jak starsi koledzy ganiają za kopaną. W tym czasie mama wymyślała mi co raz to bardziej nudne zajęcia. Widziała już chyba moje zniecierpliwienie i wpadła na pomysł, by przełamać moją nudę kolacją w stylu frutti di mare… Pomysł nie był pozbawiony sensu, przecież kilka dni temu „czarownica” Małgosia oznajmiła jej, że może już jeść krewetki tonami. Usiedliśmy w modnej knajpie na promenadzie. W menu, poza krewetkami i arbuzem, można było znaleźć kultowe pozycje ówczesnej gastronomii: masło, ocet, kapusta i desery na bazie kwaśnej śmietany.

Mama była tak nagrzana na „morskie potworki”, że nie sprawiło jej żadnego problemu wybranie z opasłego menu sałatki, w której skład wchodziła: cebula, czosnek i oczywiście krewetki. Połączenie to wydaje się być dzisiaj nieporozumieniem. W tamtych czasach był to jedyny dostępny rarytas:) Ja zadowoliłem się ćwiartką z 4 kilowego arbuza i porcją „zabitej śmietany” na deser. Prowadziliśmy z mamą wspaniałą konwersację o bułgarskiej piłce nożnej, moich dziecięcych marzeniach i konieczności używania oliwy dla dzieci, której zadaniem jest przyspieszanie opalania. Nagle zobaczyłem, że Halinka dostaje niebezpiecznie wyglądającej wysypki… Pierwsze co mi przyszło do głowy to uczulenie na słońce. Mama tyle mi o tym opowiadała przed wyjazdem, że byłem przekonany, że białe bąble na jej ciele to właśnie to. Jakie było moje zdziwienie, kiedy gadatliwa na ogół mama, nagle przestała wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki. Przerażony zacząłem wołać o pomoc. Obok nas siedziała grupa turystów, po języku rozpoznałem, że to byli również Słowianie, którzy błyskawicznie ruszyli z pomocą duszącej się mamie. Lekko podchmielona kobietka wyciągnęła z torby białą tabletkę, która przyniosła chwilową ulgę. Po chwili zjawił się doktor, który zaaplikował mamie solidną dawkę proszku, przypominającego wyglądem kaszę manną. Mama została ocalona. Alergiczne tornado na tyle mocno powaliło ją jednak, że nie pozostało mi nic innego jak zarzucić lewę ramę mamy na moje prawe ramię i szorując czubkami moich nowych chińskich trampek, ruszyć do naszej kwatery. Po drodze przeklinałem wspaniałą metodę leczenia alergii, praktykowaną przez mamy kumpelkę Małgosię. Ufna Halusza mogła zejść z tego świata i przy okazji zostawić mnie samego w Bułgarii.

Mama usnęła mając jeszcze głowę nad poduszką. Proszki okazały się być końsko mocne. Zadziałały, ale jednocześnie ululały mamę na amen. Po tym dniu pełnym wrażeń i wspaniałej kolacji frutti di mare nie włączyłem nawet telewizora, pomimo że zapowiadali na ten dzień transmisję meczu piłkarskiego. Jak się okazało to nie był jeszcze koniec listy przebojów pod tytułem: moja pierwsza wycieczka z mamą… W środku nocy usłyszałem skrzypienie podłogi. Lekko wystraszony otworzyłem oczy ale poza odgłosem włącznika światła w łazience, nic więcej nie zarejestrowałem. Podskoczyłem nagle czując dłoń chwytającą mnie za nogę… Okazało się, że to mama, która w panice zaczęła mi tłumaczyć, że straciła wzrok od tych strasznie mocnych proszków, które zaaplikował jej wstrętny lekarz samouk. Obudziła się i nic nie widziała. Poszła więc do łazienki zapalić światło. Przesuwała pstryczek ale nadal nic nie widziała. Biedna mama zapomniała, że zwyczajem bułgarskim było wyłączanie prądu na noc. Było wtedy w pokojach ciemno, jak w zamkniętej na cztery spusty piwnicy. Kiedy ją oświecił obraz z mojej komórki odzyskała dawny wigor i chęć do wszystkiego:) Była gotowa ruszać na plażę, pomimo, że była trzecia nad ranem. Ja czułem się absolutnie wykończony i wyleczony ze wspólnych podróży z mamą. Dlatego radzę każdemu… ZOSTAW MAMĘ, bierz znajomych i jedźcie na obozy młodzieżowe.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Informacje Turystyczne”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 235 gości